30.1.14

Pierwsze internetowe zakupy w Yves Rocher po raz drugi + prezent na powitanie


Miało być denko, ale jak na razie udało mi się tylko zrobić zdjęcia :) W międzyczasie wrzucam krótką notkę informacyjną, bo przed chwilą dotarły do mnie moje drugie zakupy z Yves Rocher.

Tym samym obiecuję, że przez najbliższy miesiąc nie wspomnę o YR ani słowa więcej, gdyż nie chcę być posądzona o działanie jako ich tajny agent werbunkowy. Ze swojej strony zapewniam, że do napisania posta zmotywowała mnie jedynie własna naiwność i poczucie, że zrobiłam interes roku (tak, znowu).

Wcześniejsze zakupy, o których pisałam niedawno <klik> powędrowały jako prezent dla mamy, a że sama wciąż pozostałam bez kremów do twarzy (obecnie jadę na rezerwie). Tym razem postanowiłam się zarejestrować i skorzystać jeszcze raz z promocji, które sklep oferuje.

Tak więc, Przy pierwszych zakupach w sklepie otrzymujemy tzw. prezent na powitanie. Co to będzie nie wiadomo, sama szukałam jakichś informacji na ten temat po blogach, ale niewiele znalazłam. Dlatego postanowiłam sama podzielić się zawartością mojej przesyłki :)

Zamówiłam Energizujący krem młodości na noc - Elixir 7.9 (cena 99 zł) - w promocji wyniosło mnie to 69 zł. Kremu na dzień nie klikałam, bo do zakupów automatycznie dostajemy gratis do wyboru - u mnie padło na krem na dzień do skóry suchej Nutritive Vegetal. Udało mi się więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i zadowolona sfinalizowałam zamówienie.

Jak się okazało po otrzymaniu przesyłki, jako prezent powitalny Yves Rocher dołączyło Elixir na dzień (szkoda tylko, że do cery normalnej i mieszanej, bo ostatnio jestem lekko przesuszona, ale może mama się zamieni :))

Tak więc w cenie jednego mam trzy kremy, w dodatku dwa z linii Elixir, którą od jakiegoś czasu chciałam wypróbować ze względu na całkiem ciekawy i w 90% naturalny skład. 

Krótko mówiąc Yves Rocher znowu pozwoliło mi się poczuć jak super sprytna promocyjna wyjadaczka. Moim zdaniem, warto.

pozdrawiam
Kinga


SHARE:

28.1.14

Tanie i skuteczne mleczko do skóry suchej i atopowej - Isana Med 10% mocznika


Chyba każdy ma jakieś ulubione Rossmanowskie skarby - niepozorne, tanie, a zaskakująco dobre. Ja do takowych mogę zaliczyć ugruntowane hity blogowego świata, takie jak oliwka Hipp, czy rumiankowa pomadka z Alterry. Z pewnością na uwagę zasługują też produkty z Isany. Wcześniej ograniczałam się do zakupu żeli pod prysznic i kremów do rąk. Teraz do panteonu stałych bywalców w moim domu ma szansę dołączyć Balsam Isana Med Urea+.

Do Rossmana wybrałam się z zamiarem kupna balsamu dla męża, który zimą ma miejscowe problemy ze skórą atopową - nawracające swędzenie, suchość, jasne plamy, głównie na ramionach. Jak w zegarku, co roku to samo. Przeglądałam półki szukając czegoś sensownego, z konkretną zawartością mocznika i w końcu zgarnęłam ostatnie opakowanie Isany Med.

Isana Med Urea + zawiera wysokie stężenie mocznika (10%), substancji, która ma silne właściwości nawilżające i jest polecana przy skórze suchej oraz problemach ze skórą atopową. Ma zdolności przenikania przez warstwę rogową naskórka, w większych ilościach działa złuszczająco na zrogowacenia (np na skórę stóp). Sprawdza się przy łagodzeniu podrażnień, zapobiega również wrastaniu włosków po depilacji.


Mleczko Isany jest właściwie bezzapachowe. Konsystencja nie jest typowa dla mleczka, ma raczej formę balsamu i po aplikacji przez jakiś czas zostawia nieco lepką warstwę. Jest za to tanie ... i na prawdę działa. Kosztuje niespełna 9 zł za 250 ml. Dla porównania podobne balsamy, które rzuciły mi się w oczy, zwykle kosztowały powyżej 25 zł, zachęcały logiem lub chwytliwą nazwą, a w składzie, oprócz wszechobecnej parafiny, nie było niczego konkretnego.

Nie będę się wymądrzała, bo nie jestem ekspertem od INCI, ale myślę, że warto mieć podstawową wiedzę i umieć odróżnić buble od produktów wartych uwagi. Tym bardziej jeśli firma każe słono płacić za balsam, będący zwykłym drogeryjnym przeciętniakiem.

Isana skład ma przyzwoity, a co najważniejsze, mocznik znajduje się w nim na drugim miejscu. Producent podaje, że mleczko jest przyjazne dla alergików, nie zawiera parabenów i barwników. Dokładny skład możecie zobaczyć poniżej (wiadomo nie jest idealnie, ale patrząc na podobne kosmetyki, za tę cenę, aż za dobrze)


A jak z działaniem? Po tygodniu stosowania, problemy skórne męża zwyczajnie zniknęły. Gdzieniegdzie zostały białe plamki, ale skóra nie swędzi, nie robią się strupy, zniknęła też szorstkość. Mąż nadal używa mleczka, jak twierdzi "profilaktycznie", co 2-3 dni. Faktem, jest, że zwykłe balsamy, które stosował wcześniej, poza chwilowym ukojeniem skóry, nie dawały żadnych rezultatów.

Polecam mleczko Isany przy niewielkich problemach ze skórą atopową. Niewielkich, czyli takich, które niekoniecznie wymagają wizyty u dermatologa, nie są przewlekłe, ale wywołują dyskomfort. Sprawdzi się również u osób, które po prostu mają problemy z przesuszoną skórą, lub szukają czegoś łagodzącego po depilacji. Dostępna jest też wersja z mniejszą zawartością mocznika (5,5%).

Podsumowując, bardzo dobry produkt w niskiej cenie. Szczerze mówiąc, trudno znaleźć kosmetyk, który 100% spełniałoby obietnice producenta, a tu Isana spisuje się bardzo dobrze. Polecam wypróbować.

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

22.1.14

Jak Yves Rocher przyciąga klientów - zakupy i gratisy


Dziś na blogu debiutują kosmetyki z Yves Rocher. Łupy wciąż zafoliowane i czekają na właściciela (mama ma urodziny). Sam post natomiast, nie tyle o kosmetykach, co o moich wrażeniach z pierwszych zakupów w internetowym sklepie YR.

Właściwe zakupy ograniczają się do dwóch produktów z linii YR Elixir 7.9: są to energizujący krem młodości na dzień do skóry suchej oraz serum młodościOba wydają się jak najbardziej warte uwagi - zawierają 90% składników naturalnych, mają bardzo bogate składy - sporo olejków i ekstraktów na czele listy. Opracowane zostały według zasady 7.9 - na bazie 7 aktywnych roślin i 9 patentów naukowych mających na celu poprawę i odmłodzenie skóry. Ech, zamówiłam dla siebie, ale z bólem serca oddam mamie, bo zbliżają się jej urodziny.


Reszta towarzystwa z pierwszego zdjęcia to gratisy. Zacznijmy od tego, że drogą mailową dotarł do mnie kupon rabatowy upoważniający do zniżki 50% na całość zakupów w sklepie internetowym YR (ot masowy mail wysyłany chyba do wszystkich posiadaczy kont na Interii). Zwykle takie rzeczy szybko kasuję, ale na YR dla odmiany miałam ochotę, więc zamiast opcji usuń, kliknęłam link do sklepu. No i kupiłam dwa kremy - cena regularna jednego to 129 zł, w promocji 65 zł. Do tego dostałam całkiem sporo prezentów.

Podsumowując, zamiast 258 zł, za oba produkty zapłaciłam 129 zł plus + darmowa przesyłka + jeden pełnowymiarowy krem w prezencie + krem miniaturka, próbka perfum i zestaw pudełek do przechowywania. Faktycznie, wszystko tak jak obiecane, bez ukrytych dodatkowych kosztów.

Gratisy możecie pooglądać poniżej.

1. Yves Rocher Ovale Lifting - Pełnowymiarowy krem na dzień odbudowujący kontur twarzy i szyi (50ml). Chyba też powędruje do mamy. Do wyboru był jeszcze balsam do ciała i prezent niespodzianka.


2. Miniaturka kremu Hydra Vegetal - intensywnie nawilżającego kremu na dzień (15ml, czyli całkiem słuszna ilość do przetestowania). 

3. Próbka wody perfumowanej Evidence - całkiem ładne kwiatki


4. Zestaw pudeł do przechowywania - kolory mogłyby być ładniejsze, ale jako się mówi .. darowanemu koniowi .... no wiecie. W każdym razie, pudła się przydadzą - większe powędrują do szafy, mniejsze do łazienki. Dużym plusem jest to, że można je po prostu złożyć do małej kostki i wrzucić na dno szuflady, jeśli aktualnie nie są potrzebne.

Czy zapłaciłam dużo? Według mnie, nie. Trzeba YR przyznać, że wiedzą jak klienta przyciągnąć i zatrzymać na dłużej. Wiem, że to akcja promocyjna, mamiąca masowo internetowych zakupoholików, ale podobne cuda na kiju można tam zastać praktycznie cały czas. Wiadomo, że firma zyskuje tak czy siak, ale ja jakoś nie czuję się zrobiona w balona. I wilk syty i owca cała.

Z tego co słyszałam i co czytałam na blogach urodowych, kosmetyki pielęgnacyjne z szafy YR to albo totalne buble, albo totalne cuda ... wiecie coś na ten temat? Sama miałam wcześniej styczność tylko z ich zapachami i żelami pod prysznic.

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

20.1.14

Flora by Gucci - Gorgeous Gardenia EDT


Na Gorgeous Gardenia zdecydowałam się trochę pod wpływem impulsu, bo cała seria Flora by Gucci nie budziła u mnie dzikiego entuzjazmu. Zapach jest częścią linii Garden Collection, w skład której wchodzą jeszcze Mandarynka, Magnolia, Tuberoza i Fiołek (mogłam coś pominąć, bo co jakiś czas wychodzą nowe). Ta jest zdecydowanie najmniej kwiatowa z pośród tych, które testowałam i początkowo najbardziej mi się spodobała.


Nuty zapachowe:
Nuty Głowy: czerwone jagody, gruszka
Nuty Serca: biała gardenia, plumeria
Nuty Bazy: paczula, brązowy cukier

Bardzo ładnie prezentuje się buteleczka - szkło jest na prawdę grube i solidne, ozdobione czarną "gumkową" kokardką. Jakby się uparł to można nią związać włosy :) Sam projekt dość prosty i takie mi się podobają. Najładniej jednak wyglądają większe pojemności, moje 30 ml jest w porównaniu do nich bardzo skromniutkie i malutkie.

Gorgeous Gardenia spodoba się osobom lubiącym słodkie perfumy. Na pierwszy plan wysuwa się tu jakby kandyzowana gruszka - zdecydowanie czuć brązowy cukier z nuty serca. Zapach, jak na wodę toaletową jest bardzo mocny, wydajny i trwały, więc łatwo tą gruszką dać komuś po nosie. Dla jednych to będzie zaleta, inni spodziewający się delikatnych kwiatów będą z pewnością zawiedzeni. Po jakimś czasie gruszka nieco łagodnieje i dołączają do niej lekkie kwiaty, ale wciąż na pierwszym planie są nuty słodkie. 


Zapach jest raczej dziewczęcy, beztroski, ale taki jakby ... na sterydach. Bo delikatny z pewnością nie jest. Powiedziałabym, że przez tą swoją słodkość ma wspólny mianownik z Flowerbomb, choć znowu nie jest tak cukrowy jak np. Aquolina Pink Sugar. Ciężko mi go też przypisać do jakiejś pory roku, choć wydaje mi się, że najczęściej sięgałam po niego wiosną i jesienią.

Zdecydowanie doceniam go za trwałość, pozytywnie zaskakuje pięknie pachnąc np. na szaliku którego nie używało się przez 2 tygodnie - i w takim wydaniu podoba mi się najbardziej. Lepiej stosować go z umiarem, bo może się przejeść. Miłości z tego nie będzie, ponownego zakupu również nie. Zapach stosowany zbyt często drażni i gryzie tą słodkością, ale co jakiś czas lubię do niego wrócić.

A jak jest u was? Lubicie zapachy kwiatowo-owocowe? Wolicie orientalne? A może jesteście miłośniczkami świeżości cytrusów? Chętnie się dowiem po jakie są wasze ulubione perfumy :)

pozdrawiam
SHARE:

16.1.14

9 powodów, dla których warto kupić Maybelline Color Tattoo


Jeśli oczywiście już tego nie zrobiłyście. Mowa o Maybelline Color Tattoo "On and on bronze" nr 35 - wydaje mi się, że najfajniejszy i najbardziej uniwersalny z dostępnych odcieni.

Nie będę się rozpisywać na jego temat, to co trzeba widać na zdjęciach. Poniżej spisałam krótko, dlaczego, według mnie warto się na niego skusić :

1. Jest idealny dla osób, które nie lubią/nie potrafią bawić się cieniami - najlepiej nakłada się go palcem, otrzymujemy ładny efekt, przy minimalnym wysiłku.

2. Ma się wrażenie starannego cieniowania, bo w załamaniu naturalnie staje się ciemniejszy, a środkową część powieki rozświetla


3. Przez co sprawia wrażenie, że spędziłyśmy przy makijażu więcej czasu niż faktycznie to zajęło.



4. Jak sama nazwa sugeruje, trzyma się na oku jak tatuaż - nie roluje się w załamaniach, nie blaknie, nie rozmazuje się - po prostu zastyga na powiece, o czym przekonałam się przy okazji robienia swatchy - po jakimś czasie chciałam je zetrzeć i okazało się, że zastygły na skórze jak farbka :) Cień trzyma się cały dzień, do momentu demakijażu.

5. Nadaje spojrzeniu głębia sam kolor bardzo ładnie prezentuje się na powiece

6. Ładnie wygląda na oku solo, można też stopniować jego nasycenie
- od lekkiego podkreślenia powieki, do subtelnego smokey.



7. Jest wydajny i ma poręczne opakowanie

8. Przedłuża trwałość innych cieni - można go również stosować jako bazę

9. Obecnie w Drogerii Natura jest wyprzedaż wszystkich odcieni do wyczerpania zapasów - zamiast 24 zł, zapłacimy około 15 zł.



Podsumowując, dobry, uniwersalny, do użytku codziennego i od święta. Ciekawa jestem jak spisują się wersje matowe tych cieni i czy  w ogóle są warte zakupu, całkiem fajnie wyglądał też srebrny metalik. Ktoś posiada inne wersje? Chętnie dowiem się co myślicie o Color Tattoo.

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

14.1.14

Sylveco - Lekki krem brzozowy i krem brzozowy z betuiną


Kremy Sylveco zaskarbiły sobie ostatnio ogromną sympatię blogosfery, powoli stają się też popularne poza nią. Sporo osób ich używa, większość zachwala, choć spotkałam się też z nieprzychylnymi opiniami. Niestety, wciąż sporo problemów sprawia dostępność produktów marki. 

Jako, że sama nie mam z tym kłopotu (pewnie dlatego, że Sylveco ma siedzibę na moim małym i cichym Podkarpaciu), miałam okazję zakupić kilka ich produktów stacjonarnie. Bardzo fajnie spisuje się rumiankowy żel do twarzy, niedawno kupiłam też chabrowy krem pod oczy ze świetlikiem, ale dziś nie o tym. Napiszę co nieco na temat "sztandarowych" produktów marki, mianowicie, kremów brzozowych.

Oba kremy oparte są na działaniu wyciągu z kory brzozy. Składnik ten posiada między innymi właściwości antyoksydacyjne, przeciwzapalne, przeciwbakteryjne, antyalergiczne, zapobiega rozwojom nieprawidłowych zmian barwnikowych na skórze. Betuina i kwas betuinowy (główne składniki wyciągu z kory brzozy) zapobiegają też wiotczeniu i utracie sprężystości skóry, stymulując syntezę kolagenu. 

Do wyboru mamy dwa kremy. Słynny lekki krem brzozowy i o wiele bardziej treściwy krem brzozowy z betuiną. Zacznę od pierwszego.


LEKKI KREM BRZOZOWY, przeznaczony do stosowania na dzień, ma za zadanie zregenerować skórę, przywrócić jej nawilżenie oraz zwiększyć elastyczność. Producent pisze, że sprawdzi się w przypadku skóry odwodnionej, przesuszonej, zmęczonej, narażonej na działanie szkodliwych czynników takich jak słońce czy dym tytoniowy).

Dużą zaletą kremu jest krótki i naturalny skład:
Woda, Olej z pestek winogron, Olej sojowy, Ksylitol, Sorbitan Stearate & Sucrose Cocoate, Masło karite (Shea), Stearynian glicerolu, Olej arganowy, Olej jojoba, Kwas stearynowy, Alkohol cetylostearylowy, Alkohol benzylowy, Betulina, Witamina E, Ekstrakt z aloesu, Alantoina, Guma ksantanowa, Kwas dehydrooctowy, Ekstrakt z mydlnicy lekarskiej, Lupeol, Kwas oleanolowy, Kwas betulinowy


INCI można sobie dokładnie przeanalizowac na stronie producenta, gdzie znajdują się odnośniki do każdego składnika.


Krem ma lekką konsystencję, i neutralny zapach. Nadaje się idealnie do cer wrażliwych, myślę, że sprawdzi się też przy cerach trądzikowych i łojotokowych. Dodatkowo można go bez problemu stosować również pod oczy i do pielęgnacji ust. Dużym plusem jest zdecydowanie to, że krem świetnie nadaje się pod makijaż (z jednym ale, o którym później). Zdecydowanie przedłuża jego trwałość i matuje skórę - choć to ostatnie czasem działa na jego minus.

Teraz coś co nie każdemu przypadnie do gustu. Krem błyskawicznie się wchłania, ale do pół-matu. Ja osobiście średnio lubię taką formułę, z tego względu, że stosując go pod cięższy podkład (Revlon Colorstay), czasami miałam uczucie ściągnięcia skóry. Stąd wniosek, że lekki krem brzozowy nie będzie się nadawał do wszystkich typów skóry. U osób z cerą suchą (które lubią żeby buzia była odpowiednio "natłuszczona") jego stosowanie może być po prostu mało komfortowe.

Mimo wszystko wybaczam mu z tego względu, że z założenia ma to być krem "lekki" - zdecydowanie jest wart polecenia, ale nie jest to krem dla każdego.


KREM BRZOZOWY Z BETUINĄ - przeznaczony do pielęgnacji skóry wrażliwej, atopowej i przesuszonej. Koi podrażnienia, drobne urazy, nawilża, zabezpiecza przed działaniem czynników zewnętrznych, zapobiega nadmiernemu łuszczeniu i rogowaceniu naskórka. Może być stosowany na dzień i na noc (ja nakładam go na noc).

Tutaj skład jest jeszcze bardziej uproszczony: 
Woda, Olej sojowy, Olej jojoba, Olej z pestek winogron, Wosk pszczeli, Betulina, Stearynian sodu, Kwas cytrynowy 

Krem określiłabym jako mocno skoncentrowaną wersję lekkiego kremu brzozowego. Konsystencja może być zaskoczeniem - jest bardzo zbita, niemal wazelinowata. I o ile lekki krem brzozowy nie do końca się sprawdził, ten bardzo polubiłam, choć według mnie nie do końca nadaje się do stosowania pod makijaż. Natłuszcza skórę i zostawia na niej warstwę ochronną, jest idealny na mrozy - z początku twarz mocno się świeci a krem jakby siedzi na jej powierzchni, jednak stopniowo to uczucie znika - krem wchłania się (choć dość wolno) pozostawiając twarz miękką i ukojoną. Jest rewelacyjny po peelingach i mocnym oczyszczaniu, świetnie pielęgnuje też wysuszoną skórę ust. Zdecydowanie zostanie u mnie na dłużej, choć chciałabym wypróbować również inne wersje, które Sylveco ma w asortymencie.


Obie wersje są warte polecenia, żaden z nich nie jest tak uniwersalny, by móc polecić go każdemu. Uważam, że Sylveco, w bardzo przyzwoitej cenie (ok 27 zł) oferuje świetne i warte zakupu produkty. Mi jednak w ich ofercie brakuje jeszcze czegoś pomiędzy wersją lekką, a zwykłą. Tu mamy dwa produkty znajdujące się na przeciwległych końcach skali - jeden bardzo lekki, dający efekt matowienia, drugi treściwy i mocno natłuszczający. Czekam więc na poszerzenie oferty.

Na koniec, kilka słów na temat dostępności, wiem, że w innych rejonach Polski kremy ciężko znaleźć stacjonarnie, kilka dziewczyn pisało mi też, że słono za nie przepłaciły. Polecam zamówić więc bezpośrednio ze strony Sylveco, lub innych sklepów internetowych - gdzieś gdzie nie każą za nie zapłacić ponad 40 zł - bo i takie oferty widziałam.

Dajcie znać, jakie jest wasze zdanie na temat produktów Sylveco, może inne kremy sprawdziły się u Was lepiej. Na wszelkie pytania chętnie odpowiem pod postem :)

pozdrawiam
rose&vanilla
SHARE:

4.1.14

Denko - Grudzień 2013


Cześć wszystkim! Podczas gdy ulubieńcy roku wciąż powstają w wielkim trudzie i męczarniach, postanowiłam zabrać się za grudniowe denko, w końcu na nie też najwyższy czas.

Tym razem znalazło się kilka produktów, które z wielkim żalem wyczyściłam do dna (Eris, L'orient, AA ECO), choć są i takie, których pozbywam się z ulgą (bye bye Green Pharmacy :)). Wolę skupić się najpierw na bohaterach pozytywnych, tak więc z łezką w oku zaczynam właśnie od nich :P Poniżej przedstawiam dwa kosmetyki, po które chętnie sięgnę ponownie.


1. Waniliowy balsam do ciała z masłem shea L'orient - uwielbiałam go, ale był równie drogi co dobry, więc w najbliższym czasie nie wiem czy uda mi się powtórzyć zakup. To raczej masło shea z dodatkiem naturalnych olei, niż balsam do ciała, ale nie zmienia to faktu, że korzystałam z niego codziennie i z ogromną przyjemnością. Zapraszam do szczegółowego posta na jego temat <klik>


2. Krem pod oczy Dr Irena Eris Duoprocess - udało mi się kupić na promocji i bardzo go lubiłam. Samo opakowanie jest śliczne, ma bardzo sensowny i higieniczny dozownik z pompką. Krem jest przeznaczony na dzień, ale używałam go również na noc mieszając z olejem arganowym. Wydajny, treściwy, świetnie nawilża i koi okolice oczu. Podczas jego stosowania nie narzekałam ani na worki ani na cienie pod oczami. Chętnie kupię ponownie.



3. Dyniowy balsam do ciała AA ECO - to był dobry miesiąc dla balsamów do ciała. Dyniowy kosmetyk również zaliczam do bohaterów pozytywnych. Bardzo dobry produkt, o krótkim, naturalnym składzie. Sprawdzi się przy każdym rodzaju skóry, choć przeznaczony jest głównie dla tej suchej i wymagającej regeneracji. Nie jest to typowy tłuścioch, po rozsmarowaniu, nawet lekko matowi skórę, jednocześnie ją odżywiając. Minusem jest dość wysoka cena i nienajlepsza wydajność. Recenzja tutaj <klik>

4. Krem do stóp przeciw odciskom i zgrubieniom Green Pharmacy - i tu kończą się pieśni pochwalne. Oj Green Pharmacy.. znowu będą baty. Jeśli liczycie, że ten krem zrobi z waszymi stopami coś czego nie robią inne bublowate kremy do stóp, to się przeliczycie. Nie robi nic, wcale nie zmiękcza (tym bardziej że nie mam wielkich problemów w tym temacie), ale jeśli chcecie żeby wasze nogi pachniały lasem i szyszkami możecie kupić :P Na szczęście drogi nie jest. Dodatkowo, wkurza mnie, że produkty GP są opisane jako kosmetyki naturalne, skoro wszystkie, które dotąd używałam zawierają parabeny (więcej informacji tu <klik>)


5. Cukrowy peeling do ciała Perfecta Spa - wstyd się przyznać jak długo leżał w mojej łazience. Jeśli ktoś zajrzy do jego recenzji <klik> i sprawdzi datę, po czym odejmie od niej jeszcze z miesiąc, wszystko stanie się jasne. Wstyd jeszcze większy, bo we wpisie chwaliłam go pod niebiosa, tymczasem, gdzieś w połowie opakowania sięgałam po niego coraz rzadziej. Powodem była parafina i mimo, że pomarańczowo-waniliowy zapach wciąż kocham, sam peeling ostatecznie nie wylądował w ulubieńcach, ale trafił prosto do denka.

6. Żel do mycia Isana - Aloes i Jogurt - bez rozpisywania się, kolejny tani i przyjemny żel z Isany, bardzo polubiłam to połączenie zapachowe.


7. Szampon do włosów farbowanych Aussie Color Mate - dla mnie bubel w wysokiej cenie. Ładny zapach, dużo szumu w okół marki. Na jego temat napiszę tyle, że niesamowicie plącze włosy. Więcej szczegółów w recenzji <klik>

8. Płyn Micelarny Oeparol - a mógł być moim ulubieńcem. Tani i dobrze zmywał makijaż, nie drażnił zapachem, jednak czasami podrażniał okolice oczu, co niestety go przekreśla. Na jego miejscu wylądowała w końcu różowa Bioderma, z której na razie jestem bardzo zadowolona :)

To już wszystkie grudniowe zużycia, dajcie znać czy stosowałyście te produkty, może macie o nich odmienne zdanie lub coś szczególnie wpadło Wam w oko?

pozdrawiam
rose&vanilla
SHARE:

2.1.14

Coś dla suchej i wrażliwej skóry - Dyniowy balsam do ciała AA ECO


Dyniowy maluch z AA to jeden z fajniejszych balsamów do ciała jakie miałam okazję używać. Cała seria AA ECO według mnie wygląda bardzo ciekawie, więc dajcie znać jeśli macie jakieś doświadczenia z innymi produktami. Można je dostać w aptekach, za 150 ml balsamu zapłaciłam 33 zł. Wydaje się sporo szczególnie jeśli ma się za sobą średnio udane doświadczenia z drogeryjnymi wyrobami AA. Z drugiej strony skład jest krótki i rzeczywiście dobry. I to się liczy. Zapraszam do krótkiej recenzji.

Balsam zawiera masło shea, masło kakaowe, ekstrakt z pestek dyni i olej z pestek winogron. Na początku mamy też Dicapryl Ether, emolient suchy o właściwościach okluzyjnych. Zostawia on na skórze matowy film i ma poprawiać właściwości aplikacyjne kosmetyku - pełni rolę rozpuszczalnika dla innych substancji. Szczegółowy skład znajduje się na zdjęciu poniżej.


Konsystencję ma taką jaką lubię - jest raczej gęsty i kremowy niż wodnisty, jednak po aplikacji pozostawia częściowo matowy film, który "osiada" na skórze (zasługa Dicapryl Ether). Od razu zaznaczam, że jeśli (tak jak mi) słowo "matowy" jednoznacznie kojarzy się Wam ze słowem "wysuszający", bądź jeszcze gorzej "ściągający", w tym przypadku nie ma co bić na alarm. Balsam jest przeznaczony dla skóry suchej i wrażliwej i z nawilżeniem radzi sobie bardzo dobrze, dodatkowo pozostawia przyjemnie uczucie wygładzenia.

Zapach, dla mnie dość istotny, ale nie najważniejszy w kosmetykach naturalnych. Ten z początku wydał mi się nieco dziwny (trochę apteczny), z czasem jednak go polubiłam. Nie wiem czy tak pachnie dynia (bo nigdy dyni nie wąchałam :), ale aromat balsamu jest delikatny i raczej nikomu nie powinien przeszkadzać.


W tym momencie dyniowy maluch, rozkrojony i wyczyszczony do końca wylądował już w denku, jednak poważnie rozważam zakup kolejnego:) Fakt, cena jest wysoka, ale produkt ma naturalny skład, a za to zwykle płacimy więcej. Dla porównania za masło do ciała z Organique o tej samej pojemności (które według mnie nie było wiele lepsze) zapłaciłam ponad 40 zł.

Jeśli szukacie delikatnego kosmetyku, macie problemy z suchą, wymagającą regeneracji skórą, uczuleniami i podrażnieniami polecam wypróbować :) 

A może znacie serię AA ECO? Ciekawią mnie inne kosmetyki z tej linii, więc chętnie poczytam Wasze opinie :)  Zainteresował mnie rokitnikowy (o ile mnie pamięć nie myli) krem do twarzy, widziałam też fajny krem do rąk.


pozdrawiam
rose&vanilla
SHARE:
© ROSE AND VANILLA . All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig