24.9.15

Escentric Molecules, Molecule 01 - czy tak pachną feromony?


Kilka lat temu, Geza Schoen wypuścił na rynek Molecule 01 - intrygujące perfumy, składające się z pojedynczej molekuły o niezwykłym działaniu. Miała ona posiadać zdolność zmiany swojego aromatu w zależności od "nosiciela" i roztaczać nieuchwytną, zmysłową aurę, kusząc otoczenie działaniem podobnym do feromonów.

Brzmi ciekawie, prawda? Idea zapachu zawierającego tajemniczy składnik, dający nosicielowi moc przyciągania płci przeciwnej, jest niewątpliwie bardzo intrygująca - bo czyż nie każdy chciałby mieć pod ręką miksturę, która zwiększałaby jego atrakcyjność? Jak więc pachnie Molecule 01 i czym w ogóle jest ten tajemniczy komponent?

źródło
Niezwykła molekuła to tak zwane Iso E Super, pojedynczy składnik który w perfumach bywa używany jako odpowiednich nut drzewnych. W przemyśle zapachowym, nie jest on więc niczym nowym. Nowością jest za to wypuszczenie na rynek perfum opierającym się jedynie na owym składniku. I mimo że Molecule 01 nie obiecuje niczego nowego (zapach jako afrodyzjak - kto by pomyślał), robi to jednak sprytnie i skutecznie. Kusi ideą zapachu opartego w całości na jednym chemicznym komponencie, który ma wydobyć z naszej skóry zmysłowe, unikalne akordy.


Na ogół nie opieram recenzji na podstawie próbek (choćby dlatego, że lubię mieć własne zdjęcia), ale tym razem zrobię wyjątek i opiszę Wam moje wrażenia po kilku dniach testów. No to, psik. Pachnie skłodkawo, sucho i drzewnie. Początek jest trochę dziwny, papierowo, kartonowy, trzeba więc poczekać aż zapach ułoży się na skórze i dopiero wtedy delektować się właściwym aromatem. A ten jest dość przyjemny, zawieść się jednak mogą Ci, którzy oczekują typowych perfum. Molekuły są delikatne, dyskretne, niemal przeźroczyste, trochę tak jakbyśmy aplikowali na skórę same nuty bazowe jakiejś kompozycji. Może to właśnie dlatego niektórzy nie czują ich na sobie prawie wcale. Z resztą opinie na ich temat są bardzo różne - jedni rejestrują zapach kartonu, inni sandałowca, jeszcze innym Molecule 01 pachnie jak rosół. Z jednej strony, dziwi mnie ta rozbieżność, z drugiej ją rozumiem - jeszcze wczoraj molekuły pachniały drewnem, a dziś są bardziej szorstkie i papierowe. Dopiero co mi się podobały, a teraz zaczynają lekko drażnić.  Jedno jest pewne, spodziewałam się czegoś więcej, natomiast Molecule 01 ani nie zawojowały mojego serca, ani nie porwały otoczenia. Nikt ich nie zauważył, nie skomplementował, a gdy w końcu sama dopytałam męża, jak pachnę, skrzywił się i odparł, że dziwnie. Dziwnie, w sensie "nie noś tego więcej", a nie dziwnie-intrygująco, czy dziwnie-ciekawie.

Gdzie więc ta tajemnica, gdzie ten magnetyzm promieniujący od właściciela? Może to wina samego właściciela, a nie zapachu? Może ja z tymi perfumami nie "współgram"? Nie chcę snuć hipotez, choć skłaniam się ku stwierdzeniu, że za sukcesem tego zapachu stoi po prostu dobra reklama. I bardzo jestem ciekawa Waszych opinii w tej kwestii.

Znacie Molecule 01? Jakie są Wasze wrażenia?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

16.9.15

MAC Warm Soul


W poszukiwaniu uniwersalnego, stonowanego różu na jesień, moje myśli dość szybko powędrowały w stronę MAC. Krótki research i w moim posiadaniu znalazło się mineralne cudo o wdzięcznym imieniu Warm Soul. Nazwa już jakiś czas temu wpadła mi w ucho i ułożyła się dyskretnie gdzieś z tyłu głowy. Na szczęście okazało się, że w parze z nią idzie równie genialny produkt. Z resztą, od początku wiedziałam, czego chcę. Szukałam różu, który sprawdzi się na co dzień i będzie dobrze komponował się z ciemniejszymi, bardziej wyrazistymi szminkami. W grę nie wchodziły więc kolory zbytnio przykuwające uwagę. Nie chciałam typowej brzoskwini, fuksji, czy klasycznego różu, ale coś beżowego, ewentualnie wpadającego w brąz. Dlatego padło na Warm Soul.


MAC określa go jako średni beż ze złotymi drobinkami, ja od siebie dodam tylko tyle, że czasem widzę w nim tony lekko brzoskwiniowe, czasem przypomina ciepły brąz. Jak na kosmetyk mineralny przystało, pigmentacja nie jest tak mocna jak w przypadku standardowych MACowych róży, ale z drugiej strony Warm Soul rozprowadza się po skórze bajecznie. Równiutko pozostawia delikatną chmurkę koloru, który można pogłębiać wedle uznania. Wykończenie mimo złotych drobinek, jest subtelne, wręcz satynowe, tyle że z lekkim rozświetleniem. Kolor natomiast sprawdzi się przy większości karnacji - od najjaśniejszych po średnie.



