9.2.16

Lolita Lempicka L Fleur de Corail


Fleur de Corail, to kolejny skarb z dna morza w interpretacji Lolity Lempickiej (a właściwie Maurice'a Roucela, który jest twórcą zarówno L, jak i Coral Flower). Pamiętam, że FdC dostałam w śmiesznie niskiej cenie w okolicznym Rossmanie - to był zakup w ciemno, ale  po prostu nie mogłam sobie odmówić kolejnego turkusowego serduszka w mojej kolekcji.


Nuty głowy: grejpfrut, bergamotka
Nuty serca: orchidea, plumeria (frangipani)
Nuty bazy: ambra, piżmo, drewno z morza

Podobieństwo do L de Lolita da się zauważyć w otwarciu - dominują apetyczne cytrusy i podszyta wanilią słodycz. W nowej wersji szybko jednak dołącza ambra i już po kilku minutach oba zapachy mocno się rozbiegają. Zupełnie jakby twórca chciał zaznaczyć, że Fleur de Corail jest siostrą L, ale całkiem inną, bardziej przewrotną i nieobliczalną. W Coral Flower kontrolę przejmują egzotyczne kwiaty - kremowe frangipani i ciepła orchidea. Wciąż towarzyszy im pudrowa ambra i coś na kształt przydymionej skóry. Skąd ta skóra? Nie mam pojęcia, w spisie nut jej nie ma, podobnie jak wspomnianej wcześniej wanilii. Wrażenie pojawia się jednak za każdym razem, a wraz z nim przychodzi wspomnienie palącego nadmorskiego słońca i ciała smaganego słonym wiatrem. Przypomina o sobie, przebija się od czasu do czasu się przez ambrowo-kwiatowo-bergamotkową mieszankę, cichnąc stopniowo, aż w końcu na skórze zostaje niemalże wyłącznie piękna piżmowa baza.



Flakon Fleur de Corail aż się prosi o chwilę uwagi. Z resztą seria L należy zdecydowanie do najpiękniejszych, najbardziej cieszących oko wytworów Lempickiej. Ten przypomina oszlifowany przez sól morską kamień z dna morza, na którym "zakotwiczył się" kawałek koralowca i biały kwiat (stawiam, że to frangipani). I o ile w L nie czułam tej morskości wcale, wąchając Fleur nie mam większych problemów z wyobrażeniem sobie turkusowych fal, złotej plaży usianej bursztynami, muszelkami, drobinkami koralowca i wyrzuconymi przez fale kawałkami drewna. Z resztą, pewnie ze względu na tę egzotykę, najchętniej po Coral Flower sięgam własnie latem. Słońce i ciepło zdają się wydobywać z niej to co najpiękniejsze - kwiaty rozkwitają, pojawia się lekka słonawość, coś się pieni, coś kotłuje, uwalniając stopniowo moc zapachu (a trzeba zaznaczyć, że ten, choć nie ma niewiarygodnej projekcji, trzyma się skóry bardzo długo).

Fajna jest ta wersja, ma swój charakter, jest nietuzinkowa, ale ma w sobie pewną harmonię. Nie kocham jej tak jak L, ale pisząc te słowa, spoglądam na prawie pusty flakon i nabieram ochoty na kolejny.

Znacie Fleur de Corail? Macie swoje ulubione zapachy Lempickiej?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

16.1.16

Ulubione zapachy roku 2015


Po pielęgnacji przyszła pora na zapachy. Wybrałam te najlepsze, najpiękniejsze, po które przez minione dwanaście miesięcy sięgałam najczęściej i do których wzdychałam najgłośniej. Oto moja TOP szóstka.

Początek roku należał do Estee Lauder Sensuous. Pamiętam że kupiłam go na styczniowych wyprzedażach i był ze mną praktycznie do pierwszych dni wiosny. Miodowo, drzewny, słodko-ostry, rozgrzewający, był i jest idealnym kompanem na zimowe wieczory. Jeśli lubicie trochę mocniejsze, aromatyczne zapachy Sensuous to coś dla Was.

Wraz z nadejściem pierwszych ciepłych dni, w końcu udało mi się nabyć jedno z moich największych zapachowych chciejstw. Na temat Love, Chloe napisałam wszystko co było do napisania w recenzji. Cudownie kwiatowo-pudrowy, elegancki, przepiękny. Love ma w sobie luksus i klasę jest nietuzinkowy, nieco retro i przy tym wszystkim nosi się cudownie. Moim zdaniem najlepszy zapach Chloe, choć niestety, niedawno wycofany.

Lipiec i sierpień po raz kolejny należał do Versace Versense. Generalnie trzymam się z daleka od większości świeżaków, ale ten jest jednym z niewielu wyjątków. Mogłabym się nim zlewać od stóp do głów przez całe lato, bo ma w sobie wszystko czego potrzeba w najgorętsze dni - orzeźwiającą zieleń, cierpkość cytrusów, kropelkę elegancji, do tego jest trwały, lekko ogoniasty i bardzo, bardzo komplementogenny. Swoją drogą, recenzja Versense była moim pierwszym wpisem na blogu.

Jesienią był Alien Thierrego Muglera, bo Alien to po prostu jesień - słodki, zawiesisty jaśminowy eliksir, mroczny, wilgotny i chłodny. Super elegancki, zmysłowy, narkotyczny i charakterny. Skok na głęboką wodę za którym zawsze tęsknię i którego potrzebuję gdzieś w okolicach września, gdy wraca ochota na cięższe zapachy. Więcej na jego temat znajdziecie tu.

Dwa ostatnie, to moje najnowsze nabytki. Oba waniliowe, ale jakże inne od siebie. L de Lolita Lolity Lempickiej to coś dla lubiących łakocie. Apetyczne, cieplutkie cynamonowo-waniliowe, słodko-słone cudo, o którym pisałam już tyle, że każde kolejne zdanie byłoby nadużyciem. W razie czego macie do dyspozycji niedawną recenzję.

Dior Addict (2014) to z kolei najnowsza reformulacja uwielbianego przeze mnie klasyka. Zaskakująco dobrze ją przyjęłam i noszę z przyjemnością. Addict jest mieszanką kwiatu pomarańczy, jaśminu i wanilii. Śliczną, przystępną, ładnie skrojoną. To taki zapach uniwersalny - sprawdzi się do pracy, na randkę, na rodzinne spotkanie. Lekko świeży, ale ocieplony wanilią, zmysłowy, elegancki. I zimowy i wiosenny. Od kiedy go dostałam, sięgam niemalże odruchowo, a spory ubytek mówi sam za siebie. Po prostu musiał się znaleźć w ulubieńcach.


Tak prezentują się moi ulubieńcy. A jak było u Was? Jak pachniał Wasz 2015? 

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

30.12.15

L de Lolita, Lolita Lempicka


Póki dom wciąż pachnie świętami, pomarańczami i piernikiem (u Was też?), poopowiadam Wam troszeczkę o zapachu, który jak żaden inny potrafi roztoczyć w okół siebie ciepłą, apetyczną, domową aurę. Do L de Lolita podchodzę szczególnie sentymentalnie i traktuję trochę jak mój mały skarb. Dawkuję ją oszczędnie, bo to zapach prawie już niedostępny, a we mnie potrafi wywołać całe grono emocji i najpiękniejszych wspomnień - smaków i zapachów dzieciństwa, babcinej kuchni, świeżo pieczonych, drożdżowych bułeczek, zaparowanych szyb, śniegu za oknem, głośnego domu pełnego dzieci.


Nuta głowy: gorzka pomarańcza, bergamotka
Nuta serca: kocanka, cynamon, piżmo
Nuta bazy: fasolka tonka, wanilia, drzewo sandałowe

O L pisałam na blogu już kilkukrotnie, zawsze z uwielbieniem i zawsze z dozą żalu, że tak wyjątkowy zapach zniknął z perfumeryjnych półek. Zdążyłam na szczęście zaopatrzyć się w dwie wersje - starszą z roku 2006 (to ta z bursztynowym płynem) i nowszą z roku 2013. Prócz drobnych różnic we flakonach niewielkiej zmianie uległ sam zapach. Wersja oryginalna jest cudownie słodko-słona, cynamonowo-waniliowa z dodatkiem gorzkiej pomarańczy, zupełnie jak wspomniana świeżo wypieczona bułeczka drożdżowa. W nowszej, mocniej pobrzmiewają pomarańcze, tym razem słodkie, lekko soczyste, by dopiero później wyłonić cudny, apetyczny środek - prawdziwą L. Szkoda że mieszanka wanilii z cynamonem jest tu mniej wyrazista i mam wrażenie, że nie utrzymuje się na skórze tak długo. Gdzieś między jedną wersją, a drugą, proporcje poszczególnych składników ktoś poprzestawiał tak, aby L uczynić bardziej cukierkową i przystępną. Nie zrozumcie mnie, źle wciąż jest moc, wciąż jest ta cudowna słoność i ciepło babcinej kuchni, ale taka nie na sto procent, nie jak to było w pierwotnym wydaniu.


L de Lolita reklamowana była jako drogocenny skarb z dna morza, zapach syreny wyłaniającej się z fal, a ja w niej tej morskości zupełnie dostrzec nie potrafię - no chyba, że we flakonie, który, swoją drogą, jest przepiękny. Dla mnie to zapach, który od początku do końca jest jadalny, ciepły, mięciutki i wygrywa na skórze cudne melodie. Idealnie przełamuje słodycz słonością, zlewa z nosicielem, czaruje cynamonem, który jest tu apetyczny jak nigdzie indziej. Gdy noszę L de Lolita po prostu nie mogę przestać wąchać sama siebie, taki ten zapach przyjemny, kojący, poprawiający humor, a przy tym w ogóle nie nowoczesny i nie wyzywający. Przypomina mi o beztroskich czasach, przywołuje, dobre wspomnienia, umila zimowe wieczory i, gdziekolwiek bym nie była, zabiera mnie do domu. Warto poznać, więc polecam wszystkim - w szczególności wielbicielom zapachów "jadalnych" i tym, którzy szukają czegoś innego od mainstremowych nowości.

Ciekawa jestem, czy macie takie zapachy, które Wam kojarzą się z dzieciństwem? Jeśli tak, koniecznie się podzielcie.

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

20.12.15

Grudniowe nowości


Uwielbiam wpisy o nowościach - oglądać, czytać, podpatrywać, a nade wszystko, tworzyć własne. Szczególnie tak pięknie pachnące jak ten - mandarynką, imbirem, marcepanem, wanilią, lawendą, cynamonem ....  Od kiedy moją pielęgnację zdominowały kosmetyki naturalne, cudne aromaty towarzyszą mi coraz częściej, choć paradoksalnie, kupuję o wiele mniej - z większym rozmysłem i raczej na bieżąco. Nie cierpię po prostu gdy coś się marnuje. Dla równowagi, na nieco większą rozpustę pozwalam sobie w kwestii perfum i obawiam się, że tu jestem niereformowalna (na szczęście rodzina toleruje moje szaleństwo). Te dwie tendencje mają oczywiście swoje odzwierciedlenie na blogu. Coraz częściej pisuję o perfumach, coraz rzadziej o kolorówce, a pielęgnacja, którą wciąż uwielbiam, pojawia się wtedy, gdy na prawdę chcę Wam polecić coś świetnego i tak się składa (co mnie ogromnie cieszy), że najczęściej są to kosmetyki polskich marek.


Wśród grudniowych nowości mamy więc i perfumy i kosmetyki pielęgnacyjne. Phenome i Ministerstwo Dobrego Mydła, to marki, które pojawiały się u mnie nie raz, choć ta pierwsza miała ostatnio mały przestój, a przez chwilę obawiałam się nawet, że najzwyczajniej zniknie z rynku. Na szczęście Phenome wróciło do gry, a ja mogłam uzupełnić zapasy. Uważam, że w kwestii pielęgnacji ciała marka nie ma sobie równych i tym razem zdecydowałam się na masło z serii Warming o rozgrzewającym aromacie mandarynki i imbiru. Dodatkowo do koszyka wrzuciłam się małą pojemność łagodząco kojącej maseczki różanej do skóry wrażliwej i naczyniowej (blossom theraputic mask), pierwsze wrażenia mam bardzo pozytywne, więc całkiem możliwe, że zdecyduję się na cały słoiczek. Jako gratis do zakupów wybrałam sobie chłodzący żel pod oczy (cooling eye puffiness minimizer), który od jakiegoś czasu chciałam wypróbować.

W poszukiwaniu idealnego, delikatnego żelu do mycia twarzy, tym razem zdecydowałam się na naturalny żel marki Biolaven (produkowanej przez Sylveco) z olejkiem z pestek winogron oraz olejkiem eterycznym z lawendy. Na razie czeka na otwarcie, ale liczę, że zastąpi fizjologiczny żel z Pharmaceris, który, co prawda spisuje się bardzo dobrze, ale po kolejnym opakowaniu, chciałabym w końcu spróbować czegoś nowego ( i mam nadzieję, że lepszego).


Z Ministerstwa tym razem przybyły do mnie dwa mydła - kawowe i nagietkowe, nowość marki - hydrolat z róży damasceńskiej oraz olejek z pestek śliwki. Byłam niesamowicie ciekawa tego marcepanowego zapachu, który opisywało tak wiele z Was. I już wiem - pachnie obłędnie! Troszkę tylko żałuję, że dziewczyny zdecydowały się zastąpić pompki w olejkach pipetkami - zdecydowanie lepiej sprawdzała się ta pierwsza opcja.


Pierwszy zapach, Dior Addict (wersja z 2014 roku) to prezent od Mikołaja - to mieszanka kwiatu pomarańczy, jaśminu i wanilii. Mimo reformulacji, jest piękny i mam wrażenie, że Addict w tej odsłonie zaskarbi sobie dość spore grono nowych fanek. L de Lolita to zakup zupełnie spontaniczny - po przeczytaniu tego wpisu u Edpholiczki, postanowiłam przemierzyć najgłębsze zakamarki Allegro w poszukiwaniu oryginalnej wersji L-ki. Udało mi się nabyć prawie nietknięte 80 ml, w naprawdę świetnej cenie i jestem zapachem absolutnie zachwycona. Krótko mówiąc, jest słodko-słono, waniliowo ze sporą dozą cynamonu i szczyptą pomarańczy. Niezmiernie się cieszę, że udało mi się uzupełnić zapasy.

Mam nadzieję, że w przedświątecznym zgiełku znajdziecie chwilę, by usiąść, przeczytać, może nawet napisać parę słów. Jeśli coś Was zainteresowało koniecznie dajcie znać :)

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

12.9.15

Moje TOP 5 perfum na jesień i zimę


Jeśli miałabym podać tylko jeden powód dla którego lubię jesień, bez namysłu odpowiedziałabym - perfumy! Upały odeszły w niepamięć akurat wtedy, gdy zaczynałam odczuwać delikatne znużenie świeżymi, lekkimi zapachami. Co prawda nawet latem, wieczorami, sięgałam po cięższy kaliber, ale przeważnie tylko spoglądałam tęsknie do wnętrza mojej pachnącej szuflady. Wiem, że część z Was nie zawraca sobie głowy porą roku i używa ulubionych perfum niezależnie od temperatury, ale ja tak nie potrafię. I w zasadzie to lubię ten mój podział na zapachy letnie i zimowe - dzięki temu mogę się porządnie stęsknić za ulubionymi flakonami i w rezultacie, cieszyć się podwójnie, gdy w końcu przyjdzie na nie pora. Dziś prezentuję moją piątkę najlepszych, najukochańszych i najpiękniejszych zapachów na nadchodzącą jesień i zimę.


Thierry Mugler Alien - to mroczny, ciężki jaśmin w ambrowo-drzewnych objęciach. Duszny, wilgotny, piwniczny, bardzo zmysłowy i seksowny. O ile do słynnego Muglerowskiego Angela musiałam długo się przekonywać, tak w Alien zakochałam się od razu. Obcy jest niesamowicie trwały - wręcz nie do zdarcia, po pierwszej fazie intensywnego, słodkiego jaśminu, staje się nieco bardziej kremowy, ale wciąż jest tak samo upojny i magnetyczny. W tej postaci potrafi trwać na mojej skórze w nieskończoność i ciągnąć za sobą dłuugi ogon. A to wszystko po zaledwie dwóch psiknięciach :)

Estee Lauder Sensuous - drzewo sandałowe oblane miodem. Tak w skrócie opisałabym ten cudny zapach. Przy bliższym poznaniu wyłania się ambra, odrobina pieprzu, a nuty drzewne rozkwitają i rozgrzewają skórę. To jedne z tych perfum, pod wpływem których mam ochotę zakopać się pod ciepłym kocem i delektować ulubioną herbatą w towarzystwie drugiej połówki. Sensuous są zmysłowe, intymne, ciepłe i otulają jak ulubiony puchaty sweter. Słodkie, ale z charakterem. Takie do przytulenia. Wręcz stworzone na jesienno-zimowe miesiące.

Dolce Gabbana The One - jeden z moich ulubieńców na każdą okazję. Do pracy, na wieczór, na zakupy. The One pasuje wszędzie i zawsze wzbudza pozytywne reakcje. I co z tego, że (na przekór nazwie) nie jest ani trochę oryginalny, jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy. Jestem w stanie wskazać co najmniej kilka zapachów skomponowanych w bardzo podobny sposób... ale jednak one nie przemawiają do mnie tak jak robi to The One. To po prostu pyszny mariaż wanilii z bergamotką, okraszony dodatkiem dojrzałego liczi i brzoskwini i podszyty ciepłą ambrą. Pięknie skomponowany, bezpieczny, ale nie nudny, bardzo kobiecy zapach. Jeden z tych za którymi zapewne będę tęsknić, gdy się skończą.


Guerlain, Shalimar Parfum Initial - unowocześniona wersja klasyka to przede wszystkim połączenie irysa. nut cytrusowych, róży i bobu tonka, a wszystko to okraszone dodatkiem paczuli, wanilii i karmelu. Początek jest ostry i przysięgam, że pachnie niemalże jak cukierek anyżowy. Parfum Initial ma w sobie zmysłowość i tajemniczość, jest odważny, nietuzinkowy i niech was nie zmyli ta wanilia z karmelem - owszem bywa słodki, ale tylko trochę, jak herbata z rumem. Potrafi być niezwykle kobiecy, ale jak na mój gust całkiem dobrze sprawdzi się jako unisex. I w obu przypadkach będzie uwodził i przyciągał uwagę. Niestety ta wersja została jakiś czas temu wycofana, ale jeśli się pospieszycie, być może dorwiecie jeszcze swoją buteleczkę w internecie. Zdecydowanie warto!

Lolita Lempicka, L de Lolita - L de Lolita reklamowana była jako drogocenny skarb z dna morza, zapach syreny wyłaniającej się z fal, czy też słonej skóry dotkniętej przez słońce. Moim zdaniem nie jest ani trochę morski i gdybym nie znała zamierzenia twórców, nigdy bym go nie skojarzyła w ten sposób. Jaka więc jest ta Lolita? Słodko-słona, waniliowo,-cynamonowa i pachnie trochę jak świeżo wypieczona bułeczka drożdżowa z dodatkiem dwóch wcześniej wspomnianych składników. W pierwszej fazie pobrzmiewają pomarańcze, ale później to już jednostajny przecudny aromat słodkiej wanilii i  cynamonu przełamany solą - może i morską, choć dla mnie L od początku do końca pozostaje w kuchni. Uwielbiam ten zapach, choć niestety jest to kolejna wycofana perełka. Żałuję tylko, że nie zrobiłam większych zapasów, bo zaczynam powoli się uzależniać, a myśl o tym, że L miałaby zniknąć z powierzchni ziemi jest dla mnie niesamowicie smutna. Ach no i ten flakon! Cudeńko!

A teraz Wasza kolej :) Piszcie koniecznie jakie są Wasze ulubione zapachy na jesień i zimę!

pozdrawiam
Kinga

SHARE:
© ROSE AND VANILLA . All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig