Być może niektórzy z Was zauważyli krótką przerwę w blogowaniu. Jeśli nie, informuję, że we wrześniu udało mi się spłodzić jeden post. Po części cierpiałam (i wciąż cierpię) na chroniczny brak wolnego czasu, o czym przypominałam Wam już niejednokrotnie. Głównym powodem mojej nieobecności było jednak swego rodzaju zmęczenie materiału. Musiałam nabrać dystansu i zastanowić się jak dalej będzie wyglądało to miejsce. Zaczęłam odczuwać potrzebę zmian i nie chodzi tu jedynie o wygląd bloga i nazwę, którą zdążyłam znienawidzić zaraz po tym jak ją wymyśliłam. Chciałam czegoś więcej niż to, czym ten blog jest obecnie. I chyba już wiem czego mi brakowało. Jestem, mam nowe pomysły, motywację i nadzieję, że Wam się spodoba.
Zaczynam swojsko, od ulubieńców. Nie mogłam się doczekać, aż podzielę się z Wami moimi kosmetycznymi miłościami. Przez ostatnie miesiące zdążyłam wyhodować obsesję na punkcie lakierów Essie. W ulubieńcach są trzy, ale zapewniam, że mam ich dużo więcej.
Essie Go Ginza, którego pokazywałam Wam jakiś czas temu na
fanpage. Na oficjalnej stronie Essie kolor opisywany jest jako róż w odcieniu kwiatu wiśni. Lepiej bym tego nie ujęła, na paznokciach jest piękny, ma świetną formułę i kryje po dwóch warstwach.
Essie Licorice, to błyszcząca, kremowa czerń, która kryje po jednej warstwie. Czarne lakiery, są jednymi z niewielu, które mogę nosić cały rok. Świetnie prezentuje się z letnią opalenizną, ale równie dobrze nosi się go jesienią.
Essie Sand Tropez, wahałam się pomiędzy nim a Topless and Barefoot, ale coś mi podpowiadało, że ten lepiej będzie komponował się z moim odcieniem skóry (nie zawiera różowych pigmentów). Piękny piaskowy nudziak, kryje po dwóch warstwach.

Woda toaletowa Rose Fraiche Yves Rocher to coś dla miłośniczek róży. Zapach jest delikatny, świeży i nie ma w sobie tej ciężkości, która jest charakterystyczna dla różanych perfum. Może nie jest to typowo jesienny zapach (chyba schowam i poczekam na nadejście wiosny), ale ostatnie tygodnie były tak ciepłe, że ręka sama po niego sięgała. Plus za ładny flakon, mały minus za słabą trwałość.
MAC Melba róż, który podobno pasuje każdemu. Na zdjęciu nie prezentuje się imponująco, ale na skórze wygląda pięknie. Mam ciepły typ urody i różowe odcienie nie bardzo mi pasują. Melba to idealne połączenie brzoskwini i koralu, dla mnie róż uniwersalny, taki, który "upiększy" na co dzień i nie przeciąży mocniejszego makijażu. Widziałam go w akcji zarówno u blondynek jak i u rudzielców i prezentował się pięknie, więc może to i prawda, że to róż dla każdego.
Kredka do brwi Lumene w odcieniu 02 grey brown. Pewnie niejedna z nas poszukuje idealnej brązowej kredki do brwi. Takiej która będzie nie za ciepła, nie za miękka i trwała. Ja znalazłam szaro-brązową kredkę Lumene i na razie nie szukam dalej. Pozostaje mi tylko polecić.
Maskara Yves Rocher Sexy Pulp, to kosmetyk który wiele z Was zna. Idealnie rozczesuje i rozdziela moje rzęsy, szczoteczka to mistrzostwo.
Maskara Max Factor 2000 Calorie, miałam dwie wersje, tradycyjną i z podkręconą szczoteczką. Obie godne polecenia, podkręcona szczoteczka wygrywa, świetnie wyprofilowana, ładnie rozdziela i podkręca rzęsy.
Cienie Inglot 353, 456, 409, czyli mój codzienny zestaw. 353 to idealny matowy cień bazowy, 456 jest świetny do konturowania załamania, choć ostatnio kładę go na całą powiekę i lekko konturuję najciemniejszym 409 - w rzeczywistości nie jest tak błyszczący jak na zdjęciu, ale i tak planuję zakup podobnego matu.
Co z Waszymi ulubieńcami? Coś polecacie?
pozdrawiam
Rose&Vanilla