Warm Soul to róż, brązer i delikatny rozświetlacz w jednym. Sama kupiłam go z myślą o mocnym makijażu i tu sprawdza się fenomenalnie! Idealnie dopełnia każdą ciemniejszą szminkę i wprowadza równowagę przy nawet najbardziej zwariowanym makijażu oka. Dodatkowo, nadaje się do delikatnego "opalenia" twarzy, jest łatwiejszy w aplikacji i delikatniejszy niż większość brązerów. Nieczęsto pokazuję na blogu kolorówkę, bo też nie kolekcjonuję kosmetyków kolorowych (choć róże do policzków i szminki mają specjalne miejsce w moim sercu). Jeśli coś kupuję, na ogół jest to przemyślana akcja, a jeśli dany kosmetyk pojawia się na blogu, możecie być pewni, że jest ku temu dobry powód. Warm Soul to piękny egzemplarz, a jego jakość i trwałość są świetne, więc jeśli tylko odpowiada Wam sam odcień, polecam gorąco!

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

12.9.15

Moje TOP 5 perfum na jesień i zimę


Jeśli miałabym podać tylko jeden powód dla którego lubię jesień, bez namysłu odpowiedziałabym - perfumy! Upały odeszły w niepamięć akurat wtedy, gdy zaczynałam odczuwać delikatne znużenie świeżymi, lekkimi zapachami. Co prawda nawet latem, wieczorami, sięgałam po cięższy kaliber, ale przeważnie tylko spoglądałam tęsknie do wnętrza mojej pachnącej szuflady. Wiem, że część z Was nie zawraca sobie głowy porą roku i używa ulubionych perfum niezależnie od temperatury, ale ja tak nie potrafię. I w zasadzie to lubię ten mój podział na zapachy letnie i zimowe - dzięki temu mogę się porządnie stęsknić za ulubionymi flakonami i w rezultacie, cieszyć się podwójnie, gdy w końcu przyjdzie na nie pora. Dziś prezentuję moją piątkę najlepszych, najukochańszych i najpiękniejszych zapachów na nadchodzącą jesień i zimę.


Thierry Mugler Alien - to mroczny, ciężki jaśmin w ambrowo-drzewnych objęciach. Duszny, wilgotny, piwniczny, bardzo zmysłowy i seksowny. O ile do słynnego Muglerowskiego Angela musiałam długo się przekonywać, tak w Alien zakochałam się od razu. Obcy jest niesamowicie trwały - wręcz nie do zdarcia, po pierwszej fazie intensywnego, słodkiego jaśminu, staje się nieco bardziej kremowy, ale wciąż jest tak samo upojny i magnetyczny. W tej postaci potrafi trwać na mojej skórze w nieskończoność i ciągnąć za sobą dłuugi ogon. A to wszystko po zaledwie dwóch psiknięciach :)

Estee Lauder Sensuous - drzewo sandałowe oblane miodem. Tak w skrócie opisałabym ten cudny zapach. Przy bliższym poznaniu wyłania się ambra, odrobina pieprzu, a nuty drzewne rozkwitają i rozgrzewają skórę. To jedne z tych perfum, pod wpływem których mam ochotę zakopać się pod ciepłym kocem i delektować ulubioną herbatą w towarzystwie drugiej połówki. Sensuous są zmysłowe, intymne, ciepłe i otulają jak ulubiony puchaty sweter. Słodkie, ale z charakterem. Takie do przytulenia. Wręcz stworzone na jesienno-zimowe miesiące.

Dolce Gabbana The One - jeden z moich ulubieńców na każdą okazję. Do pracy, na wieczór, na zakupy. The One pasuje wszędzie i zawsze wzbudza pozytywne reakcje. I co z tego, że (na przekór nazwie) nie jest ani trochę oryginalny, jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy. Jestem w stanie wskazać co najmniej kilka zapachów skomponowanych w bardzo podobny sposób... ale jednak one nie przemawiają do mnie tak jak robi to The One. To po prostu pyszny mariaż wanilii z bergamotką, okraszony dodatkiem dojrzałego liczi i brzoskwini i podszyty ciepłą ambrą. Pięknie skomponowany, bezpieczny, ale nie nudny, bardzo kobiecy zapach. Jeden z tych za którymi zapewne będę tęsknić, gdy się skończą.


Guerlain, Shalimar Parfum Initial - unowocześniona wersja klasyka to przede wszystkim połączenie irysa. nut cytrusowych, róży i bobu tonka, a wszystko to okraszone dodatkiem paczuli, wanilii i karmelu. Początek jest ostry i przysięgam, że pachnie niemalże jak cukierek anyżowy. Parfum Initial ma w sobie zmysłowość i tajemniczość, jest odważny, nietuzinkowy i niech was nie zmyli ta wanilia z karmelem - owszem bywa słodki, ale tylko trochę, jak herbata z rumem. Potrafi być niezwykle kobiecy, ale jak na mój gust całkiem dobrze sprawdzi się jako unisex. I w obu przypadkach będzie uwodził i przyciągał uwagę. Niestety ta wersja została jakiś czas temu wycofana, ale jeśli się pospieszycie, być może dorwiecie jeszcze swoją buteleczkę w internecie. Zdecydowanie warto!

Lolita Lempicka, L de Lolita - L de Lolita reklamowana była jako drogocenny skarb z dna morza, zapach syreny wyłaniającej się z fal, czy też słonej skóry dotkniętej przez słońce. Moim zdaniem nie jest ani trochę morski i gdybym nie znała zamierzenia twórców, nigdy bym go nie skojarzyła w ten sposób. Jaka więc jest ta Lolita? Słodko-słona, waniliowo,-cynamonowa i pachnie trochę jak świeżo wypieczona bułeczka drożdżowa z dodatkiem dwóch wcześniej wspomnianych składników. W pierwszej fazie pobrzmiewają pomarańcze, ale później to już jednostajny przecudny aromat słodkiej wanilii i  cynamonu przełamany solą - może i morską, choć dla mnie L od początku do końca pozostaje w kuchni. Uwielbiam ten zapach, choć niestety jest to kolejna wycofana perełka. Żałuję tylko, że nie zrobiłam większych zapasów, bo zaczynam powoli się uzależniać, a myśl o tym, że L miałaby zniknąć z powierzchni ziemi jest dla mnie niesamowicie smutna. Ach no i ten flakon! Cudeńko!

A teraz Wasza kolej :) Piszcie koniecznie jakie są Wasze ulubione zapachy na jesień i zimę!

pozdrawiam
Kinga

SHARE:

5.9.15

Ministerstwo Dobrego Mydła


W życiu nie przypuszczałam, że będę się jeszcze zachwycała mydłem. Bo mydło to przecież relikt przeszłości, wyparty przez pachnące, kolorowe, aksamitne żele pod prysznic. Sama ostatnio używałam go gdzieś w podstawówce. A jednak, znowu zagościło w mojej łazience. I to nie jakieś pierwsze lepsze! Właściwie żeby je opisać, trzeba by zdefiniować pojęcie mydła od nowa. Wyrzućcie więc z pamięci syntetyczny zapach sklepowej kostki. Zastąpcie go apetycznym aromatem kawy, czekolady, ananasa, ogórka czy mięty. Zamiast wysuszających skórę SLSów, barwników i innych sztucznych dodatków, wyobraźcie sobie produkt wyładowany po brzegi naturalnymi olejami (rycynowy, oliwa z oliwek), masłami (shea, kakaowy) i ziołami. I właśnie takie mydło, piękne, ręcznie robione, ekologiczne i przede wszystkim zdrowe, oprócz mycia, dodatkowo wypielęgnuje Waszą skórę.

Ministerstwo Dobrego Mydła to sklep założony przez dwie dziewczyny, dwie pasjonatki, Anię i Ulę. Tę pasję widać na ich stronie internetowej (cudnej), na Instagramie i w pięknie zapakowanej, pachnącej przesyłce, która dotarła do mnie parę tygodni temu. W mojej pierwszej paczce (bo już planuję następną) znalazło się genialne mydło Czekomięta, oraz jeszcze jedno, to mniejsze, ananasowe. Dodatkowo zamówiłam olejek z nasion malin, który stał się moim nowym pielęgnacyjnym ulubieńcem, oraz dwie kule do kąpieli - lawendową i rumiankową. Wszystkie kosmetyki są robione ręcznie ze starannie wyselekcjonowanych, ekologicznych i naturalnych składników. Dziewczyny cały czas obmyślają nowe receptury, ulepszają swój warsztat, a ich postępy można śledzić na przykład przez Instagram lub na Facebooku.





Pierwszy raz usłyszałam o Ministerstwie, gdy pisała o nich Sroka. Już wtedy nazwa została mi w głowie, ale jakoś w natłoku spraw zapomniałam o temacie i dopiero niedawne wpisy Blacraspberry i Jaskółki dopełniły dzieła. Jeśli jeszcze nie znacie tych cudnych mydeł, kul do kąpieli, olejków zachęcam gorąco! Asortyment sklepu sukcesywnie się powiększa i w tym momencie dla każdego znajdzie się coś fajnego. Ja mam ogromną ochotę na nowe musy do ciała i kolejne mydła - na pewno ogórkowe i rozmarynowe, a ciekawi mnie też marchewka, kawa i orkisz. Wyroby dziewczyn są wyjątkowe, pięknie pachną, ładnie wyglądają, są dobre dla ciała, a do tego wszystkiego ceny, w porównaniu do większości naturalnych marek, w końcu nie wydają się wygórowane.

Znacie już Ministerstwo? Może same coś polecacie?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:
© ROSE AND VANILLA . All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig