26.4.14

Słodki Groszek od Bath & Body Works


Zmiany, zmiany :) Nie sądziłam, że jedna 3 kilogramowa kruszynka potrafi tak przewrócić życie do góry nogami. Podczas gdy blogosfera żyła (żyje?) rossmanowskimi promocjami (na które sama czekałam dobre parę miesięcy), ja o kosmetykach prawie zapomniałam. No chyba, że krem na odparzenia i oliwka dla dzieci się liczy. Przez pierwsze dni poważnie myślałam, że blog pójdzie w odstawkę i zwyczajnie nie będę miała nie tyle czasu, co ochoty tu zaglądać i pisać. Jednak w miarę oswajania się z nową rolą odkryłam, że wciąż mam czas dla siebie, a co za tym idzie, moja kosmetykomania jeszcze nie umarła :)

Dziś postanowiłam skrobnąć krótko na temat temat Bath & Body Works. Ich żel pod prysznic i balsam do ciała o zapachu słodkiego groszku trafił do mnie w ramach prezentu świątecznego jeszcze w grudniu.

Przyznam, że firma wie jak zainteresować klienta. Mimo że tak właściwie, poza ładnym opakowaniem i pachnącą zawartością nie dostajemy niczego nadzwyczajnego. Ot, perfumowane cudeńka, które cieszą oko i nos. Aż tyle i tylko tyle, a kosztuje całkiem sporo ( ok 35 zł za jeden produkt). Nie jestem stałą klientką Bath & Body Works, ale jak dotąd, z asortymentu sklepu najbardziej przypadły do gustu żele pod prysznic i wody perfumowane - taka Japanese Cherry Blossom służyła mi bardzo długo i okazała się zaskakująco trwała. A jak się sprawował tytułowy słodki groszek? 


Sam zapach jest bardzo intensywny i słodki, jednak bardziej niż kwiaty, przypomina mi gęsty sok owocowy (może malinowy?). W wersji żelu pod prysznic bardzo przypadł mi do gustu i tu intensywność zaliczam na plus - pięknie pachnie podczas kąpieli i długo utrzymuje się w łazience. Na skórze zostawia lekką mgiełkę zapachu. W dodatku jest bardzo wydajny (pojemność to 295ml).

Skład żelu pod prysznic:


Balsam natomiast (265 ml) moim ulubieńcem raczej nie będzie, tego względu, że nie przepadam za mocno perfumowanymi kosmetykami do pielęgnacji. Do tego zapach nie do końca jest mój i czasem lekko mnie drażnił. Skład moim zdaniem dość przeciętny, niczym specjalnym się nie wyróżnia. Mimo tego, działa przyzwoicie, lekko się rozprowadza (konsystencja podobna bardziej do mleczka niż balsamu) skóra jest nawilżona, miękka i aksamitna w dotyku. Tak więc lubiącym mocno pachnące smarowidła powinien się spodobać.

Skład balsamu do ciała:


Krótko podsumowując, żel pod prysznic jak najbardziej na tak. Mleczko niezupełnie, sama bym go nie kupiła. Jednak apetyt mam zaostrzony, szkoda, że nie mam dostępu do sklepu, bo chętnie zaopatrzyłabym się w inne wersje żeli. Ciekawią mnie również świece zapachowe.

Jaki macie stosunek do kosmetyków Bath & Body Works? Które linie zapachowe są według Was warte wypróbowania? Bardzo jestem ciekawa Waszych opinii :)

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

13.4.14

Baza pod cienie - czy jest potrzebna i jaką wybrać?


Używacie baz pod cienie? A może to dla Was zbędny wydatek? O ile jest sporo gadżetów kosmetycznych, które uważam za w gruncie rzeczy niepotrzebne (ot taka baza pod podkład), tak tutaj wątpliwości nie mam. Baza pod cienie to niezbędnik. Nie przesadzę stwierdzając, że w mojej przygodzie z makijażem, zakup pierwszej bazy był swoistym kamieniem milowym.

Dla kogo? Jeśli lubicie zabawy cieniami, eksperymenty makijażowe i po prostu spędzacie dużo czasu na makijażu oka, z pewnością zależy Wam także na jego trwałości. I tu do akcji wkracza ona. Właściwości baz szczególnie docenią osoby z opadającą lub tzw "tłustą powieką", ale produkt sprawdzi się praktycznie u każdej użytkowniczki cieni. Bo jaki jest sens ich używania, a tym bardziej inwestowania w droższe marki, jeśli po kilku godzinach cień blednie, znika, roluje się, czy odbija nad powieką. Nie ważne jak starannie wykonany jest makijaż, bez odpowiedniej bazy, po kilkugodzinnej imprezie na powiece zostaje tłusta warstwa z wałkami cienia w załamaniach i rozmazaną kredką. Brzmi znajomo?


Jaką bazę kupić? Do wyboru mamy przeróżne, specjalnie do tego celu przeznaczone produkty w zróżnicowanych cenach. Można kupić bazy za kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt złotych. Sama przez ostatnie miesiące używałam Lumene Beauty Base, która kosztuje ok 30 zł. Taka baza pozwala makijażowi na przetrwanie dnia właściwie w niezmienionej formie. Malując się na imprezę, mam pewność, że cienie zostaną nieruszone. Jest wydajna i rewelacyjnie podrasuje trwałość oraz intensywność makijażu. Ma lekką konsystencję, nie wysuszy powieki, ale też nie zamaskuje  przebarwień czy żyłek.

Równie dobrze spisze się Art Deco oraz Dax (ceny porównywalne do Lumene), po wstępnych próbach mogę je Wam polecić. Z tańszej półki cenowej mamy do dyspozycji na przykład Essence, Paese czy Hean, takie bazy działają podobnie do droższych i myślę, że większość z Was (szczególnie jeśli jesteście początkujące) będzie znich zadowolona.

Co zamiast bazy? Baza dobrej jakości da Wam pewność, że makijaż po kilku, a nawet kilkunastu godzinach będzie wyglądał dobrze. Jednak równie ważny jest umiar i odpowiedni sposób aplikacji. U tych dziewczyn, które malują się sporadycznie lub po prostu nie chcą kupować kolejnego kosmetyku, być może wystarczy korektor, podkład, a nawet cień w kremie. Sama w makijażu dziennym często sięgam po gęsty korektor w sztyfcie (na zdjęciach poniżej Manhattan i Essence). Jest to dobre rozwiązanie na wykorzystanie kosmetyku w nietrafionym kolorze. Nieźle sprawdzi się też słynny Camouflage od Catrice. U mnie w roli bazy dobrze spisuje się cień Maybelline Color Tattoo (choć tu zdania są różne).


Należy pamiętać, że skóra na powiekach jest bardzo delikatna, nie u każdego korektory będą dobrym rozwiązaniem. Nawet Catrice może wysuszyć i w rezultacie podrażnić (nie mówiąc o korektorach antybakteryjnych, które lepiej wykorzystać zgodnie z zastosowaniem :)). Jeśli więc macie wrażliwą powiekę dobrze jest zainwestować w bazę o nawilżającej formule, na przykład Lumene. 


Jak stosujemy bazę? Rozprowadzamy produkt cienką warstwą na całej powierzchni czystej powieki aż po linię brwi (zbyt duża ilość może spowodować rolowanie się bazy w załamaniach). Pudrujemy powiekę sypkim pudrem, aby ją zmatowić i osuszyć. Jeśli pominiemy drugi krok, sama baza może nam się zrolować, a aplikacja cieni będzie toporna. Zamiast ładnego roztarcia otrzymamy nieestetycznie wyglądające plamy. Po odpowiednio nałożonej bazie, makijaż będzie się trzymał znacznie dłużej, a kolory cieni zyskają na intensywności i nie będą się zlewały w jedną szarą plamę po kilku godzinach.

Zbędny wydatek? Używanie baz pozwala zaoszczędzić na drogich cieniach - z powodzeniem można sięgnąć po tańsze kosmetyki (przykładowo Sleek), które podrasowane w ten sposób znacznie zyskują na jakości i trwałości. A co z tymi, którzy kupują drogie kosmetyki, a bazy nie używają? Uważam, że takie praktyki mijają się z celem. U mnie na przykład Inglot na gołej powiece też nie powala trwałością, więc po co kupować wkład za 10 zł, jeśli po paru godzinach zroluje się na powiece tak samo jak cień z 3 zł.
W świecie kosmetyków kolorowych są produkty lepsze i gorsze, ale każda nawet najdroższa paleta ma swoje ograniczenia, więc jeśli już marzy nam się najnowsza Naked od Urban Decay, dla własnego dobra zainwestujmy też w sprawdzoną bazę :)

Ciekawa jestem Waszych opinii w tym temacie. Uważacie bazę pod cienie za konieczny, a może zbędny etap w makijażu oka? Jakie uważacie za godne polecenia?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

9.4.14

Trzy odżywki do włosów suchych i zniszczonych


Zacznę od krótkiej dygresji na temat mojej czupryny. Aktualnie moje włosy nie są ani kręcone, ani proste o czym wspominałam kiedyś w poście <klik>. Ledwo co zaczęłam się powoli przyzwyczajać do nowej sytuacji (w kwestii włosów jestem bardzo oporna na zmiany), a już spowrotem marzy mi się skręt. Szczególnie gdy myślę o nadchodzącym sezonie wiosenno-letnim. Na razie jestem na etapie naturalnych fal, ale liczę, że kiedyś jeszcze ujrzę na mojej głowie burzę loków. Tak więc pianka do włosów wraca do łask (znalazłam ostatnio bardzo przyjemną i w miarę delikatną, ale o niej innym razem), razem z nią lakier i sklepowe odżywki. Tak, idę na łatwiznę, ale dość mam już użerania się z czymś co przez ostatnie miesiące żyło własnym życiem, za sprawą eksperymentów z naturalnymi produktami.

Moja przygoda z kosmetykami naturalnymi była wyboista i wiem, że sporo w tym temacie jeszcze przede mną. Nie zrozumcie mnie źle, wciąż jestem wierna olejowaniu i naturalnym maskom do włosów, bo doceniam ich moc i działanie, jednak używam też typowo drogeryjnych szamponów i odżywek. Włosy mam wysokoporowate i cienkie, przez co często puszące się oraz sprawiające wrażenie suchych i matowych, do tego często traktuję je farbami do włosów (z konieczności, nie z wyboru). Regularnie stosuję więc produkty jak te poniżej, bo zwyczajnie pomagają mi utrzymać ładny wygląd moich włosów.

Dziś skupiam się na trzech kosmetykach przeznaczonych do włosów suchych i zniszczonych. Dwie z odżywek (Nivea, L'oreal) są typowo silikonowe. Trzecia (Garnier) różni się od nich stosunkowo krótkim, prostym składem i jest bardzo zachwalana w blogosferze. Spodoba się tym, którzy za silikonami nie przepadają bądź ich nie potrzebują.

Odżywki stosowałam przez dłuższy czas, w różnych kombinacjach, najpierw skupiając się na każdej z osobna, w końcu używając ich na przemian. Jak się spisały, krótko opisuję poniżej.



1. L'oreal Elseve Cement-Ceramid - natychmiastowa kuracja odbudowująca dla włosów uszkodzonych i łamliwych - Ma za zadanie wypełnić ubytki i wzmocnić łuski, więc wydała mi się dobra do włosów wysokoporowatych. Według zaleceń producenta odżywkę należy nałożyć na mokre włosy i natychmiast zmyć. Szczerze mówiąc, czy zmywałam natychmiast, czy trzymałam na włosach przez kilka minut, nie widziałam różnicy. Sama odżywka ogranicza puszenie, sprawia, że włosy są miękkie w dotyku, ułatwia rozczesywanie. Krótko mówiąc robi to co większość jej silikonowych koleżanek.
Jeśli chodzi o odbudowanie i wzmocnienie łusek, rozumiem, że powinno to powodować wizualne wygładzenie i nabłyszczenie włosów. Z tego nie do końca się wywiązuje, bo moje po użyciu wciąż wyglądają nieco matowo. Nie opowiada mi konsystencja, jest zbyt płynna i przez to trochę źle się aplikuje - spływa z wilgotnych włosów. Zapach intensywny, niezbyt przyjemny. Ogólnie pod długą i obiecującą nazwą kryje się bardzo przeciętny produkt w wygórowanej cenie (ok 20 zł), nie polecam.





2. Nivea Intense Repair do włosów suchych i zniszczonych - Odżywka ma za zadanie pielęgnować, głęboko regenerować, wygładzać i ułatwić rozczesywanie. Z tą pielęgnacją i regeneracją bym się nie przesadzała - oczekiwałam od niej wygładzenia, nabłyszczenia i ułatwienia rozczesywania i w tej kwestii spisała się bardzo dobrze. Włosy się nie puszą, wyglądają ładnie i zdrowo. Dodatkowo, plus za zapach, który utrzymuje się po myciu i konsystencję. Pachnie typowo dla kosmetyków Nivea, jest gęsta, więc nie będzie przelewać się między palcami i spływać z włosów jak to miało miejsce w przypadku Elseve. Z pewnością sięgnę po bardziej popularną Long Repair żeby sprawdzić, czy spisuje się jeszcze lepiej. Tę mogę zdecydowanie polecić posiadaczkom włosów podobnych do moich.





3. Garnier Ultra Doux olejek z awokado i masło karite - od swoich poprzedniczek różni się krótkim składem i brakiem silikonów. Kupiłam zachęcona pozytywnymi recenzjami jakie zbiera. Początek był bardzo obiecujący, włosy były miękkie, błyszczące, uniesione i nie puszyły się. Niestety, przy dłuższym stosowaniu pokazała rogi. Jeśli używałam przez kilka kolejnych myć, włosy zaczynały się puszyć, a na drugi dzień były już niemiłosiernie przetłuszczone u nasady. W moim przypadku nie nadaje się po prostu do ciągłego stosowania, jednak używając jej zamiennie z innymi produktami, byłam bardzo zadowolona, bo wtedy fajnie odświeżała włosy. Plus przyjemny, jakby lekko kakaowy zapach - z założenia ma to pewnie być zapach masła shea. Konsystencja mogłaby być gęstsza, ale nie jest źle. Niemniej jednak, raczej nie mogę jej polecić z czystym sumieniem, myślę, że u posiadaczek cienkich, suchych włosów niekoniecznie będzie się sprawdzała.


Pora na krótkie podsumowanie. Szybko doszłam do wniosku, że bez problemu mogłabym się obyć bez najdroższej z tej trójcy, mianowicie L'oreal Elseve. Niby podobna do Nivea, a jednak efekt nieco gorszy, zapach i konsystencja nie ta, a cena zdecydowanie za wysoka. Dwie pozostałe spokojnie mogłabym stosować na przemian, uzupełniając pielęgnacje o inne produkty, choć Garnier nie jest bez wad. Jeśli miałabym wybrać jedną, która najlepiej spisuje się na moich włosach, to stawiam na Nivea Intense Repair, wydaje mi się najbardziej uniwersalna, włosy ładnie po niej wyglądają i jest przyjemna w użyciu.

A jak jest u Was? Jaki jest Wasz typ włosów? Macie jakieś ulubione drogeryjne odżywki?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

4.4.14

Recenzja Yves Rocher Elixir 7.9 - krem młodości na dzień i na noc


Jakiś czas temu wspominałam o moich niedawnych problemach z cerą. Zimą moja twarz była wyjątkowo przesuszona  i ściągnięta. Do tego szybko dołączyło zaczerwienienie skóry, która w efekcie przesuszenia, stała się nadwrażliwa. Nie jestem posiadaczką cery typowo suchej, moja skóra twarzy jest mieszana, ale w tym felernym okresie, nawet zwykle przetłuszczające się okolice jak nos, potrafiły się wysuszać i łuszczyć, a zmarszczki mimiczne na czole stały się bardziej widoczne. Stosowałam w tym czasie kremy, które początkowo bardzo mi odpowiadały, ba, byłam nimi wręcz zachwycona), jednak im dłużej ich używałam, tym częściej czułam dyskomfort skóry twarzy.

Po tej katastrofie zdecydowałam się na strzał w ciemno, czyli Elixiry z Yves Rocher. Wcześniej nie miałam styczności z żadnymi kremami marki, ale zachęcający opis i garść pozytywnych opinii, skusiły mnie do zakupów.


Seria rewitalizująca Elixir 7.9 przeznaczona jest dla młodych kobiet walczących z pierwszymi oznakami starzenia się skóry (czyli dla mnie jak znalazł). Nazwa Elixir 7.9 oznacza 7 aktywnie działających roślin i 9 patentów przeciwstarzeniowych zawartych w owych kosmetykach. Mają one za zadanie między innymi przywrócić skórze miękkość, jędrność, gęstość, zmniejszyć pierwsze zmarszczki i bruzdy, oraz dodać blasku.

Składniki:
• mangiferyna z aphloi - chroni komórki skóry
• wyciąg z ziaren tara - walczy z wiotczeniem skóry
• inositol z zielonego ryżu - opóźnia proces starzenia się skóry oraz poprawia oddychanie komórkowe
• oligozydy z jabłka - poprawiają komunikację i spójność międzykomórkową
• betaina glicynowa - chroni komórki przed stresem
• wyciąg z ziaren rokitnika – poprawia gęstość skóry, jej elastyczność i sprężystość
• wielocukry z aloesu – posiadają właściwości nawilżające, łagodzące i przyspieszające gojenie





Taką piękną historię możemy przeczytać na stronie Yves Rocher, a tak wyglądają faktyczne składy kremów.

Skład kremu na dzień: Aqua, Glycerin, Methylpropanediol, Isopropyl Palmitate, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Betaine, Stearyl Alcohol, Cocos Nucifera Oil, Sesamum Indicum Seed Oil, Pyrus Malus Fruit Extract, Deimethicone, Aphloia Theiformis Leaf Extract, Phenoxyethanol, Inositol, Benzyl Alcohol, Carbomer, Parfum, Dimethicone Cosspolymer, Polyglyceryl-10 Stearate, Ethylenediamine/Hydrogenated Dimer Dilinoleate, Copolymer Hydroxide, Tocopheryl Acetate, Hippophae Rhamnoides Kernel Extract, Tetrasodim EDTA, Potassium Sorbate.

Skład kremu na noc: Aqua, Glycerin, Methylpropanediol, Isopropyl Palmitate, Caprylic/Capric Triglyceride, Aloe Arborescens Leaf Juice, Betaine, Stearyl Alcohol, Glycine Soja (Soybean) Oil, Sesamum Indicum Seed Oil, Pyrus Malus Fruit Extract, PEG-100 Stearate, Cetearyl Glucoside, Aphloia Theiformis Leaf Extract, Dimethicone, Phenoxyethanolta, Inositol, Glyceryl Stearate, Parfum, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Xanthan Gum, Dimethicone Crosspolymer, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate, Caesalpinia Spinosa Gum, Sodium Hydroxide, Hippophae Rhamnoides Kernel Extract, Tetrasodium EDTA, Potassium Sorbate


Nie żebym narzekała, bo według mnie są całkiem w porządku. Brak tu parabenów), jest słuszna ilość naturalnych olejów i ekstraktów. Szkoda tylko, że firma na swojej stronie nie udostępnia pełnych składów kosmetyków - możemy je przeczytać dopiero na opakowaniu.


Jak wspomniałam, jestem w posiadaniu kremu na dzień (do cery normalnej i mieszanej) i kremu na noc, który jest nowością YR. Oba charakteryzują się dość lekką formułą - w przypadku kremu na dzień jest to coś a'la jogurt, ten na noc jest nieco bardziej treściwy. Bardzo spodobał mi się zapach, jest świeży, orzeźwiający, kojarzy mi się z zapachem ogórka i aloesu. Po wklepaniu mam wrażenie, że twarz jest odświeżona i ukojona. Oba produkty wchłaniają się pozostawiając na skórze lekko aksamitną warstewkę. 


Mnie seria bardzo przypadła do gustu. Po krótkim czasie stan skóry znacznie się poprawił, a właściwie, poniekąd wrócił do normy. Zniknęło przesuszenie, przez co zmarszczki nie są tak podkreślone i skóra wygląda młodziej. Sprawia wrażenie świeżej i odżywionej, w końcu nie jest zaczerwieniona. W dotyku jest gładka, miękka i bardziej sprężysta. Kremy dobrze sprawdzają się jako baza pod makijaż. W czasie ich stosowania piłam również wspomniany w denku olej lniany, który przypuszczalnie również wpłynął pozytywnie na stan skóry. Jednak bezpośrednio po przerzuceniu się z kremów naturalnych (które bardzo mnie rozczarowały) na Elixiry, stan cery niemal natychmiast poprawił się. 

Jeśli miałabym wymienić jakieś minusy to byłaby to mała pojemność (40ml). Na zdjęciach pod światło widać w czym rzecz. Kolejna sprawa to cena kremów, za 40 ml zapłacimy 99 zł. To sporo, ale zakup w YR bez sporego rabatu praktycznie graniczy z cudem. Taka legendarna polityka firmy :) Ja sama większość kremów dostałam albo w gratisie do innych zakupów, albo zapłaciłam za nie połowę. Dodatkowo, kremy mają wymienne wkłady, które można dokupić w cenie 79 zł - jednak zważywszy na wspomniane promocje, zazwyczaj bardziej opłaca się kupić nowy kosmetyk. 

Moim zdaniem, Elixiry są godne polecenia, i sama chętnie do nich wrócę - myślę, że krem na noc będzie odpowiedni do każdego rodzaju cery, w przypadku kremu na dzień, dostępna jest też wersja do cery suchej. Natomiast posiadaczki tłustej cery zdecydowanie mogą spróbować, bo kosmetyki mają lekką formułę, więc nie powinny przyczyniać się do nadmiernego świecenia, czy przetłuszczenia.

Stosowałyście te lub inne kosmetyki z serii Elixir 7.9? Jeśli nie, koniecznie dajcie znać jakie kremy u Was ostatnio się sprawdziły.

pozdrawiam
Kinga
SHARE:
© ROSE AND VANILLA . All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig