28.12.16

Ulubieńcy grudnia


Święta za nami, pora więc położyć kres ciszy, jaka ostatnio panowała na blogu. Mam nadzieję, że udało Wam się spędzić ostatni czas w ciepłej, radosnej atmosferze i w gronie najbliższych. Ja postanowiłam odpocząć od wirtualnego życia i faktycznie muszę przyznać, że ostatni tydzień upłynął bardzo przyjemnie. Było smacznie, świątecznie i bardzo rodzinnie, co prawda bez śniegu, ale ten łaskawie postanowił spaść właśnie dziś, więc nie jest tak źle ;) Tylko słońca brak, na czym niestety cierpią zdjęcia - robiłam chyba ze trzy podejścia do tego wpisu, aż stwierdziłam, że lepiej już chyba nie będzie.


Ulubieńcy, jak to u mnie, w 100% pielęgnacyjni. Zacznę od świetnego ujędrniającego olejku do ciała Flori, polskiej marki Femi. Marka istnieje na naszym rynku bardzo długo i aż dziw, że dopiero teraz wpadła w moje ręce. Laboratorium Femi tworzy własne, ekologiczne receptury od 25 lat (a więc o wiele dłużej niż trwa obecna moda na kosmetyki naturalne), a składy ich produktów są na prawdę imponujące. Na pewno napiszę o nich nieco więcej, a na razie mogę Was tylko zapewnić, że Flori to kosmetyk bardzo wyjątkowy. W jego składzie znajdziemy olejek jojoba i wyciąg z kaparów, dodatkowo wypakowany jest olejkami eterycznymi: z kadzidłowca, mirry, palmarozy. Taka mieszanka działa jak najlepszy okład dla skóry - koi, świetnie ujędrnia, nawilża i odżywia, ale przede wszystkim, skutecznie wspomaga walkę z cellulitem i rozstępami. Zapach jest dość intensywny z nutą kadzidła i mirry, aczkolwiek nie jest to aromat mocno dominujący i po jakimś czasie nie czujemy go na skórze w ogóle. Dla mnie jest piękny, niecodzienny, wręcz zmysłowy, a do tego absolutnie niespotykany. Aplikacja olejku jest bardzo szybka i przyjemna, ale zaznaczam, że wmasowuję go w jeszcze wilgotne ciało, zaraz po kąpieli. W ten sposób kosmetyk szybciej się wchłania i mam wrażenie, że skóra jest o wiele miększa i dogłębnie nawilżona. Uwielbiam sięgać po ten olejek i polecam Wam go bardzo mocno!

Jako że od dawna jestem zwolenniczką olejków Ministerstwa Dobrego Mydła, nie mogłam odmówić sobie wypróbowania najnowszego, z opuncji figowej. Jest on o tyle wyjątkowy, ze zawiera wysoką zawartość nienasyconych kwasów tłuszczowych, głównie kwasu Omega 6. Wykazuje się silnym działaniem przeciwzmarszczkowym, zwiększa nawodnienie i odporność skóry. Po dłuższym stosowaniu skóra jest miękka i odżywiona, olejek nie jest obciąża jej, a w duecie z hydrolatem różanym, swobodnie można stosować go samodzielnie, bez użycia kremu. To świetny kosmetyk, dobrze spełnia swoją rolę, jednak w przyszłości pewnie wrócę do olejku z pestek śliwki, który jest znacznie tańszy, a działa podobnie.

Tuż przed świętami marka Bikor zaskoczyła mnie bardzo miłym prezentem świątecznym w postaci aromatycznej świecy do masażu o zapachu wanilii i pomarańczy. Pachnie wybornie, a dodatkowo jest w 100% naturalna. Początkowo byłam sceptycznie nastawiona do masażu świeczką, ale wiecie co, to jest właściwie całkiem fajne! Zapalamy sobie świeczkę do kąpieli, a później roztopiony wosk możemy wmasować w dowolne partie ciała. Nieźle nawilża, sam masaż ciepłym olejkiem jest bardzo przyjemny no i skóra po nim cudownie pachnie. O ile tylko Bikor postanowi wprowadzić świeczkę do swojego asortymentu, polecam wypróbować.


Naturalny scrub z olejem z pestek śliwki i olejkiem jojoba Hagi pokazywałam wam już wcześniej. Przede wszystkim przepięknie pachnie marcepanem i stanowi idealne uzupełnienie relaksujących zimowych kąpieli, Scrub jest dosłownie wyładowany olejkami i ekstraktami, w których zanurzono ścierające drobinki soli. Wrażliwcy nie muszą się go obawiać, bo jest stosunkowo delikatny Moja skóra wcześniej reagowała podrażnieniem na solne peelingi, ale ten okazał się w sam raz - lekko peelinuje, nie podrażnia, dobrze nawilża i generalnie sięgam po niego z wielką przyjemnością.

Na koniec zostawiłam bardzo ciekawy duet do włosów. Amerykańska marka Living Proof, której twarzą jest Jennifer Aniston, tworzy wyłącznie kosmetyki do pielęgnacji włosów, które mają być odpowiedzią na trzy główne problemy - puszenie, brak objętości i zniszczenie. Brzmi zachęcająco prawa? Kosmetyki LP nie zawierają siarczanów, parabenów, olejów i silikonów, a duet szampon+odżywka Perfect Hair Day o którym mowa, jest idealnym rozwiązaniem dla włosów cienkich i puszących się, czyli dokładnie takich jak moje. Szampon świetnie oczyszcza i utrzymuje czuprynę w dobrej kondycji na prawdę długo, odżywka sprawia, że są sypkie i nawilżone, do tego oba kosmetyki są bardzo wydajne i mają świetny energetyzujący zapach. Ja jestem z nich bardzo zadowolona, choć cena, niestety, jak na produkty do włosów jest nieco wygórowana.

Dajcie znać co myślicie o moich ulubieńcach, a co Was zachwyciło w ostatnim miesiącu?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

12.12.16

Fridge by yDe 4.1 coffee eye


Właściwie od momentu poznania kosmetyków Fridge by Yde byłam pewna, że mam do czynienia z czymś wyjątkowym. Fakt, że takie cuda powstają właśnie u nas, w Polsce, napawa mnie dumą i cieszę się, że to co najlepsze mamy praktycznie na wyciągnięcie ręki. Co prawda, jak dotąd mam za sobą kilka pobieżnych testów i jeden pełnowymiarowy produkt, ale za to jaki! Coffee eye to coś absolutnie fenomenalnego. Marka Fridge postawiła poprzeczkę tak wysoko, że słowo daję, nie wiem czy cokolwiek może się z nią mierzyć. Coffee eye to po prostu najlepszy krem pod oczy jaki znam - dajcie mu szansę, mogę się założyć, że z miejsca się zakochacie.



Zanim przejdę do bohatera dzisiejszego wpisu, pozwólcie, że zatrzymam się na chwilę przy marce. Filozofia Fridge i ich podejście do kosmetyków są bowiem wyjątkowe i z pewnością warte uwagi. Domeną Fridge jest świeżość, ich kosmetyki nie zawierają żadnych substancji syntetycznych i alkoholi. Ich trwałość to 2,5 miesiąca i przez wzgląd na zachowanie cennych właściwości należy przechowywać je w lodówce.

Większość składników roślinnych właściciele marki uprawiają na własnej XIII plantacji cysterskiej (Starzyński Dwór), a kosmetyki wytwarzają we własnym laboratorium, gdzie każdy jeden przygotowywany jest pod indywidualne zamówienie, sygnowany datą i imieniem osoby odpowiedzialnej. Taki wyjątkowy produkt ląduje w naszej lodówce. Każdy krem to minimum siedem substancji aktywnych o potężnej wartości biologicznej, łatwo przyswajanych przez skórę. Dzięki świeżości, najwyższej jakości składników i możliwie jak najkrótszej drodze od laboratorium do naszego domu, otrzymujemy kosmetyk który gwarantuje najlepsze wchłanianie ważnych dla skóry substancji, zapewnia odżywienie, stymuluje procesy odnowy i wzmacnia ją od wewnątrz jak żaden inny.


4.1 coffee eye to gęsty, mocno odżywczy krem pod oczy, bogaty między innymi w olej migdałowy, masło kakaowe i ekstrakt z kawy arabica, wzmocniony dodatkową dawką naturalnego pochodzenia kofeiny. To właśnie dzięki tym składnikom krem ma wykazywać silne działanie drenujące, odblokowywać przepływ limfy w rezultacie redukując opuchliznę. I nie są to czcze obietnice - coffee eye rzeczywiście skutecznie radzi sobie z poranną opuchlizną, niwelując efekty nieprzespanej nocy. 

Już w momencie aplikacji krem funduje przyjemność w czystej postaci. Bezpośrednio po wyjęciu z lodówki gęsta, masełkowa formuła przyjemnie chłodzi, roztaczając autentyczny zapach świeżo palonej kawy z mlekiem. Faktycznie bardzo szybko odświeża spojrzenie i zapewnia skórze ekstra nawilżenie od rana do wieczora. Stosuję go regularnie dwa razy dziennie i jako krem na noc sprawdza się równie wyśmienicie - genialnie nawilża, szybko się wchłania, a do tego napręża i lekko rozjaśnia skórę. To taki skoncentrowany, dobroczynny kompres, który sprawia, że okolica oka jest odżywiona i wygładzona, drobne linie pod oczami ulegają spłyceniu. Skóra dosłownie chłodnie go z wdzięcznością, w zamian odpłacając promiennym, świeżym wyglądem.

Jestem absolutnie oczarowana coffee eye i polecam go wszystkim, w szczególności tym, którzy szukają dogłębnego nawilżenia i raz na zawsze chcą się pozbyć zmęczonego spojrzenia.

Koniecznie dajcie znać, czy znacie markę i czy stosowałyście coffee eye, bądź pozostałe kosmetyki z asortymentu Fridge!

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

2.12.16

Ulubieńcy listopada


Ostatni miesiąc upłynął pod znakiem aromatycznych herbat, kilogramów mandarynek, kawy z cynamonem, świeczek zapachowych, a do tego wyjątkowo przyjemnie pachnących kosmetyków - o dziwo, wcale nie z gatunku tych jesienno-zimowych. Tym razem, z listopadową aurą wyjątkowo mierzyłam się w towarzystwie energetyzującego geranium od Aesop i świeżej mięty z Phenome. Oba zapachy sprawdziły się wyśmienicie i były całkiem miłą alternatywą dla przedświątecznych rozgrzewających słodkości, którymi na ogół otaczam w tym okresie. Poza tym, przez cały miesiąc otulałam się kozim mlekiem - to akurat polecam zawsze, wszędzie i o każdej porze roku. To tak w wielkim skrócie, a teraz zapraszam na recenzje :)


Aesop Geranium Leaf Body Cleanser - choć z żelu jestem generalnie bardzo zadowolona, nie obędzie się też bez małej bury. Ale zacznijmy od przyjemności. Zapach jest mieszanką roślinnego aromatu geranium, olejków eterycznych ze skórki mandarynki i bergamotki i stanowi jeden z największych plusów kosmetyku. Jest na prawdę bardzo przyjemny, naturalny i dość intensywny - z resztą z powodzeniem można stosować go jako płyn do kąpieli. Sam żel nie podrażnia ani nie wysusza mojej skóry, ale niestety nie mogę pominąć faktu, że nie jest wolny od SLS-ów i substancji myjących, które mogą podrażnić wrażliwszą skórę. Oczekiwałam czegoś więcej i prawdę powiedziawszy jestem przyzwyczajona do o wiele lepszych składów za znacznie niższą cenę i to mój podstawowy zarzut w jego stronę.

Phenome Rebalance Hair Wash - Phenome po raz kolejny nie zawodzi. Szampon przywracający równowagę skórze głowy okazał się świetnym produktem. Jak na kosmetyk naturalny jest całkiem wydajny, dobrze się pieni i szybko radzi sobie z oczyszczaniem włosów i skóry głowy. Do tego ma świetny, genialnie odświeżający, miętowy zapach. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z podobnym w żadnym w kosmetyku do mycia włosów i powiem Wam, że sprawdza się genialnie! Świetnie orzeźwia, a zapach utrzymuje się długo po umyciu. Działanie też na duży plus, włosy ładnie się układają, są miękkie, nie plątają się. Jest na prawdę nieźle!


Organiuqe Soothing Goat & Lychee Milk Body Butter - seria z kozim mlekiem zdecydowanie należy do moich ulubionych. Z całego asortymentu to właśnie ten zapach najbardziej przypadł mi do gustu - po prostu trafiony w dziesiątkę! Bezpośrednio po wykończeniu serum, od razu przerzuciłam się na masło do ciała, a charakterystyczny aromat nie znudził mi się ani trochę. Kosmetyk ma bardzo przyjemną aksamitną formułę, mocno odżywia, nawilża, a przy tym nie pozostawia na ciele tłustej warstwy. Dzięki składowi bogatemu w naturalne masła i wyciągi (masło shea, ekstrakt z koziego mleka, ekstrakt z perły, aloesu, liczi, witamina E), skóra odzyskuje elastyczność i gładkość. Bardzo fajny kosmetyk do którego z przyjemnością wrócę.

Hagi Puder do kąpieli z kozim mlekiem - puder z Hagi jest trochę kapryśnym ulubieńcem - to rarytas, który znika zanim na dobrą sprawę zdążymy się nim nacieszyć, ale trzeba mu przyznać, cieszy wyśmienicie. Jest mało wydajny, ale dodany do kąpieli stwarza cudowną atmosferę domowego SPA - puder roztacza przepiękny zapach (nawet mąż go pokochał - na moje nieszczęście), a sproszkowany wyciąg z koziego mleka, masło shea i olej ze słodkich migdałów delikatnie pielęgnują skórę.


A Wam co ciekawego wpadło w ręce w ostatnim czasie? Jacy są Wasi listopadowi ulubieńcy?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

21.11.16

Naturalne nowości


Dziś mam dla Was szybki wpis z nowościami, które wpadły w moje ręce w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy. Po raz kolejny dominuje pielęgnacja, z czego część to powroty, nie tylko do kosmetyków, ale do producentów, których darzę zaufaniem. Kilka rzeczy to dla mnie zupełne nowości, tak jak marka Hagi, którą wcześniej znałam jedynie ze słyszenia. Wszystkie kosmetyki są polskie i naturalne, większość miałam już okazję wypróbować, więc myślę, że mogę podzielić się z Wami wstępną opinią.


Po kilku przygodach, wracam do sprawdzonej pielęgnacji z kosmetykami Ministerstwa Dobrego Mydła. Hydrolat różany to pewniak do którego regularnie wracam i jak dotąd żaden inny kosmetyk tego typu nie sprawdził się lepiej na mojej cerze. Jest świetny w połączeniu z olejkami, łagodzi, nawilża, pięknie pachnie i rozpyla idealną, lekką mgiełkę przy aplikacji. Z kolei mus do ciała len i konopie gości u mnie po raz pierwszy. Ponieważ miałam już okazję wypróbować wersję szafranową, teraz padło na drugą opcję. Len i konopie wypada bardzo podobnie i szczerze, nie wiem jeszcze którą wersję lubię bardziej - na pewno obie są warte polecenia. Na koniec, zdecydowałam się na nowość w asortymencie marki, czyli olejek z opuncji figowej. W tej małej buteleczce mieści się zaledwie 15 ml drogocennego płynu, ale po pierwszych użyciach zapowiada się bardzo obiecująco. Czy przebije moich obecnych ulubieńców, śliwkę i malinę, tego nie wiem, ale wstępnie, wróżę mu spory sukces.


Z Phenome przyszedł do mnie duet szampon + odżywka Rebalance i jak na razie najbardziej zadowolona jestem z tego pierwszego. Szampon genialnie odświeża, dobrze myje, świetnie się pieni i pięknie pachnie miętą - zdecydowanie warto dać mu szansę. Odżywka sprawdza się całkiem fajnie, ale na jej temat więcej będę w stanie powiedzieć nieco później. Cała seria ma za zadanie przywrócić równowagę skórze głowy i mylę, że sprawdzi się przy większości rodzajów włosów. 

Kosmetyki Hagi skusiły mnie głównie obietnicą pięknych zapachów i wizją relaksujących wieczornych kąpieli. Okazały się wspaniałymi poprawiaczami humoru i z pewnością jeszcze do nich wrócę. Puder do kąpieli kozie mleko jest przecudowny, choć jego gabaryty wskazywałyby na to, że wystarczy na nieco dłużej. Sprawdziło się powiedzenie, że to co dobre szybko się kończy, bo po kilku kąpielach w opakowaniu widać już dno. Mimo wszystko, warto czasem zdecydować się na taki dopieszczacz - puder świetnie wpływa na skórę, a jego zapach odpręża, relaksuje i koi zmysły. Scrub z olejkiem z pestek śliwki i olejkiem jojoba, okazał się stosunkowo delikatny jak na tego typu kosmetyk, ale piękny marcepanowy zapach (który możecie kojarzyć na przykład ze śliwkowego olejku MDM) i ilość dobroczynnych olejków, którymi jest wypakowany zrekompensował mi ten niedobór z nawiązką. Świeca Orient Express zawiera naturalne olejki eteryczne (drzewo sandałowe, ylang-ylang, bergamotka i limonka), pachnie całkiem przyjemnie więc jeśli szukacie fajnego zapachu na sezon jesienno-zimowy, polecam właśnie tę opcję. Zwłaszcza, że świece Hagi wyglądają na prawdę przepięknie - na pewno zdecyduję się na kolejną, tym razem w większym słoiku, z ciemnego szkła. Ostatni zakup, naturalne mydło z olejkiem z wiesiołka, czeka jeszcze na swą kolej, ale myślę że i ono nie rozczaruje.

Mam zamiar systematycznie przybliżać Wam wszystkie kosmetyki, ale dajcie znać jeśli coś szczególnie Was zainteresowało. Będę wiedziała czym zająć się w pierwszej kolejności :)

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

12.11.16

Alpha H Liquid Gold tonik z kwasem glikolowym


Kwasy, pod różną postacią, obecne są w mojej pielęgnacji przez okrągły rok. Z racji posiadania cery wrażliwej i naczyniowej, na ogół polegam na peelingach enzymatycznych, często wzbogaconych kwasami w niskich stężeniach. Efekty widoczne są bardzo szybko, bez wszelkich nieprzyjemności towarzyszącym stosowaniu peelingów mechanicznych. Nieprzypadkowo piszę o tym własnie teraz, jesień to w końcu idealny czas na kwasowe kuracje. Skóra nie jest już tak mocno narażona na wpływ promieni słonecznych i możemy sobie pozwolić na bardziej zdecydowane działanie. To własnie teraz nasza cera może przyjąć większe stężenia kwasów bez ryzyka podrażnień i, co więcej, możemy takie kuracje przeprowadzić w domu. Jeśli tylko macie problemy z przebarwieniami posłonecznymi, bliznami, trądzikiem lub po prostu chcecie zafundować skórze gruntowne oczyszczenie, odmłodzenie i poprawę kolorytu, warto sięgnąć po kosmetyki takie jak Liquid Gold.

Kluczowym składnikiem toniku jest kwas glikolowy, odpowiedzialny za złuszczanie martwego naskórka, wygładzenie cery, spłycenie drobnych zmarszczek, a także likwidację przebarwień i niedoskonałości. Skład jest krótki i konkretny, prócz 5% kwasu glikolowego, produkt zawiera ekstrakt z lukrecji, który działa rozświetlająco i rozjaśniająco na przebarwienia, i ujędrniające proteiny jedwabiu. Warto też zaznaczyć, że tak właściwie nie jest to tonik, bo jego zadaniem nie jest tonizowanie cery, a preparat złuszczający z wysoką zawartością składników aktywnych, który należy traktować jak odbudowującą kurację dla skóry.


Liquid Gold zaczęłam używać jeszcze wiosną (ale ostrożniej, pamiętając o ochronie przeciwsłonecznej) i już wtedy byłam zachwycona efektami. Wszelkie obietnice producenta zostały spełnione, a efekty widoczne były już po jednym użyciu. To na prawdę sporo, zważywszy, że wiele podobnych kosmetyków działa stopniowo, a na rezultaty trzeba czekać znacznie dłużej. Liquid Gold działa na skórę w taki sposób, że wprost nie można doczekać się, by użyć go ponownie.

Po letniej przerwie, w końcu mogę sięgać po niego tak często, jak potrzebuje tego moja skóra - początkiem jesieni nawet co drugi dzień, teraz raz, dwa w tygodniu. Stosuję tonik wedle zaleceń producenta, czyli jako całonocną kurację. Przemywam oczyszczoną twarz wacikiem nasączonym preparatem, a dla zintensyfikowania działania nie nakładam kremu na noc, wklepuję jedynie krem pod oczy. Mimo zawartości alkoholu (która jest tu uzasadniona, bo wzmaga działanie kwasów), tonik nie przesusza, ani nie podraznia skóry, nawet przy długotrwałym stosowaniu. Moja cera często reaguje gwałtownie na przeróżne kosmetyki i sama początkowo obawiałam się czy Liquid Gold na pewno jest dla mnie. Zaraz po aplikacji można co prawda odczuć lekkie pieczenie, ale cały dyskomfort znika po chwili. O dziwo, rano twarz sprawia wrażenie nawilżonej i wypoczętej. Już po jednym użyciu cera jest wygładzona, pory zwężone, a niedoskonałości zmniejszają się, by stopniowo zniknąć. Tonik pięknie rozświetla, wyrównuje koloryt i zmniejsza widoczność zmarszczek. Cera jest po prostu odmieniona i odmłodzona. I to wszystko w bardzo krótkim czasie.


Tonik jest po prostu fenomenalny i obecnie nie wyobrażam sobie mojej pielęgnacji bez niego. Idealnie sprawdza się w sytuacjach kryzysowych, kiedy nasza skóra ma gorszy dzień, lub, po prostu, jako etatowy "czyścik", utrzymujący ją w dobrej kondycji. To jeden z niewielu kosmetyków do których będę wracać regularnie i którego w mojej łazience nie może zabraknąć. Jeśli tylko macie możliwość przetestowania, zróbcie to koniecznie, cena jest wysoka, ale działanie rekompensuje ją z nawiązką.

Skład: Aqua, Alcohol Denat., Glycerin, Hydrolysed Silk, Glycolic Acid, Potassium Hydroxide, Phenoxyethanol, Caprylyl Glycol, Glycyrrhiza Glabra Extract

Koniecznie dajcie znać, czy stosujecie preparaty z kwasami i czy znacie Liquid Gold. A może macie inne ulubione kosmetyki tego typu?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

31.10.16

Ulubieńcy października


Witajcie (prawie) w listopadzie! Ostatni wpis o ulubieńcach pojawił się końcem sierpnia, a mnie wydaje się jakby to było zaledwie wczoraj. W międzyczasie poznałam kilka świetnych produktów i właściwie to niespecjalnie mam ochotę wymieniać je na coś nowego - mam po prostu wrażenie, że tej jesieni w moje ręce wpadają same perełki, z całego serca polecam je więc dalej. Zapraszam na ulubieńców.


Zacznijmy od zapachu. Pamiętacie wpis o perfumach na jesień? Wspominałam tam od L'Ombre Dans L'eau od Diptyque. Pisałam, że to miłość i że czuję się w tych perfumach świetnie. Nadal tak jest, kompletnie przepadłam za sprawą tej świeżutkiej, zielonkawej róży z naręczem porzeczek w tle. To piękny, jesienny kobiecy zapach, gorąco polecam przetestować go na własnej skórze. 

Phenome w dalszym ciągu pozostaje jedną z moich ulubionych marek. Fresh Mint Heel Pumice, czyli pumeks do stóp w postaci gęstej pasty o cudownym świeżym zapach mięty i zielonej herbaty, to chyba największe zaskoczenie ostatnich tygodni. Jest na prawdę genialny! Oparty o naturalne drobinki ścierne, wody roślinne i organiczne ekstrakty, świetnie wygładza skórę, a do tego zmiękcza ją i nawilża. Dodatkowo wspaniale relaksuje i chłodzi, więc jeśli macie problem ze zmęczonymi, opuchniętymi stopami nie zwlekajcie ani chwili. Pumeks jest szalenie wydajny i sprawdzi się świetnie na różnych partiach ciała.

Krem nawilżający Phenome Luscious ma bogaty, naturalny skład, lekką, szybko wchłaniającą się konsystencję i piękny zapach. Sprawdza się idealnie jako codzienny krem nawilżający i stopniowo poprawia kondycję skóry, pozostawiając ją zdrową i promienną. Uwielbiam, jeden z najlepszych kremów jakie znam! - więcej na jego temat poczytacie w ostatnim pielęgnacyjnym wpisie.


W niektórych kosmetykach po prostu zakochujemy się od razu. Tak było w przypadku kremu pod oczy coffee eye, polskiej marki Fridge by yDe. Uzależniłam się od tego malutkiego czarnego słoiczka w tempie ekspresowym, bo na prawdę działa cuda. Każdy krem Fridge przygotowywany jest indywidualnie na zamówienie klienta, przechowujemy go w lodówce, a jego okres ważności to 2,5 miesiąca. Coffee eye jest wyjątkowy ze względu na wysoką zawartość ekstraktu z kawy arabica, dodatkowo wzmocnionego dawką naturalnego pochodzenia kofeiny. Skład jest naturalny, krótki i co najważniejsze, składniki są świeże, tak świeże jak nigdy dotąd (Fridge pozyskuje wiele z nich ze swojej własnej plantacji ulokowanej na terenie starej posiadłości cystersów oliwskich). I myślę, że w tej świeżości tkwi jego moc, bo Coffee eye faktycznie odmienia skórę pod oczami. Genialnie sprawdza się jako krem nawilżający, przeciwzmarszczkowy, a do tego łagodzi efekty nieprzespanej nocy, redukując obrzęki. Jest też w 100% naturalny, nie zawiera konserwantów, alkoholu czy związków syntetycznych, do tego ma bardzo przyjemny, naturalny zapach kawy. I powtarzam raz jeszcze - działa! Jak dla mnie, absolutnie niezastąpiony i nie chcę już innego.

Organique naprawczo-łagodzące serum do ciała z kozim mlekiem i liczi, właściwie jest już puste i od niedawna zastępuje je masło do ciała z tej samej serii. Nie do końca wiedziałam czego się po nim spodziewać, na szczęście okazało się skoncentrowane i silnie nawilżające, więc doskonale sprawdziło się solo. Uwielbiam kosmetyki z kozim mlekiem, na ogół świetnie spisują się w przypadku skóry wrażliwej i tak też jest w tym przypadku. Serum ma aksamitną formułę (zaraz po aplikacji odrobinę się lepi, ale wchłania się bardzo szybko), bardzo przyjemny zapach, Mocno nawilża, likwiduje uczucie szorstkości w miejscach szczególnie na nie narażonych, a skóra po użyciu jest miękka i sprężysta. To chyba moja ulubiona seria Organiuqe i bardzo chętnie do niej wrócę.

Na koniec, jesienne pewniaki. Essie w odcienu Licorice (czerń), Wicked (bardzo ciemne wino), Hip-Anema (nasycona, soczysta czerwnień). Licorice i Hip-anema mają fenomenalne krycie i spokojnie radzą sobie przy jednej warstwie, Wicked jest trochę inny, ma żelowo-kremowa formułę więc trzeba nałożyć dwie warstwy, ale zapewniam, że kolor jest absolutnie piękny i niespotykany. Wracam do tych lakierów co rok i ich jakość wciąż jest na medal.

A jak tam Wasi ulubieńcy? Znalazłyście coś ciekawego ostatnio? Koniecznie dajcie znać, czy coś z moich propozycji Was zaciekawiło!

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

13.10.16

Codzienna pielęgnacja cery z Phenome


Kremy do twarzy to kosmetyki od których na ogół wymagamy najwięcej. Szczególnie jeśli nasza cera zaczyna pokazywać pierwsze oznaki starzenia i nie jest już tak jędrna i promienna jak kiedyś. Dobry krem powinien nawilżyć, odżywić i wygładzić cerę, zmniejszyć widoczność zmarszczek, przywrócić jej ładny koloryt i zapewnić ochronę. Oczywiście do pewnego stopnia czasu cofnąć się nie da, ale uwierzcie, różnica między skórą odwodnioną, a dobrze nawilżoną widoczna jest gołym okiem, a dobry kosmetyk potrafi wizualnie odjąć jej parę dobrych lat.

Phenome to jedna z niewielu marek do których wracam regularnie i którą cenię od paru dobrych lat. Uwielbiam minimalistyczne opakowania, zapachy poszczególnych linii i, co najważniejsze, genialne, dopracowane składy. Dzisiaj opowiem Wam o kosmetykach do pielęgnacji cery, które towarzyszyły mi codziennie przez ostatnie trzy miesiące. Moja skóra ma się po nich świetnie, więc z przyjemnością polecam całą trójkę, myślę też, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Zapraszam :)


Rano 

Krem Phenome Ideal Skin Protector SPF 10 - gęsty, treściwy krem ochronno-wzmacniający przeznaczony głównie do cer wrażliwych i naczyniowych. Przy mojej, która dodatkowo jest z natury dość sucha, spisuje się bardzo dobrze jako krem na dzień. Ze względu na filtr mineralny, podczas aplikacji krem trochę się maże, ale już po chwili skóra go wchłania i jest nie tylko dobrze nawilżona, ale też lekko zmatowiona. Miałam okazję widzieć go w akcji podczas ekstremalnych upałów (filtr, mimo że niewysoki, świetnie chroni przed działaniem promieni słonecznych), ale także i teraz, gdy robi się coraz zimniej i cera wystawiona jest na działanie deszczu i wiatru. Sprawdził się świetnie i myślę że poradzi sobie również jako krem ochronny zimą. Skład, jak na Phenome przystało, bardzo mi się podoba (obejrzycie go <tu>), na czołowym miejscu znajdują się tu wody roślinne (różana, aloesowa i z zielonej herbaty), które dostarczają witamin oraz działają wzmacniająco i kojąco, poza tym cała masa naturalnych ekstraktów, maseł i olejków, które świetnie nawilżają, tonizują, wzmacniają naskórek, dodatkowo wzmacniając ściany naczyń krwionośnych. Krem ma piękny, delikatny zapach olejku różanego, świetnie sprawdza się pod makijażem i jest bardzo wydajny - po trzech miesiącach została mi jakaś połowa, więc myślę, że zużyję go akurat przez końcem terminu ważności (kosmetyki Phenome ze względu na naturalne składy, są ważne przez 6 miesięcy). Jeśli akurat jesteście w trakcie poszukiwań dobrego kremu ochronnego, a dodatkowo macie cerę naczyniową, mocno polecam.


Wieczorem

Krem Phenome Luscious Hydrating Cream - ten krem to prawdziwy skarb i myślę, że nie ma osoby, która nie doceniłaby jego wspaniałych nawilżających właściwości. Jest lekki, ale jednocześnie bardzo bogaty, ma aksamitną konsystencje, szybko się wchłania i przepięknie pachnie. Skład, standardowo, jest na medal (do sprawdzenia <tu>). Pełen jest ekologicznych wód roślinnych (aloesowa, migdałowa, różana, cytrynowa), rozmaitych olejków i ekstraktów odżywczo-nawilżających. I rzeczywiście po użyciu cera jest wygładzona, miękka, dobrze nawilżona, a do tego po całej nocy takiego odżywczego kompresu, sprawia wrażenie zrelaksowanej i promiennej. Luscious to taki kosmetyk uniwersalny, moim zdaniem nada się dla każdego typu cery. Jego idealnie zrównoważona formuła, lekka, ale mocno nawilżająca i bardzo komfortowa w użyciu, sprawia, że każda aplikacja to czysty relaks. Na prawdę uwielbiam ten krem, jeden z najlepszych jakie znam!

Rano i Wieczorem

Olejek Phenome Replenishing Moisturizing Oil - świetny dodatek do codziennej pielęgnacji, czyli aksamitny, nawilżający olejek, który sprawdzi się zarówno samodzielnie, lub jako serum przed aplikacją kremu. W obu przypadkach wystarczy zaledwie kilka kropelek, bo olejek ma konsystencję typową dla wodnego serum i bardzo łatwo się rozprowadza. Jak zwykle odsyłam do strony, gdzie znajdziecie pełen skład (<tu>). Bogaty w organiczne oleje (arganowy, jojoba, słodkich migdałów, makadamia), Replenishing poprawia sprężystość skóry i chroni ją przed utratą wilgoci. Często stosuję go solo, lubię też mieszać z kremem nawilżającym i obu przypadkach jestem bardzo zadowolona  z działania. Jeśli nie przywykłyście do stosowania olejków, ten będzie świetną opcją początkowa. Ma lekką, delikatną formułę i można go stosować bez obaw - szybko się wchłania, pozostawiając aksamitną warstwę ochronną. Zbliża się sezon grzewczy i myślę, że tego typu kosmetyk idealnie zaradzi zgubnemu wpływowi suchego powietrza, więc warto pomyśleć nad jego zakupem.


Bardzo jestem ciekawa jakie są Wasze ulubione kosmetyki do pielęgnacji cery. Macie swój ukochany krem lub serum, które okazało się absolutnym hitem? I koniecznie dajcie znać, jeśli któryś z kosmetyków Phenome Was zainteresował. A może już je znacie?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

8.10.16

Perfumy na jesień 2016


Jesień zadomowiła się chyba na dobre i nie wiem jak Was, ale mnie pogoda za oknem zdążyła już porządnie wymęczyć. Zimno, deszcz i szarówka nie nastrajają najlepiej, ale to właśnie w tym okresie mam największą ochotę na zapachowe testy. W końcu trzeba sobie ten najbliższy czas jak najbardziej uprzyjemnić - zawinąć się w ciepły szalik, obłożyć książkami i wrócić do utęsknionych, jesiennych perfum. Albo jeszcze lepiej, sprawić sobie coś kompletnie nowego. Nowy zapach jesienią, to zawsze dobry pomysł, a tak się składa, że mam dla Was siedem takich, które idealnie otulą, poprawią nastrój i pobudzą zmysły w najchłodniejsze dni.




Diptyque L'ombre Dans L'eau EDP

Zapach liściasty i zielony, ale dla mnie kompletnie jesienny, bo od początku do końca rozgrywający się wokół pięknie podanej róży. Jej kwiat jest świeży, młody, lekko kwaskowaty, wilgotny, jego pąki jakby skroplone rosą. W tle naręcza porzeczek wymieszane z listkami. L'Ombre Dans potrafi być nieco zdystansowany, ale jest też niezaprzeczalnie, niesamowicie kobiecy. Miłość od pierwszego wejrzenia.

Thierry Mugler Alien Essence Absolute

Essence Absolute to klasyczny Alien wzbogacony wanilią i ambrą. Po prostu Alien zmiękczony i ocieplony, ale, bez obaw, to wciąż on. Słodki, zawiesisty jaśminowy ekstrakt, ciemny, ciężki i chłodny jak kamień. Nie stracił charakteru, ale towarzyszące mu nuty wanilii, białej ambry i mirry stanowią na prawdę miłe dla nosa uzupełnienie. Taki Alien w nowej sukience. 

Balmain Extatic Tiger Orchid

Najsłodszy z całej gromadki, kwiatowo-orientalny Tiger Orchid to gorąca orchidea z dodatkiem ylang-ylang i różowego pieprzu. Zapach ciepły, kobiecy i seksowny. Otulający kaszmirową miękkością, zmysłowy i elegancki. Jeden z tych, którego z pewnością docenią panowie. Polecam!

Byredo Pulp

Pulp, czyli, po prostu, owocowa pulpa. Gęsta, skondensowana miazga słodko-kwaskowatych, dojrzałych owoców - głównie figi, porzeczki i jabłka, ocieplona kremową gardenią tahitańską i pralinkami. Figa gra tu pierwsze skrzypce i zdecydowanie bliżej jej do surowej, dojrzałej figi z Womanity TM niż tej, którą znam z Philosykos, czy The Body Shop. Pulp wyróżnia się naturalnością i intensywnością, jest zupełnie niepodobny do innych owocowych zapachów oferowanych w perfumeriach.

Tom Ford Noir Pour Femme

Pięknie podana ambra. Na słodko, z nutą waniliowego likieru i kulfi. Wyraźnie czuję szafran, sandałowiec i mleczną, kremową miękkość. Pour Femme to idealny jesienny otulacz, słodki, ale w taki likierowy, wyważony sposób, z nutą wytrawności. Miękki, przytulny orient, cudownie otulający, jak ciepły jesienny szal.

Serge Lutens Datura Noir

Nie przepadam za tuberozą, zwłaszcza w towarzystwie innych białych kwiatów, ale Datura Noir to kompletnie inna historia. Tuberoza dopieszczona i wygładzona migdałami i mlekiem kokosowym, z dodatkiem wanilii i fasolki tonka. Pachnie troszkę jak budyń waniliowy, ale w tle majaczy fioletowo-pudrowy heliotrop. Tuberoza jest tam od początku do końca, trochę zdystansowana, niby przykryta innymi aromatami, ale jest. Datura Noir co prawda, który kojarzy mi się z letnimi wieczorami, gdzieś w egzotycznych krajach, ale najchętniej nosiłabym go jesienią i zimą. 

Fridge by Yde Between Words

Właściwie to zapachy Fridge zasługują na osobny wpis (dajcie znać jeśli takowy Was interesuje!). W skrócie napiszę tylko, że to rewolucyjna polska marka, produkująca kosmetyki naturalne z najświeższych składników, bezpośrednio na zamówienie klienta. Oferta perfum jest równie wyjątkowa, wytwarzane są z najwyższej jakości esencji kwiatowych, a ich zapachy są zupełnie inne od wszystkiego co znacie. Between Words to esencjonalny, słodki jaśmin, w towarzystwie soczystych mandarynek, pieprzu, białego lotosu i drzewa cedrowego. Mocny, zmysłowy, stworzony wprost dla szykownych ciepłych płaszczów i szali. Bardzo przypadł mi do gustu, ale polecam zapoznać się z całą ofertą Fridge, bo każdy z oferowanych zapachów jest na swój sposób wyjątkowy i wart poznania.

Znacie te zapachy? Koniecznie podzielcie się Waszymi typami na jesień! 

pozdrawiam

Kinga
SHARE:

19.9.16

Bikor Como Blush nr 5 Sunrise


Róże do policzków uwielbiam odkąd pamiętam. To właśnie one zajmują najwięcej miejsca w mojej kosmetyczce, i to one, jak żadne inne kosmetyki kolorowe, potrafią przyprawić mnie o szybsze bicie serca. Gdy tylko w moje ręce wpadł przepiękny złoto-łososiowy róż Bikoru, o jakże trafionej nazwie Sunrise, czułam że się polubimy. Pierwsze muśnięcie pędzla, i byłam kupiona. Róż był ze mną praktycznie przez całe wakacje i muszę przyznać, że na prawdę pięknie komponuje się z lekko opaloną skórą. Nie sądziłam, że wraz z nadejściem jesieni wciąż będę po niego sięgać, ale okazuje się, że deszcz i wiatr mu nie straszne i wciąż jest dla mnie numerem jeden.


O tym że Bikor jest gwarantem świetnej jakości i niezawodnych formuł pisałam niejednokrotnie (o proszę tu, tu i tu). Nie będę się więc powtarzać, bo tu jest dokładnie tak samo. Kosmetyk jest idealnie drobno zmielony, ma miękką, satynową konsystencję, świetnie się rozprowadza, a aplikację umila subtelny waniliowy zapach, który mnie automatycznie kojarzy się z produktami marki. Sunrise, poza na prawdę ładnym ciepłym, łososiowym odcieniem, zawiera mikrocząsteczki nadające cerze świetlisty blask. Właściwe, tak to po trochu jest to rozświetlacz, więc jeśli lubicie efekt świetlistej cery, będziecie bardzo zadowolone. Tym bardziej, że w przypadku tego kosmetyku uzyskujemy na prawdę piękne, satynowe rozświetlenie, a cera muśnięta różem nabiera blasku i świeżości. 

Efekt zobaczycie na zdjęciu poniżej. Na skórze mam jedynie lekki podkład, przy czym zaznaczam, że różu nałożyłam nieco więcej niż zwykle, by kolor był bardziej widoczny. Na ogół wystarcza pojedyncze muśnięcie pędzlem, by upiększyć i ożywić (w moim przypadku często zmęczoną) cerę.


Sunrise świetnie komponuje się z, wciąż ulubioną, Ziemią Egipską, i właśnie takie połączenie zobaczycie u mnie najczęściej. Jest bardzo trwały i niezwykle przyjemny w użyciu, a do tego zamknięty w eleganckim solidnym  opakowaniu z lusterkiem, które zasługuje na osobną pochwałę. Jedyna uwaga jaką mam, to fakt że najpiękniej prezentuje się na gładkiej, nieskazitelnej cerze. Niestety rozświetlająca formuła potrafi podkreślić wszelkie jej mankamenty i nierówności, więc jeśli wolicie matowe wykończenie, warto też obejrzeć sobie pozostałe odcienie na stronie marki. Niemniej jednak róż jest przepiękny i na ten moment to mój ulubieniec, zarówno ze względu na odcień jak i formułę.

Koniecznie dajcie znać co o nim myślicie!

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

4.9.16

Ulubieńcy sierpnia


Sierpień lekko dał nam w kość i właściwie mogłabym go podsumować trzema słowami - przedszkole, przeziębienie, praca. Pierwsze dni córki w przedszkolu, kompletnie pozbawiły mnie zdolności skupienia się na czymkolwiek. Niestety spełniły się moje obawy i nie obyło się bez problemów, a teraz, po miesiącu wciąż widzę, że przed nami jeszcze długa droga (mamy przedszkolaków, czytacie to? u Was też było tak ciężko?). Dołóżcie do tego jeszcze powrót do pracy i przeziębienie, które rozłożyło wszystkich po kolei i macie obraz naszych ostatnich tygodni.

Wracając do tematu, mam dla Was kilka kosmetyków, które świetnie zadziałały w okresie stresu, kiedy brak snu i apetytu momentalnie odbił się na stanie mojej cery i włosów. I wiecie co? Naturalne, relaksujące zapachy, plus skoncentrowane działanie, na prawdę czynią cuda!


Zacznijmy od ciała. Seria otulająca Pat&Rub była ze mną przez większość lipca i cały sierpień. Balsam praktycznie dobił już dna (pisałam o nim już tu), natomiast żelu do ciała zostało całkiem sporo. Wiecie, że uwielbiam zapach tej serii, do tego oba kosmetyki są bardzo delikatne dla skóry i mają przyjazny skład. Balsam świetnie odżywia, nawilża, jest lekki i szybko się wchłania. Żel zawiera delikatne substancje myjące, przez co łagodnie oczyszcza skórę, nie wysuszając jej, a do tego jest bardzo wydajny. Pewnie już słyszałyście o zamieszaniu wokół marki, więc wiecie że te same formuły kosmetyków, są teraz dostępne pod nazwą Naturativ.


Szampon Evening Primrose (wieczorny pierwiosnek) John Masters Organics, przeznaczony dla włosów suchych, początkowo lekko mnie rozczarował. Miałam wrażenie, że nie oczyszcza zbyt dobrze, na szczęście problem tkwił w metodzie, a nie samym kosmetyku. Szampon składa się z protein, aminokwasów i olejków roślinnych, przy czym nie zawiera silnych środków myjących. Charakteryzuje się bardzo naturalnym, lawendowo-ziołowym aromatem, który ja osobiście uwielbiam. Jest bardzo relaksujący i absolutnie nie drażni! Sam szampon świetnie pielęgnuje (tak pielęgnuje!) moje włosy, jest bardzo delikatny dla skóry głowy i dobrze oczyszcza - trzeba tylko użyć go nieco więcej niż mamy w zwyczaju. I tu mogłabym wytknąć mu kiepską wydajność, bo faktycznie znika nieco szybciej niż inne, ale patrząc na skład jakoś nie potrafię mieć pretensji. Na pewno sprawdzę inne wariaty i porównam jak wypadają w porównaniu do tej wersji.


Pozostając w temacie włosów, w tym miesiącu często wracałam do starego ulubieńca z Alterry. Maska do włosów granat i aloes jest bardzo wydajna, przyjemnie pachnie i ma na prawdę fajny skład. Często używam jej przy metodzie OMO, zarówno jako pierwszą jak i drugą odżywkę. Ładnie zmiękcza i nawilża włosy, przy czym jest bardzo lekka, nie obciąża, więc nada się świetnie do włosów cienkich i kręconych. Jeśli jakimś cudem ominął Was szał na Alterrę, który przeszedł przez blogosferę jakiś czas temu, polecam zgarnąć ją z półki w Rossmanie i wypróbować, zwłaszcza że cena (9 zł) jest na prawdę bardzo przystępna.


Phenome Replenishing Moisturising Oil to lekki, nawilżający olejek o aksamitnej konsystencji, który świetnie sprawdza się jako serum pod krem, lub samodzielny nawilżacz. Wcześniej używałam olejków Ministerstwa Dobrego Mydła i muszę przyznać, że ten jest od nich kompletnie inny. Lżejszy, o bardziej wodnistej konsystencji, bo przed olejkami w składzie znajdują się trójglicerydy, które zapobiegają utracie wody i poprawiają konsystencję kosmetyku. Osobiście preferuję czyste oleje, ale serum spisuje się u mnie bardzo dobrze, jeśli więc boicie się olejków solo, może być dla Was świetną alternatywą. