26.6.17

Ulubieńcy maja i czerwca /2017


Miałam spory problem ze zmieszczeniem tu tylko kilku ulubieńców ostatnich dwóch miesięcy. Od maja przez moje ręce przewinęło się mnóstwo świetnych kosmetyków, z pośród których zdecydowana większość zasługuje na wzmiankę. I wiecie co, ogromnie  mnie to cieszy - polski rynek kosmetyki naturalnej szybko się rozrasta, konkurencja rośnie, wybór jest coraz większy, a producentom wciąż udaje się zaskakiwać i zachwycać. Ostatecznie, listę musiałam znacznie zawęzić i zostawiam Was z samymi pielęgnacyjnymi perełkami. Mam nadzieję, że znajdziecie tu coś dla siebie.


Ministerstwo Dobrego Mydła hydrolat różany i lawendowy - jeśli jeszcze nie kochacie tych hydrolatów, robicie ogromny błąd! Nie ma cudowniejszego sposobu na odświeżenie cery, szczególnie latem. Nic nie daje takiego powera olejkom, ba! nic nie podkręca działania praktycznie każdego kosmetyku jak wody kwiatowe. Różana zawsze będzie moim ulubieńcem - genialnie koi, nawilża i odżywia cerę, a do tego ma cudownie odprężający zapach. Ostatnio skusiłam się na wersję lawendową i jest świetna! Idealnie uzupełnia wieczorną pielęgnację olejkami, a o jej działaniu aromaterapeutycznym wspominać chyba nie muszę. Uprzedzam tylko, że lawenda od MDM pachnie bardzo naturalnie - dajcie jej chwilę, niech ułoży się na skórze i roztacza swój czar.

Resibo odżywczy balsam do ciała - hicior - pachnący latem, słońcem i wakacjami, odżywczy, wygładzający, mocno nawilżający balsam do ciała od Resibo. Marka mocno ruszyła z kopyta i co chwila rozpieszcza coraz lepszymi pielęgnacyjnymi nowościami. Nie wiem jak to robią, ale każda kolejna, jest lepsza od poprzedniej (już zacieram ręce na najnowszy balsam, w wersji wyszczuplającej).

Resibo serum naturalnie wygładzające - olejkowa bomba witaminowa. Jeśli jeszcze nie jesteście przekonane do pielęgnacji olejkami, łapcie dobry hydrolat, serum Resibo i niech dzieje się magia. Kosmetyk zawiera takie wspaniałości jak olej ze słodkich migdałów, pestek winogron, olej marula, skwalan roślinny, witaminę C, czy ekstrakt z lawendy motylej. Skład jest na prawdę świetny, a do tego działa jak marzenie (i pachnie jak kiść słodkich winogron). Używam wieczorem, bezpośrednio na hydrolat lawendowy (powtarzam się, ale jeśli używacie olejków na suchą skórę, robicie ogromny błąd - różnica jest ogromna). Po serum cera jest napięta, świeża, nawilżona i wygładzona. Wygląda promiennie i świeżo - polecam gorąco!

Make Me Bio krem pod oczy z witaminą E i wyciągniem z ogórka - początkowo byłam z niego umiarkowanie zadowolona, ale im dłużej używam i im cieplej robi się na dworze, tym bardziej doceniam połączenie lekkiej formuły z głębokim nawilżeniem. Trzymam w lodówce i po użyciu wrażenie jest mniej więcej takie, jak po porządnym ogórkowym kompresie - skóra jest napięta, lekko ściągnięta (w ten dobry sposób), a spojrzenie rozjaśnione.

Iossi Naffi krem nawilżający Awokado&jojoba - powtórzę mniej więcej to, co pisałam w poście z nowościami. Krem Naffi ma wszystko to za co uwielbiam kosmetyki naturalne - cudowny skład, silne, skoncentrowane działanie i bogatą, komfortową formułę. Tu ktoś wymieszał te wszystkie olejki, masła, ekstrakty i wyciągi nadzwyczaj dobrze - w rezultacie otrzymujemy bogaty (nie mylić z ciężkim i tłustym) krem, który przypomina mi mus z awokado połączony z masłem shea, doprawiony olejkami i wodami roślinnymi w taki sposób, by aplikacja była możliwie jak najbardziej przyjemna, wchłanianie szybkie, a działanie natychmiastowe. Cud krem! 

Bio IQ woda micelarna i maseczki kompresowe - połączenie wody z róży damasceńskiej, ekstraktu z oczaru wirgnijskiego, żurawiny, dzikiej róży i cytryny wyśmienicie koi podrażnienia, odżywia, odświeża i tonizuje skórę. Bawełniana maseczka potęguje efekt, tworząc nieprzepuszczalny kompres, który podnosi temperaturę skóry, przyspiesza krążenie i zwiększa efektywność wchłaniania składników aktywnych. Jedno jest pewne, tak gładkiej, napiętej, ukojonej skóry nie miałam jeszcze po żadnej maseczce - natychmiastowy, naturalny lifting gwarantowany. 

Mary Cohr Ecobiology Mousse Nettoyante - na koniec kompletny strzał w ciemno. Delikatna, eko-biologiczna pianka oczyszczająca, francuskiej marki Mary Cohr (do kupienia w sklepie Warsztat Piękna). Spisuje się naprawdę bardzo dobrze - jest łagodna, wydajna i świetnie nadaje się do codziennego oczyszczania cery suchej i wrażliwej.  Zastrzegam jednak, że to nie jest najlepszy kosmetyk tego typu, jaki miałam okazję używać. Nie mogę się powstrzymać przed porównaniem jej z takimi piankami Phenome, które są tańsze, jeszcze delikatniejsze, równie skuteczne, no i wypadają lepiej pod względem składów. Mimo tego nie mogłam jej tu nie dorzucić, bo zdecydowanie zasługuje na wzmiankę - używam od trzech tygodni dwa razy dziennie i swoje zadanie spełnia świetnie.



Dajcie znać, co Was zainteresowało, może o którymś kosmetyku chciałybyście przeczytać nieco więcej?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

20.4.17

Ulubieńcy marca i kwietnia /2017


Do końca kwietnia co prawda jeszcze kawałek, ale cóż poradzę, że ulubieńcy są w gotowości i tylko czekają by o nich opowiedzieć. W marcu powróciłam do jednego włosowego pewniaka i dałam szansę kilku kosmetykom, które do tej pory jakoś mi umykały. Wszystko w obrębie sprawdzonych i zaufanych marek, więc generalnie mam dla Was same fajne rzeczy. Zapraszam do dalszej części wpisu!


Zacznijmy od góryOdżywczy mus do ciała Len i Konopie od Ministerstwa Dobrego Mydła, jest równie świetny co wersja szafranowa, i na prawdę nie potrafię powiedzieć, która odpowiada mi bardziej. MDM przyzwyczaiło nas już do tego, że bardzo dba o swoje składy - mamy tu więc kolejną perełkę po brzegi wypakowaną naturalnymi, odżywczymi olejkami, masłami i wyciągami. Mus działa nawilżająco, ma właściwości antyoksydacyjne, regeneracyjne i jest odpowiedni dla skóry atopowej. W składzie mamy głównie masło shea i masło kakaowe, wzbogacone olejkami (z pestek malin, brzoskwini,  lniany itd.). Bardzo dobrze nawilża i natłuszcza skórę, łatwo się rozprowadza, a za sprawą olejków eterycznych, roztacza przyjemny, kojący zapach.

Oddychający podkład f.f faboulous face od fridge by yDe to największe odkrycie tego miesiąca. Co prawda nasza znajomość zaczęła się od zepsutej pompki, ale zwalam to na zwyczajnego pecha (chyba, że komuś jeszcze przytrafiło się coś podobnego?) Sam podkład jest leciutki, idealnie dopasowuje się do odcienia cery, pięknie wygładza, rozświetla i wyrównuje koloryt. Dzięki połączeniu dobroczynnych glinek i olejków, f.f wspaniale działa na skórę pielęgnując i upiększając ją z każdym dniem. Do tego pachnie wprost cudownie - mieszanką marcepanu i migdałów! Dla zwolenniczek naturalnej pielęgnacji i lekkiego krycia, to pozycja obowiązkowa.


Reszta ulubieńców należy do Phenome. Przy okazji uzupełniania zapasów zgarnęłam w końcu Calming Blemish Cleanser - aksamitny żel do mycia twarzy z ekstraktem z jabłka, wyciągiem z miłorzębu japońskiego, aceroli i kwasem hialuronowym. I muszę napisać, że w kwestii oczyszczania twarzy Phenome znowu nie zawodzi. Żel spisuje się wzorowo i dołącza do świętej trójcy, tuż obok moich ulubionych pianek. Niby nie wymagam wiele - oczyszczanie ma być delikatne i skutecznie, ma nie przesuszać cery, nie podrażniać oczu. W praktyce niewielu kosmetykom udaje się temu sprostać, a CBC do tej niewielkiej grupy się zalicza. Doskonale radzi sobie z codziennym demakijażem, nie pozbywając cery bariery ochronnej, zapewniając lekką dawkę nawilżenia i stopniowo poprawiając jej kondycję. Dodatkowo wyśmienicie pachnie świeżymi jabłkami!
PS: wygląda na to, że ostatnio mam wyjątkowego pecha do opakowań, bo mój egzemplarz okazał się trochę kłopotliwy z racji nieszczelnego dozownika. Pompka troszkę brudzi, ale tragedii nie ma, a żel absolutnie jeszcze do mnie wróci.

Szampon Phenome Rebalance pojawił się w ulubieńcach jakiś czas temu, ale pomyślałam, że wraz z kolejnym opakowaniem warto o nim przypomnieć. Rebalance ma za zadanie przywrócić równowagę skóry głowy i opracowany został na bazie bezpiecznych czynników myjących, organicznych ekstraktów i wód roślinnych. Spisuje się absolutnie świetnie, a jako produkt naturalny jest nadzwyczaj wydajny i łatwy w użyciu - świetnie się pieni, bardzo dobrze oczyszcza i sprawia, że włosy są gładkie, sprężyste i rewelacyjnie pachną miętą. Kolejny produkt Phenome, do którego wracam i wracać będę, bardzo, bardzo polecam!

Na koniec Phenome Anti-Redness Soothing Base - baza dedykowana skórze wrażliwej i naczyniowej. Jej postawę stanowi woda różana i hydrolat z aloesu zwyczajnego - dwa składniki które moja skóra bardzo lubi, ale naturalnych ekstraktów, maseł i olejków jest tam znacznie więcej (do pełnych składów odsyłam do sklepu Phenome - warto zajrzeć, serum obecnie jest na promocji). Według mnie to po prostu lekki krem na dzień, bo formuła ani nie jest ani żelowa, ani wodna, a kremowa właśnie. Świetnie spisuje się w roli ochronno-nawilżającej, dobrze się wchłania, jest wprost idealna do stosowania pod podkład. Formą i działaniem bardzo przypomina mi krem Phenome Ideal Skin Protector i czasami mam wrażenie, że jest po prostu jego lżejszą wersją. Do tego ma piękny subtelny zapach, charakterystyczny dla całej różanej serii Phenome.


Dajcie znać czy coś Wam się spodobało, których ulubieńców znacie, bądź chcecie poznać!


PS: Jeszcze przez parę dni w sklepach stacjonarnych Douglas i na douglas.pl Phenome i inne kosmetyki naturalne, kupicie 20% taniej, warto się zastanowić!

pozdrawiam 
Kinga
SHARE:

28.12.16

Ulubieńcy grudnia


Święta za nami, pora więc położyć kres ciszy, jaka ostatnio panowała na blogu. Mam nadzieję, że udało Wam się spędzić ostatni czas w ciepłej, radosnej atmosferze i w gronie najbliższych. Ja postanowiłam odpocząć od wirtualnego życia i faktycznie muszę przyznać, że ostatni tydzień upłynął bardzo przyjemnie. Było smacznie, świątecznie i bardzo rodzinnie, co prawda bez śniegu, ale ten łaskawie postanowił spaść właśnie dziś, więc nie jest tak źle ;) Tylko słońca brak, na czym niestety cierpią zdjęcia - robiłam chyba ze trzy podejścia do tego wpisu, aż stwierdziłam, że lepiej już chyba nie będzie.


Ulubieńcy, jak to u mnie, w 100% pielęgnacyjni. Zacznę od świetnego ujędrniającego olejku do ciała Flori, polskiej marki Femi. Marka istnieje na naszym rynku bardzo długo i aż dziw, że dopiero teraz wpadła w moje ręce. Laboratorium Femi tworzy własne, ekologiczne receptury od 25 lat (a więc o wiele dłużej niż trwa obecna moda na kosmetyki naturalne), a składy ich produktów są na prawdę imponujące. Na pewno napiszę o nich nieco więcej, a na razie mogę Was tylko zapewnić, że Flori to kosmetyk bardzo wyjątkowy. W jego składzie znajdziemy olejek jojoba i wyciąg z kaparów, dodatkowo wypakowany jest olejkami eterycznymi: z kadzidłowca, mirry, palmarozy. Taka mieszanka działa jak najlepszy okład dla skóry - koi, świetnie ujędrnia, nawilża i odżywia, ale przede wszystkim, skutecznie wspomaga walkę z cellulitem i rozstępami. Zapach jest dość intensywny z nutą kadzidła i mirry, aczkolwiek nie jest to aromat mocno dominujący i po jakimś czasie nie czujemy go na skórze w ogóle. Dla mnie jest piękny, niecodzienny, wręcz zmysłowy, a do tego absolutnie niespotykany. Aplikacja olejku jest bardzo szybka i przyjemna, ale zaznaczam, że wmasowuję go w jeszcze wilgotne ciało, zaraz po kąpieli. W ten sposób kosmetyk szybciej się wchłania i mam wrażenie, że skóra jest o wiele miększa i dogłębnie nawilżona. Uwielbiam sięgać po ten olejek i polecam Wam go bardzo mocno!

Jako że od dawna jestem zwolenniczką olejków Ministerstwa Dobrego Mydła, nie mogłam odmówić sobie wypróbowania najnowszego, z opuncji figowej. Jest on o tyle wyjątkowy, ze zawiera wysoką zawartość nienasyconych kwasów tłuszczowych, głównie kwasu Omega 6. Wykazuje się silnym działaniem przeciwzmarszczkowym, zwiększa nawodnienie i odporność skóry. Po dłuższym stosowaniu skóra jest miękka i odżywiona, olejek nie jest obciąża jej, a w duecie z hydrolatem różanym, swobodnie można stosować go samodzielnie, bez użycia kremu. To świetny kosmetyk, dobrze spełnia swoją rolę, jednak w przyszłości pewnie wrócę do olejku z pestek śliwki, który jest znacznie tańszy, a działa podobnie.

Tuż przed świętami marka Bikor zaskoczyła mnie bardzo miłym prezentem świątecznym w postaci aromatycznej świecy do masażu o zapachu wanilii i pomarańczy. Pachnie wybornie, a dodatkowo jest w 100% naturalna. Początkowo byłam sceptycznie nastawiona do masażu świeczką, ale wiecie co, to jest właściwie całkiem fajne! Zapalamy sobie świeczkę do kąpieli, a później roztopiony wosk możemy wmasować w dowolne partie ciała. Nieźle nawilża, sam masaż ciepłym olejkiem jest bardzo przyjemny no i skóra po nim cudownie pachnie. O ile tylko Bikor postanowi wprowadzić świeczkę do swojego asortymentu, polecam wypróbować.


Naturalny scrub z olejem z pestek śliwki i olejkiem jojoba Hagi pokazywałam wam już wcześniej. Przede wszystkim przepięknie pachnie marcepanem i stanowi idealne uzupełnienie relaksujących zimowych kąpieli, Scrub jest dosłownie wyładowany olejkami i ekstraktami, w których zanurzono ścierające drobinki soli. Wrażliwcy nie muszą się go obawiać, bo jest stosunkowo delikatny Moja skóra wcześniej reagowała podrażnieniem na solne peelingi, ale ten okazał się w sam raz - lekko peelinuje, nie podrażnia, dobrze nawilża i generalnie sięgam po niego z wielką przyjemnością.

Na koniec zostawiłam bardzo ciekawy duet do włosów. Amerykańska marka Living Proof, której twarzą jest Jennifer Aniston, tworzy wyłącznie kosmetyki do pielęgnacji włosów, które mają być odpowiedzią na trzy główne problemy - puszenie, brak objętości i zniszczenie. Brzmi zachęcająco prawa? Kosmetyki LP nie zawierają siarczanów, parabenów, olejów i silikonów, a duet szampon+odżywka Perfect Hair Day o którym mowa, jest idealnym rozwiązaniem dla włosów cienkich i puszących się, czyli dokładnie takich jak moje. Szampon świetnie oczyszcza i utrzymuje czuprynę w dobrej kondycji na prawdę długo, odżywka sprawia, że są sypkie i nawilżone, do tego oba kosmetyki są bardzo wydajne i mają świetny energetyzujący zapach. Ja jestem z nich bardzo zadowolona, choć cena, niestety, jak na produkty do włosów jest nieco wygórowana.

Dajcie znać co myślicie o moich ulubieńcach, a co Was zachwyciło w ostatnim miesiącu?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

21.11.16

Naturalne nowości


Dziś mam dla Was szybki wpis z nowościami, które wpadły w moje ręce w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy. Po raz kolejny dominuje pielęgnacja, z czego część to powroty, nie tylko do kosmetyków, ale do producentów, których darzę zaufaniem. Kilka rzeczy to dla mnie zupełne nowości, tak jak marka Hagi, którą wcześniej znałam jedynie ze słyszenia. Wszystkie kosmetyki są polskie i naturalne, większość miałam już okazję wypróbować, więc myślę, że mogę podzielić się z Wami wstępną opinią.


Po kilku przygodach, wracam do sprawdzonej pielęgnacji z kosmetykami Ministerstwa Dobrego Mydła. Hydrolat różany to pewniak do którego regularnie wracam i jak dotąd żaden inny kosmetyk tego typu nie sprawdził się lepiej na mojej cerze. Jest świetny w połączeniu z olejkami, łagodzi, nawilża, pięknie pachnie i rozpyla idealną, lekką mgiełkę przy aplikacji. Z kolei mus do ciała len i konopie gości u mnie po raz pierwszy. Ponieważ miałam już okazję wypróbować wersję szafranową, teraz padło na drugą opcję. Len i konopie wypada bardzo podobnie i szczerze, nie wiem jeszcze którą wersję lubię bardziej - na pewno obie są warte polecenia. Na koniec, zdecydowałam się na nowość w asortymencie marki, czyli olejek z opuncji figowej. W tej małej buteleczce mieści się zaledwie 15 ml drogocennego płynu, ale po pierwszych użyciach zapowiada się bardzo obiecująco. Czy przebije moich obecnych ulubieńców, śliwkę i malinę, tego nie wiem, ale wstępnie, wróżę mu spory sukces.


Z Phenome przyszedł do mnie duet szampon + odżywka Rebalance i jak na razie najbardziej zadowolona jestem z tego pierwszego. Szampon genialnie odświeża, dobrze myje, świetnie się pieni i pięknie pachnie miętą - zdecydowanie warto dać mu szansę. Odżywka sprawdza się całkiem fajnie, ale na jej temat więcej będę w stanie powiedzieć nieco później. Cała seria ma za zadanie przywrócić równowagę skórze głowy i mylę, że sprawdzi się przy większości rodzajów włosów. 

Kosmetyki Hagi skusiły mnie głównie obietnicą pięknych zapachów i wizją relaksujących wieczornych kąpieli. Okazały się wspaniałymi poprawiaczami humoru i z pewnością jeszcze do nich wrócę. Puder do kąpieli kozie mleko jest przecudowny, choć jego gabaryty wskazywałyby na to, że wystarczy na nieco dłużej. Sprawdziło się powiedzenie, że to co dobre szybko się kończy, bo po kilku kąpielach w opakowaniu widać już dno. Mimo wszystko, warto czasem zdecydować się na taki dopieszczacz - puder świetnie wpływa na skórę, a jego zapach odpręża, relaksuje i koi zmysły. Scrub z olejkiem z pestek śliwki i olejkiem jojoba, okazał się stosunkowo delikatny jak na tego typu kosmetyk, ale piękny marcepanowy zapach (który możecie kojarzyć na przykład ze śliwkowego olejku MDM) i ilość dobroczynnych olejków, którymi jest wypakowany zrekompensował mi ten niedobór z nawiązką. Świeca Orient Express zawiera naturalne olejki eteryczne (drzewo sandałowe, ylang-ylang, bergamotka i limonka), pachnie całkiem przyjemnie więc jeśli szukacie fajnego zapachu na sezon jesienno-zimowy, polecam właśnie tę opcję. Zwłaszcza, że świece Hagi wyglądają na prawdę przepięknie - na pewno zdecyduję się na kolejną, tym razem w większym słoiku, z ciemnego szkła. Ostatni zakup, naturalne mydło z olejkiem z wiesiołka, czeka jeszcze na swą kolej, ale myślę że i ono nie rozczaruje.

Mam zamiar systematycznie przybliżać Wam wszystkie kosmetyki, ale dajcie znać jeśli coś szczególnie Was zainteresowało. Będę wiedziała czym zająć się w pierwszej kolejności :)

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

28.6.16

Ulubieńcy czerwca


Właściwie to ulubieńcy majowo-czerwcowi, bo ostatni wpis tego typu pojawił się na blogu równo dwa miesiące temu. Od tego czasu przez moje ręce przewinęło się kilka na prawdę świetnych kosmetyków, a teraz, gdy wszystkie zostały już dokładnie wymydlone, wysmarowane, wypsikane, nie pozostaje nic innego jak tylko polecić Wam to, co najlepsze. Zapraszam do dalszej części wpisu :)


Zacznijmy od oczyszczania twarzy. Za dobrym następcą peelingu enzymatycznego Phenome rozglądałam się dość długo, aż w końcu w me ręce wpadł Dermologica Gentle Cream Exfoliant. Moja skóra jest wrażliwa i skłonna do przesuszeń, więc przy oczyszczaniu staram się szukać produktów, które nadmiernie jej nie podrażnią. Wydawałoby się, że Dermalogica jest kosmetykiem stricte dla osób takich jak ja (wskazuje na to chociażby nazwa), ale myślę, że posiadaczki cer normalnych, mieszanych, a nawet tłustych również mogłyby sporo z niego wyciągnąć. Peeling oparty jest na kwasie mlekowym i salicylowym, siarce i enzymach roślinnych. W konsystencji przypomina pastę i jak dla mnie ta pasta ma całkiem niezłą moc. Z tego też względu, nie trzymam go na twarzy dłużej niż dziesięć minut (potrafi lekko wysuszyć), ale posiadaczki bardziej wymagających cer spokojnie mogą przedłużyć czas działania. Błyskawiczne uczucie wygładzenia, napięcia i odświeżenia skóry twarzy, jest na prawdę grzechu warte.

Podczas ostatniej wizyty w Rossmanie zgarnęłam z półki zupełnie niepozorną piankę do włosów. The Curl Company Hold&Body Curl Defining Mousse okazała się być wprost stworzona do moich włosów - unosi, nie skleja nie obciąża i nadaje lekki skręt. Jeśli jesteście posiadaczkami włosów kręconych, a do tego tak jak ja cienkich i przesuszonych, śmiało możecie dać jej szansę.


Mydło Yope o orzeźwiającym, świeżym zapachu werbeny okazało się idealną opcją na gorące dni. Inne wersje służyły mi jako żele pod prysznic od paru dobrych miesięcy, więc Werbena była oczywistym wyborem na lato. Jest delikatna i występuje w ogromnej pojemności - nic tylko mydlić.

O Ziemi Egipskiej Bikoru rozpisywałam się w tej recenzji i chyba na zawsze pozostanie moim ulubionym produktem marki. Pięknie imituje odcień naturalnej opalenizny. rewelacyjnie się nakłada (przypuszczam, że jeszcze lepiej współgra z pędzlem Bikoru), a co więcej po około dwóch miesiącach niemal codziennego stosowania, nie widać żadnego zużycia.

Olej z nasion malin Ministerstwa Dobrego Mydła to kosmetyk do którego wracam regularnie od około roku. Ma lekką, aksamitną konsystencje i służy mi do pielęgnacji skóry twarzy, szyi i dekoltu. Nie zapycha, szybko się wchłania, świetnie nawilża, ujędrnia i wygładza skórę. Stosowany z ulubionym hydrolatem lub tonikiem, spisuje się po prostu wyśmienicie. Jeśli jeszcze nie przekonałyście się do pielęgnacji olejkami, polecam zacząć właśnie od oferty Ministerstwa.

Jeśli śledzicie mój Instagram zapewne wiecie jaki los spotkał rozświetlacz Bikoru. Małe rączki, podłoga, resztę dopowiedzcie sobie sami. Niestety, nic z niego nie zostało, a szkoda, bo przez ostatnie dwa miesiące zdążyłam go bardzo polubić. Bikor Kyoto Highlighter pięknie rozświetlał i upiększał skórę - jedwabista formuła, subtelny efekt i odcień wpadający w chłodny róż wyjątkowo przypadł mi do gustu. Bikor na prawdę potrafi oczarować jakością swoich kosmetyków - od opakowań, poprzez zapach, walory pielęgnacyjne, na działaniu skończywszy, wszystko jest świetnie dopracowane. Zdecydowanie warto się skusić. Poniżej, jedno z zachowanych zdjęć, sprzed 'wypadku'.


A jak tam Wasi ulubieńcy? Dajcie znać, czy któraś z moich propozycji Was zainteresowała!

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

29.5.16

Nowości pielęgnacyjne



Uwielbiam kupować kosmetyki pielęgnacyjne i mimo że wprost kocham poznawać nowe, ciekawe marki, ostatnio coraz częściej zdarza mi się wracać do tych tych samych produktów - po prostu nie potrafię się z nimi rozstać. Nie wyobrażam sobie dnia bez olejków i hydrolatów Misterstwa Dobrego Mydła, mydeł Yope, a paznokci nie pomaluję bez starego, dobrego Seche Vite. To świetne produkty i chyba najlepszą ode mnie dla nich rekomendacją jest fakt, że gdy tylko się kończą, pędzę uzupełnić zapasy. Dlatego też dzisiaj, wśród kompletnych nowinek, znalazły się kosmetyki do których wracam regularnie od paru miesięcy - po prostu zasługują na to by wspomnieć o nich raz jeszcze. 


Zacznijmy od kompletnej świeżynki. Marka Nourish ma w swojej ofercie 'zestawy startowe', które dobieramy wedle rodzaju cery. Ja zdecydowałam się na wersję dla skóry suchej i mam tu praktycznie pełną opcję pielęgnacyjną w nieco mniejszej skali. Jest krem nawilżający, regenerujące serum peptydowe, tonizująca mgiełka chłodząca i emulsja oczyszczająca. Seria oparta jest na witaminie C, olejkach z mandarynek i sycylijskich pomarańczy, a sama marka należy do producentów kosmetyków naturalnych, organicznych i wegańskich.

Mizon Snail Repair Eye Cream to kosmetyk o którym naczytałam się na prawdę sporo dobrego, nie zostało więc nic innego, jak wypróbować go na własnej skórze. Krem pod oczy ze śluzem ślimaka (z tego co sprawdziłam śluz pozyskuje się bez szkody dla zwierząt) ma nawilżyć, uelastycznić, rozjaśnić skórę pod oczami oraz spłycić drobne zmarszczki. Kosmetyk zawiera 80% filtratu wydzieliny ślimaka, którego główny składnik - mucyna - ma wygładzić i regenerować skórę pod oczami. Przyznam, że jestem bardzo ciekawa. Używałyście tego lub innych "ślimakowych" kosmetyków? Jeśli tak koniecznie dajcie znać.

Seche Vite to po prostu najlepszy, najszybszy, najskuteczniejszy i najwygodniejszy utwardzacz do lakieru z jakim miałam styczność i właściwie już dawno przestałam szukać dalej.


Jeśli chodzi o Ministerstwo Dobrego Mydła, regularnie uzupełniam zapasy ich olejków - z nasion malin i śliwkowy uważam za niezastąpione i pisałam o nich wielokrotnie - na przykład tu i tu. Ostatnio bardzo polubiłam też hydrolat różany, więc przy ostatnich zakupach zdecydowałam się na wersję rumiankową. Pierwsza aplikacja była dla mnie małym wstrząsem, bo zapach jest bardzo, bardzo naturalny i wcale nie przypomina znajomego aromatu herbatki rumiankowej. Nie będę owijać w bawełnę - to po prostu niezły śmierdziuch i choć właściwości pielęgnacyjnych mu nie odmówię, chyba wrócę do wersji różanej lub lawendowej.

O mydłach Yope pisałam w lutym i powtórzę raz jeszcze, bardzo polecam wersję cynamonowo-waniliową i figę. Jest koniec maja, a opakowania dopiero sięgają dna (używaliśmy ich codziennie z całą rodzinką)! Tym razem zdecydowałam się na Werbenę, która pewnie wystarczy mi do końca lata. I dobrze, bo pachnie zielono, orzeźwiająco i po prostu cudownie.

Ostatnim kosmetykiem jest olej marula marki Your Natural Side. Kupiłam głównie z myślą o włosach (podobno nałożony na suche końcówki czyni cuda), ale nie omieszkam wypróbować innych właściwości pielęgnacyjnych. Olejek ma działać nawilżająco, ujędrniająco, przeciwstarzeniowo na skórę twarzy i okolicę oczu. Posiada właściwości regenerujące i gojące, jest więc odpowiedni dla cer trądzikowych, lub zmagających się z bliznami i przebarwieniami. Dodatkowo ma pomagać w walce z cellulitem i działać przeciw rozstępom. Sporo obietnic jak na tak małą buteleczkę. Na razie mogę jedynie napisać, że zapowiada się obiecująco i mam wrażenie, że faktycznie czuję różnicę w kondycji włosów.

A co nowego pojawiło się w Waszych kosmetyczkach ostatnio? Koniecznie dajcie znać jeśli znacie i lubicie (bądź nie lubicie) któreś z tych kosmetyków.

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

10.3.16

Aktualna pielęgnacja twarzy


Dziś mam dla Was dziesięć produktów, które dbają o dobry stan mojej cery na codzień. Wybierając kosmetyki pielęgnacyjne, stawiam na krótkie składy z dużym skoncentrowaniem składników aktywnych - mam wrażenie, że to co najprostsze, daje z siebie najwięcej. Ma być nieskomplikowanie i skutecznie, liczy się efekt i to, czy dany produkt jest delikatny dla skóry. Preferuję kosmetyki naturalne, ale nigdy nie używałam ich dla zasady - trudno uwierzyć, ale na początku drogi wcale się z nimi nie lubiłam. Ostatecznie, okazało się jednak, że to właśnie ich skuteczność i komfort stosowania sprawiają, że z prawdziwą przyjemnością poznaję nowe i coraz lepiej się z nimi rozumiem. Poza tym, te najlepsze, na ogół produkowane są w Polsce :)


Codziennie

Do codziennego oczyszczania, od kilku tygodni, służy mi żel do mycia twarzy z Biolaven. Jest niedrogi, delikatny, ma dobry skład i nie wysusza cery. Co prawda musiałam przyzwyczaić się do zapachu - spodziewałam się lawendy, tymczasem żel dość intensywnie pachnie winogronami. Nie uważam tego za minus, kosmetyk jest bardzo dobry, a odbiór zapachu zależy przecież od osobistych preferencji (a ja jestem na tym punkcie lekko przeczulona). 

Kolejny krok to tonizowanie. Coś bez czego obecnie nie potrafię się obejść, a co weszło mi w nawyk stosunkowo późno (zaczęło się od toniku łagodzącego z Pat&Rub). Wcześniej tak na prawdę sama nie wiedziałam czego od tego kosmetyków tonizujących wymagać i jak ocenić ich działanie. Teraz bardzo chętnie sięgam po hydrolaty i naturalne toniki. Najbardziej lubię te na bazie róży - łagodzą, nawilżają i dobrze służą cerze naczyniowej, zazwyczaj wybieram te z atomizerem. Hydrolat z róży damasceńskiej z Ministerstwa Dobrego Mydła to absolutny pewniak! Otula twarz lekką mgiełką. delikatnie nawilża, napina i przygotowuje na przyjęcie olejku.

Oleje pojawiły się w mojej pielęgnacji niedawno, głównie za sprawą MDM - zaczęło się od cudownego olejku z nasion malin, który aktualnie zamieniłam na śliwkowy - po prostu nie mogę się oprzeć jego marcepanowemu zapachowi. Oba produkty są lekkie, mają aksamitną konsystencję, a skóra po ich aplikacji jest mięciutka, sprężysta i nawilżona. Jeśli macie tłustą cerę warto spróbować malinowego - jest odrobinę lżejszy i bardziej matowy po aplikacji. Używam codziennie, obowiązkowo na noc, rano często mieszam z kremem nawilżającym.

Co do kremu, w zupełności wystarcza mi jeden - wedle upodobania doprawiam go olejkiem, choć ten obecny akurat doskonale broni się sam. Ultranawilżający z Resibo, choć jest ze mną stosunkowo niedługo, już zdeklasował kilku poprzedników. Wcześniej używane kremy naturalne często zawodziły w kwestii nawilżenia i tak na prawdę nie pamiętam kiedy ostatnio którymś się zachwyciłam. Resibo idealnie wpisał się w moje potrzeby - szybko się wchłania, znakomicie nawilża, ma ładny roślinny zapach i poręczne opakowanie. Zawiera masę składników odżywczych i jest wielofunkcyjny - stosuję go zarówno na dzień jak i na noc.

Krem pod oczy, na dzień, to aktualnie Phenome Cooling Eyes Puffiness Miminizer. Na ogół przesiaduje w lodówce i ratuje umęczoną skórę wokół oczu, gdy trzeba wcześnie wstać. Żelowa konsystencja idealnie się do tego nadaje, bo potęguje przyjemne wrażenie chłodzenia, a dobry skład gwarantuje przyzwoite nawilżenie. Krem spisuje się dobrze, choć właściwości pielęgnacyjne ma, jak dla mnie, trochę zbyt słabe. 

Bardzo dobrym nawilżaczem, i alternatywą dla Phenome, okazał się natomiast krem pod oczy Resibo. Lubię takie treściwe konsystencje, do tego krem jest bardzo komfortowy w użyciu i myślę, że sprawdzi się nawet u tych bardzo wymagających.


Raz/dwa razy w tygodniu

Raz na jakiś czas lubię dać skórze popalić - oczywiście z umiarem. Sephora Mud Mask z białą glinką, cynkiem i miedzią jest w tej kwestii idealna. Wrażliwcy powinni obchodzić się z nią ostrożnie (ja zmywam natychmiast po przeschnięciu), natomiast posiadaczki tłustej cery będą zachwycone. Maska ma krótki, konkretny skład, świetnie czyści i matowi skórę, a efekt widać już po pierwszym użyciu. Po takim "posprzątaniu" koniecznie pora na maseczkę nawilżającą.

I na ogół jest to Origins Drink Up Intensive. Uwielbiam wszystko - zapach (dla mnie mieszanka soczystej brzoskwini i masełkowatego awokado), gęstą konsystencję, chłodząco-kojące uczucie jakie towarzyszy jej nakładaniu i fakt, że skóra pije składniki odżywcze przez całą noc, a rano jest jak nowo narodzona.

Od czasu do czasu sięgam po maseczki różane, bo mam do nich ogromną słabość. Czasem jest to Korres Wild Rose Advanced Repair Sleeping Facial, którą traktuję właściwie jak krem na noc i lubię za piękny, acz intensywny różany aromat. Innym razem wybieram Phenome Blossom Therapeutic Mask. Jest lekka, żelowa, a na jej plus przemawia bliższy naturze skład i zapach. Mała tubka jest bardzo wydajna, maska lekko nawilża i ujędrnia, choć nie każdemu przypadnie do gustu formuła - żel zastyga i lekko ściąga twarz, przez co nigdy nie trzymam jej zbyt długo. Za to efekt po jest bardzo przyjemny.

I to już wszystko, cała moja dziesiątka. A jak jest u Was? Po jakie kosmetyki sięgacie regularnie? Co dla Was w pielęgnacji liczy się najbardziej?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

30.1.16

Ulubieńcy stycznia


Styczeń zafundował w końcu trochę zimy, posypało upragnionym śniegiem i choć pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie (od paru dni zrobiło się wręcz wiosennie), ogromnie cieszę się, że dni w końcu robią się dłuższe. Jest jaśniej, mniej ponuro i na prawdę czuć, że można już zacząć wiosenne odliczanie! Wracając jednak do ulubieńców, chciałabym pokazać Wam świetne kosmetyczne perełki, które umilały mi ostatnie tygodnie.

W w podsumowaniu minionego roku pisałam, że Ministerstwo Dobrego Mydła na pewno będzie mi towarzyszyć również w 2016. Byłam tego pewna, gdyż pod koniec grudnia w moje ręce wpadły dwa nowe kosmetyki, które momentalnie pokochałam. Pierwszy z nich to słynny olejek z pestek śliwki - jest lekki, szybko się wchłania, a do tego ma przepiękny marcepanowy zapach. Bogaty w antyoksydanty, kwas oleinowy, linolowy i witaminę E, wspaniale nawilża, zmiękcza i wygładza skórę. Jest idealny do stosowania solo, a dodatkowo świetnie łączy się z kremami i maseczkami, więc jeśli macie w swoich zapasach jakiś kosmetyk, który nie do końca daje radę w kwestii nawilżenia, wystarczy dodać do niego kilka kropli olejku.

Drugi z kosmetyków to hydrolat z róży damasceńskiej, nowość w asortymencie MDM . Hydrolat świetnie dba o suchą, naczynkową cerę, nawilżając ją i lekko napinając. Dodatkowo przygotowuje cerę do aplikacji kremu lub olejku (bo ten drugi powinnyśmy stosować na wilgotną skórę). Dodatkowym plusem jest przyjemny, relaksujący zapach i wygodny atomizer - niby nic, a jednak znacznie ułatwia to codzienne stosowanie.

Phenome Warming all-body butter to kolejna propozycja polskiej marki, którą chciałabym polecić miłośniczkom dobrych smarowideł. Masło jest niesamowicie wydajne, treściwe i kremowe w konsystencji, szybko się wchłania, świetnie nawilża, a skóra po wmasowaniu jest wygładzona, miękka i aksamitna. Do tego ma wzorowy (jak zawsze u Phenome) skład i przyjemny, acz dość intensywnym, zapach, będący mieszanką imbiru i olejku z mandarynki. Póki za oknem hula wiatr, jest zimno i mroźno, taki otulacz sprawdza się wprost idealnie.

Po ostatniej wizycie w Sephorze wróciłam do domu z zachwalaną na kilku blogach maseczką Sephora Mud Mask. Zupełnie tego nie planowałam, ale kosmetyk sam rzucił mi się w oczy, a po krótkim zerknięciu na opakowanie okazało się, że to faktycznie może być hit. Skład jest krótki i konkretny, mamy tu przede wszystkim białą glinkę z dodatkiem cynku i miedzi. Po kilku użyciach potwierdzam, maseczka jest świetna. Wykazuje dość silne działanie oczyszczająco-matujące, więc jeśli jesteście posiadaczkami cery tłustej, będzie dla Was idealna. Ja muszę obchodzić się z nią nieco bardziej ostrożnie, ale faktem jest, że działa i to natychmiastowo.

Płyn micelarny Mixa, przeznaczony dla skóry wrażliwej, ku mojemu zaskoczeniu zdyskwalifikował Garniera i słabiej dostępną Biodermę. Rzeczywiście jest bardzo delikatny i świetnie radzi sobie z demakijażem, również tym wodoodpornym (o wiele lepiej niż Garnier, który przez długi czas był moim numerem jeden).

Na koniec jedyny reprezentant kolorówki, czyli świetny płynny kamuflaż od Catrice (020 Light Beige). Długotrwały, dobrze kryjący i co ważne, nie wysuszający delikatnej okolicy pod oczami. Idealnie stapia się ze skórą i o ile wersji w słoiczku lubię używać do zakrycia niedoskonałości, ta jest wprost stworzona do stosowania pod oczami - głównie dzięki kremowej, wręcz nawilżającej konsystencji. Co prawda krycie nie jest ekstremalnie mocne, ale ja akurat nie przepadam za silnym maskowaniem. Według mnie jest wystarczające, a kosmetyk sprawia, że skóra wygląda na naturalnie wypoczętą, świeżą i promienną.

Ciekawa jestem czy znacie moich ulubieńców, a może również używacie i lubicie któryś z wspomnianych kosmetyków? 

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

6.1.16

Pielęgnacyjne hity roku 2015


W ubiegłym roku nie było podsumowań, w tym będą dwa - jedno pielęgnacyjne, drugie (które pojawi się niebawem) zapachowe. Z tym zestawieniem nie miałam absolutnie żadnego problemu - Phenome pojawiło się w ulubieńcach również w ubiegłym roku i na pewno będzie miało swoje miejsce także w przyszłym. Ministerstwo Dobrego Mydła było pewniakiem absolutnym i chyba każdy, kto tu zagląda mógł się tego spodziewać. Pozostałe produkty, to perełki w które, według mnie, można inwestować zupełnie w ciemno i z pewnością zadowolą niemalże każdego, nawet najbardziej wymagającego, maniaka pielęgnacji.

Na początek Origins Drink Up Intensive Overnight Mask, czyli kultowa maska, która jest ze mną praktycznie od początku roku. To prawdziwa bomba nawilżająca, dla spragnionych, przesuszonych cer. Łączy w sobie dobre składniki, takie jak olejek z pestek awokado i moreli, ekstrakt z róży damasceńskiej, a do tego pachnie jak mieszanka tych trzech - świeżo i naturalnie. Po takiej całonocnej kuracji skóra jest nawilżona, wygładzona i promienna. Dobra wiadomość jest taka, marka Origins jest już dostępna w polskich Sephorach i za 100ml maseczki zapłacimy 99zł (czyli blisko połowę starej ceny). 

Z Phenome wybrałam trzy produkty, które najbardziej utkwiły mi w pamięci i absolutnie urzekły swoim działaniem. Pierwszym jest Enzymatic Gentle Exfoliator, czyli peeling enzymatyczny, opracowany na bazie ekologicznych wód roślinnych i naturalnych substancji czynnych. Peeling świetnie wygładza skórę twarzy, oczyszcza i przygotowuje ją do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych, nie podrażnia, choć może lekko przesuszyć, więc uważajcie jeśli macie bardzo suchą cerę. W kwestii pielęgnacji ciała, na uznanie zasługuje Regenerating Body Butter z serii Milky Almond. Właściwie wszystkie masła do ciała Phenome są godne polecenia i w moim osobistym rankingu zajmują jedne z czołowych miejsc. To bardzo lubię za konsystencję, działanie nawilżające, szybkie wchłanianie i przyjemny migdałowy zapach. Ulubionym kosmetykiem do rąk bezkonkurencyjnie był krem Anti-aging Hand Therapy z cudnej linii zapachowej, Pure Sugarcane. Ma lekką konsystencję, świetny skład, dobrze nawilża i zostawia na dłoniach przyjemną aksamitną warstwę.


Pat&Rub jestem dozgonnie wdzięczna za tonik z wodą różaną i wodą rozmarynową. Pat&Rub Smoothing toner pachnie mocno dwoma powyższymi składnikami, niezwykle skutecznie koi skórę, łagodzi, tonizuje i lekko nawilża. To chyba mój ulubiony produkt z asortymentu marki.

Ministerstwo Dobrego Mydła kompletnie zawojowało moją pielęgnację w drugiej części tego roku. Część produktów wciąż jest w fazie testów (hydrolat różany, olej z pestek śliwki), ale wstępnie już jestem nimi zachwycona. Miano ulubieńców roku 2015 zdecydowanie należy się mydłom - na zdjęciu reprezentuje je nagietek, którego właściwie jeszcze nie używałam, ale moimi faworytami są bez dwóch zdań, Czekomięta oraz Rozmaryn. Jako peelingi świetnie sprawdzi się zaś mydło Kawowe lub Ogórek. Mydełka cieszą oko, fajnie pachną i bardzo dobrze wpływają na skórę - jest oczyszczona, gładka i miękka do tego stopnia, że czasem zdarza mi się pomijać aplikację jakichkolwiek kosmetyków nawilżających. Zwyczajnie nie mam takiej potrzeby. Olej z nasion malin natomiast służy mi głównie do pielęgnacji twarzy, szyi oraz dekoltu. Dzięki lekkiej, aksamitnej konsystencji nie mam problemu z używaniem go w ciągu dnia - smaruję się więc non stop, czasem zapominając nawet o kremie. Pokochałam go od pierwszego użycia, bo rezultaty są natychmiastowe - skóra staje się miękka, wygładzona i nawilżona.

Do szczotkowania ciała na sucho przekonałam się stosunkowo niedawno, gdy kupiłam na próbę rossmanowską szczotkę. Jeśli zastanawiacie się czy zacząć, zdecydowanie polecam, szczotka ze zdjęcia  kosztuje około 9zł, a ze swojego zadania wywiązuje się bardzo dobrze. Samo szczotkowanie to ulubiony punkt wieczornej pielęgnacji, niesamowicie relaksuje, odpręża i świetnie działa na skórę - pobudza krążenie, wygładza, ujędrnia, pomaga w walce z cellulitem. Teraz gdy wiem, że to faktycznie działa, w planach mam przejście na 'wyższy poziom' i zakup ostrej szczotki Fridge.

Ten rok był za wyjątkowo udany pod względem pielęgnacji. Znalazłam mnóstwo świetnych kosmetyków i bardzo się cieszę, że tyle pochwał mogę skierować w stronę polskich marek. Bez dwóch zdań okazały się bezkonkurencyjne w stosunku do kosmetyków zagranicznych i coś czuję, że rok 2016 będzie pod tym względem jeszcze lepszy.

Dajcie znać, czy coś Was zaciekawiło. Które kosmetyki znacie, lubicie, używacie ?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

20.12.15

Grudniowe nowości


Uwielbiam wpisy o nowościach - oglądać, czytać, podpatrywać, a nade wszystko, tworzyć własne. Szczególnie tak pięknie pachnące jak ten - mandarynką, imbirem, marcepanem, wanilią, lawendą, cynamonem ....  Od kiedy moją pielęgnację zdominowały kosmetyki naturalne, cudne aromaty towarzyszą mi coraz częściej, choć paradoksalnie, kupuję o wiele mniej - z większym rozmysłem i raczej na bieżąco. Nie cierpię po prostu gdy coś się marnuje. Dla równowagi, na nieco większą rozpustę pozwalam sobie w kwestii perfum i obawiam się, że tu jestem niereformowalna (na szczęście rodzina toleruje moje szaleństwo). Te dwie tendencje mają oczywiście swoje odzwierciedlenie na blogu. Coraz częściej pisuję o perfumach, coraz rzadziej o kolorówce, a pielęgnacja, którą wciąż uwielbiam, pojawia się wtedy, gdy na prawdę chcę Wam polecić coś świetnego i tak się składa (co mnie ogromnie cieszy), że najczęściej są to kosmetyki polskich marek.


Wśród grudniowych nowości mamy więc i perfumy i kosmetyki pielęgnacyjne. Phenome i Ministerstwo Dobrego Mydła, to marki, które pojawiały się u mnie nie raz, choć ta pierwsza miała ostatnio mały przestój, a przez chwilę obawiałam się nawet, że najzwyczajniej zniknie z rynku. Na szczęście Phenome wróciło do gry, a ja mogłam uzupełnić zapasy. Uważam, że w kwestii pielęgnacji ciała marka nie ma sobie równych i tym razem zdecydowałam się na masło z serii Warming o rozgrzewającym aromacie mandarynki i imbiru. Dodatkowo do koszyka wrzuciłam się małą pojemność łagodząco kojącej maseczki różanej do skóry wrażliwej i naczyniowej (blossom theraputic mask), pierwsze wrażenia mam bardzo pozytywne, więc całkiem możliwe, że zdecyduję się na cały słoiczek. Jako gratis do zakupów wybrałam sobie chłodzący żel pod oczy (cooling eye puffiness minimizer), który od jakiegoś czasu chciałam wypróbować.

W poszukiwaniu idealnego, delikatnego żelu do mycia twarzy, tym razem zdecydowałam się na naturalny żel marki Biolaven (produkowanej przez Sylveco) z olejkiem z pestek winogron oraz olejkiem eterycznym z lawendy. Na razie czeka na otwarcie, ale liczę, że zastąpi fizjologiczny żel z Pharmaceris, który, co prawda spisuje się bardzo dobrze, ale po kolejnym opakowaniu, chciałabym w końcu spróbować czegoś nowego ( i mam nadzieję, że lepszego).


Z Ministerstwa tym razem przybyły do mnie dwa mydła - kawowe i nagietkowe, nowość marki - hydrolat z róży damasceńskiej oraz olejek z pestek śliwki. Byłam niesamowicie ciekawa tego marcepanowego zapachu, który opisywało tak wiele z Was. I już wiem - pachnie obłędnie! Troszkę tylko żałuję, że dziewczyny zdecydowały się zastąpić pompki w olejkach pipetkami - zdecydowanie lepiej sprawdzała się ta pierwsza opcja.


Pierwszy zapach, Dior Addict (wersja z 2014 roku) to prezent od Mikołaja - to mieszanka kwiatu pomarańczy, jaśminu i wanilii. Mimo reformulacji, jest piękny i mam wrażenie, że Addict w tej odsłonie zaskarbi sobie dość spore grono nowych fanek. L de Lolita to zakup zupełnie spontaniczny - po przeczytaniu tego wpisu u Edpholiczki, postanowiłam przemierzyć najgłębsze zakamarki Allegro w poszukiwaniu oryginalnej wersji L-ki. Udało mi się nabyć prawie nietknięte 80 ml, w naprawdę świetnej cenie i jestem zapachem absolutnie zachwycona. Krótko mówiąc, jest słodko-słono, waniliowo ze sporą dozą cynamonu i szczyptą pomarańczy. Niezmiernie się cieszę, że udało mi się uzupełnić zapasy.

Mam nadzieję, że w przedświątecznym zgiełku znajdziecie chwilę, by usiąść, przeczytać, może nawet napisać parę słów. Jeśli coś Was zainteresowało koniecznie dajcie znać :)

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

9.12.15

Ministerstwo Dobrego Mydła - Olej z nasion malin


Ministerstwo Dobrego Mydła polecałam, polecam i polecać będę pewnie przez najbliższe 100 lat. Kosmetyki produkowane przez Anie i Ulę są po prostu tego warte i bardzo miło obserwuje się jak młode i niezwykle sympatyczne właścicielki rozwijają skrzydła. Każdy wyrób, każda kula do kąpieli, mydło jest na swój sposób wyjątkowe i jak dotąd nie znalazłam produktu który by mnie rozczarował. Niedawno MDM wprowadziło do swojego asortymentu również olejki i to o jednym z nich chciałabym dziś opowiedzieć.

Olej z nasion malin będzie jak znalazł dla posiadaczek cery suchej i wrażliwej, choć jest na tyle uniwersalny i lekki, że każda z nas znajdzie dla niego zastosowanie. W tej małej buteleczce znajdziecie naturalny, tłoczony na zimno olej o lekko ziemistym aromacie (bez obaw zapach nie drażni i szybko znika), dedykowany przesuszonej, podrażnionej. skłonnej do alergii skórze. Dzięki lekkiej, niemal matowej konsystencji świetnie nadaje się do stosowania zarówno na dzień, jak i na noc. Jest doskonałym antyoksydantem, łagodzi, uelastycznia i odbudowuje naskórek, a dzięki wysokiej koncentracji witamin E i A pomaga zmagać się z różnorakimi problemami skórnymi. Nawilża, działa przeciwzmarszczkowo a do tego stanowi naturalny filtr przeciwsłoneczny.


Gdybym miała zapakować jeden jedyny kosmetyk na bezludną wyspę, wybrałabym właśnie olej z pestek malin. Jego zastosowanie jest bardzo wszechstronne i w każdej roli sprawdza się świetnie. Dla mnie to w pierwszej kolejności kosmetyk do pielęgnacji twarzy - najczęściej mieszam z go kremem nawilżającym i tak stosuję na dzień jak i noc. Solo używam go na okolice szyi i dekoltu - szczególnie dekolt na tym korzysta, bo skóra w tym rejonie, bardzo wrażliwa i skłonna do podrażnień, dzięki niemu stała się o wiele lepiej nawilżona, miękka i ujędrniona. Równie świetnie sprawdza się w przypadku pielęgnacji dłoni (niezawodny w walce z suchymi skórkami), reszty ciała (dodany do ulubionego balsamu) czy włosów (pielęgnuje i chroni końcówki).

Olejek jest lekki, ma aksamitną konsystencję i błyskawicznie się wchłania. Nie zapycha, nie powoduje u mnie absolutnie żadnych niespodzianek - wręcz przeciwnie stan cery zacznie się poprawił w przeciągu trzech miesięcy jego stosowania. Z jego dobroczynnych właściwości korzysta nawet moja 1,5 roczna córka, której delikatna skóra reaguje ostatnio podrażnieniem na większość kremów dla dzieci. Olejek dosłownie uratował skórę na policzkach, przesuszoną w skutek wcześniejszej reakcji alergicznej. Natychmiastowo ją nawilżył i skutecznie łagodził podrażnienia. To chyba najlepsza rekomendacja.

Z ręką na sercu, bez żadnych 'ale', po prostu polecam. Wspaniale wpływa na skórę i włosy, poza tym, przyjemnie się go stosuje i można do woli łączyć z wszelakimi smarowidłami do twarzy i ciała - mam wrażenie, że uratuje dosłownie każde z nich. W ofercie Ministerstwa znajdziemy również olejek orzechowy i z pestek śliwki - szczególnie ta druga opcja do mnie przemawia i bardzo jestem ciekawa czy pobije mojego faworyta. Jeśli stosowałyście któryś z nich, koniecznie dajcie znać.

pozdrawiam ciepło
Kinga
SHARE:

16.11.15

Ulubieńcy października i listopada


Co prawda listopad wciąż trwa, jednak myślę, że tym razem mogę się nieco pospieszyć. Kosmetyki, które przedstawiam są w ciągłym użyciu od początku października (poza musem, który niestety aż tak wydajny nie jest) i raczej nie zanosi się na zmiany. Poza tym ... systematyczność nie jest moją mocną stroną i z październikowym wpisem po prostu nie zdążyłam :) Tak czy inaczej, cała piątka jest wspaniała, fenomenalna i każdy z ulubieńców na swój sposób umilał mi ostatnie tygodnie.


Szampon Energetyzujący Insight Daily Use wypatrzyłam u Juicy Beige i Black Raspberry (ich blogi to prawdziwe skarbnice, jeśli chodzi o pielęgnacyjne nowinki). Dawno już nie byłam tak zadowolona z żadnego produktu do włosów. Szampon jest delikatny dla włosów i skóry głowy, a jego żelowa konsystencja szybko przemienia się w przyjemnie pachnącą (ananansem!) pianę. Dla mnie najważniejszy jest fakt, że włosy po umyciu są w widocznie lepszej kondycji - uniesione u nasady, miękkie i sypkie. Za 500 ml kosmetyku zapłacicie około 36 zł co jest na prawdę przyzwoitą ceną.

Kolejny mały hit to szafranowy mus wygładzający z Ministerstwa Dobrego Mydła. O samym Ministerstwie pisałam już nie raz i to w samych superlatywach, a i tym razem nie obędzie się bez pochwał. Mus przyjemnie pachnie i fantastycznie pielęgnuje skórę. Wypakowany jest naturalnymi masłami oraz olejkami eterycznymi i używa się go po prostu świetnie - relaksuje, rozgrzewa zapachem, wygładza i nawilża skórę. Więcej na jego temat przeczytacie w ostatnim poście.

Ostatnim pielęgnacyjnym ulubieńcem jest szczotkowanie ciała na sucho - skuteczniejsze niż jakikolwiek peeling, odprężające i bardzo przyjemne! Na prawdę nie sądziłam, że co dzienne szczotkowanie będzie tak wyczekiwanym punktem wieczoru. Całkowicie spontanicznie wrzuciłam do koszyka Rossmanowską szczotkę (kosztuje ok 9zł) i myślę, że to świetne rozwiązanie dla tych, którzy nie są pewni czy to metoda dla nich. Szczota jest odpowiednio ostra i sprawdza się świetnie - oczywiście mam ochotę przekonać się jak ma się do tej słynnej ostrej szczotki z Fridge, ale moja na razie wystarcza mi w zupełności.


Szminka MAC Plumful jest ze mną od zeszłego roku i kocham ją niezmiernie - nie tylko ja z resztą, bo to zdecydowanie ulubiony kolor mojej córki - kilkukrotnie była już podgryzana, wciskana, i wyciskana, na szczęście jeszcze się trzyma. Zajrzyjcie koniecznie do jej recenzji, a przyznacie same, że ta śliwka jest po prostu przecudna.

Zapach tego miesiąca to przepiękny Estee Lauder Sensuous EDP, zmysłowa i aromatyczna mieszanka miodu i drzewa sandałowego - słodko-ostra, ciepła, otulająca i niezawodnie poprawiająca mi nastrój w zimne, deszczowe dni. O zapachu pisałam krótko w moim TOP 5 perfum na jesień, ale muszę, po prostu muszę poświęcić Sensuous osobny wpis.

Ciekawa jestem co Was ostatnio zachwyciło, znacie moich ulubieńców? Coś Was zainteresowało?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

5.11.15

Ministerstwo Dobrego Mydła - szafranowy mus do ciała


Prawdę powiedziawszy, wcale nie tęsknię za latem. Za bardzo lubię to słodkie rozleniwienie okresu jesienno-zimowego. Wieczory, gdy można się schować pod kocem, napić rozgrzewającej herbaty i obejrzeć film. Ciepłe płaszcze, grube szaliki, ciężkie perfumy, mój park jesienią - choć w dzień taki jak ten oglądany głównie zza okna. Jestem domatorem i w moich czterech kątach nigdy się nie nudzę. Tak więc w listopadzie nadrabiam książkowe i serialowe zaległości, zabieram się za pieczenie ciastek, a pod koniec dnia wskakuję do gorącej, a aromatycznej kąpieli, po czym delektuję gęstymi, odżywczymi smarowidłami do ciała. A przez to, że obecnie mam zdecydowanie mniej czasu dla siebie, doceniam te małe przyjemności jeszcze bardziej.

Kiedy tylko zaczęłam odczuwać potrzebę mocniejszego zadbania o moją skórę (a takowa często nachodzi mnie właśnie jesienią), moje myśli od razu skierowały się ku Ministerstwu.  Miałam ochotę na coś naturalnego, odżywczego i działającego na zmysł powonienia. Padło więc na szafranowy, wygładzający mus do ciała.



Zacznę od tego, że mus wcale nie jest taki lekki, jak nazwa wskazuje. Owszem konsystencja jest musopodobna, ale bardzo gęsta, przez co kosmetyk zyskuje na wydajności. W składzie mamy bowiem mnóstwo organicznych maseł i olejów, z masłem shea, masłem kakaowym i olejem szafranowym na czele. Do tego znajdziemy tu łagodzący podrażnienia macerat z nagietka lekarskiego, regenerujący olej brzoskwiniowy i witaminę E. Dzięki temu kosmetyk rewelacyjnie spisuje się jako ratunek dla suchej i dojrzałej skóry - nawilża, natłuszcza, wygładza, a do tego otula relaksującym aromatem. Ten z kolei jest bardzo przyjemną mieszanką naturalnych olejków eterycznych, wśród których prym wiedzie trawa cytrynowa i mandarynka. Pikanterii i nieco orientalnego charakteru dodaje mu właśnie szafran, przez co całość jest rozgrzewająca, odpręża, koi zmysły i idealnie sprawdza się w chłodne wieczory.


Skład: Masło Shea (Karite), Masło Kakaowe, Olej Szafranowy, Olej Brzoskwiniowy, Olej z Pestek Winogron, Olej z Nasion Malin, Olej Rokitnikowy, Gliceryna Roślinna, Wit. E, Olejek Eteryczny z Lawendy Wąskolistnej, Olejek Eteryczny Mandarynkowy, Olejek Eteryczny Lemongrassowy, Olejek Eteryczny z Drzewka Różanego, Olejek Eteryczny Patchuli, Wyciąg z Nagietka Lekarskiego, Benzyl Benzoate, Citral, Citronellol, Geraniol, Limonene, Linalool

W połączeniu z rewelacyjnymi mydłami Ministerstwa oraz olejkiem z nasion malin, mus wygładzający stanowi idealne dopełnienie mojej pielęgnacji. W chwili obecnej kosmetyki dostępne są w dwóch wersjach (szafran oraz len i konopie) i w dwukrotnie większej pojemności niż ta pokazywana przez mnie. Ten ostatni fakt niezmiernie mnie cieszy, bo chyba jedynym mym zarzutem względem Ministerstwa była zbyt mała pojemność ich wyrobu. Teraz za 120 ml zapłacimy 42 zł, co jest ceną całkiem przystępną, biorąc pod uwagę świetny skład i działanie.

Znacie musy Ministerstwa Dobrego Mydła? A może macie innych faworytów?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

7.10.15

Ulubieńcy września


Wrześniowi ulubieńcy. Jak zapewne zdążyłyście zauważyć, z mały bonusem. Jako że ostatnimi czasy jednym z ulubionych zajęć K. jest grzebanie w mojej kosmetyczce, tudzież buszowanie po szufladach i wywalanie zachomikowanych tam smarowideł, postanowiła udzielić się również w dzisiejszym wpisie. Próbowałam przekupić, odwrócić uwagę, ale w końcu machnęłam ręką i po prostu zaczęłam pstrykać. Wyszło nieco bardziej chaotycznie niż zwykle, ale ogólnie, całkiem udany z niej asystent ;)



Na początek mydło rozmarynowe z Ministerstwa Dobrego Mydła. Uwielbiam wszystko, począwszy od wyglądu i koloru, po działanie i wspaniały zapach czystego rozmarynu, który wypełnia całą łazienkę. Rozmaryn sprawdził się świetnie, fajnie się pieni, nie wysusza skóry, a sprawia, że jest aksamitna i gładka. No i ma fajny, poręczny sznurek. Coraz bardziej kocham ofertę Ministerstwa i mam już nawet pretendenta do kolejnych ulubieńców.



Kolejnym kosmetykiem jest krem na noc Nuxe, Reve de Miel. Pięknie pachnie i mocno nawilża, przeznaczony jest do cer suchych i wrażliwych. U mnie świetnie spisuje się w duecie z olejkiem z nasion malin z Ministerstwa Dobrego Mydła. Sam krem ma stosunkowo gęstą konsystencję, która świetnie współgra z olejkiem - lepiej się rozprowadza i według mnie te dwa kosmetyki uzupełniają się idealnie. Dodatkowo, krem jest bardzo wydajny - mam wrażenie, że używam go już dobre trzy miesiące, a dopiero teraz zaczynam widzieć denko. Jeśli jesteście fankami nawilżającej bogatej formuły balsamu do ust Reve de Miel, a do tego szukacie konkretnego kremu na zimę, ten może być czymś dla Was. 


Thierry Mugler Alien to zapach od którego uzależniłam się od pierwszego psiknięcia. Alien to odurzająca moc gęstego, mrocznego jaśminu, podbita drewnem i ambrą. Niesamowicie trwały, magnetyczny, stosunkowo ciężki zapach. W moim przypadku, kwintesencja jesieni i w sumie nie wiem czy będę go tak kochać zimą, chyba jest na to zbyt zimny i wilgotny. Za to teraz, idealny. Opisywałam go bliżej we wpisie z TOP 5 zapachami na jesień, więc nie będę się rozwodzić po raz kolejny - tym bardziej, ze chętnie poświęciła bym mu osobny wpis.


First Aid Beauty Radiance Pads to delikatne płatki złuszczająco-rozświetlające, które świetnie zastępują mi poranny tonik. Doskonale odświeżają i lekko nawilżają i choć wspomniane działanie złuszczające nie jest w moim przypadku specjalnie widoczne, bardzo je polubiłam. Mają świetny skład, którego nie będę tu w całości przytaczać (zainteresowanych odsyłam do wpisu na ich temat), dodam tylko, że mam zwyczaju rzucać się na wszystko co zawiera wyciąg z aloesu lub ogórka, a tu oba wspomniane składniku występują w ilościach przeważających. Po prostu nie mogłam nie polubić.

MAC, Warm Soul - przepiękny mineralny róż do policzków, który noszę obsesyjnie od ponad miesiąca. Jego nakładanie jest stałym punktem w codziennym makijażu i choć czasem zdarzy mi się połączyć go z innym różem, to jednak nie wyobrażam sobie wykończenia twarzy bez "ubrania" Warm Soul. Kolor to mieszanka brązu i brzoskwini z dodatkiem subtelnych złotych dorbinek. MAC natomiast określa go jako średni beż. To taki odcień z którym ciężko przesadzić i niemal zawsze będzie zdobił buzię - niezależnie od tego z jakim makijażem go połączymy. Dodam tylko, że Warm Soul charakteryzuje się bajecznie łatwą i przyjemną aplikacją. A jeśli ciekawi Was jak wygląda na policzkach, zapraszam do wpisu.


Znalazłyście coś ciekawego wśród moich ulubieńców? Może same chciałybyście mi Coś polecić? 

pozdrawiam
Kinga
SHARE:
© ROSE AND VANILLA . All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig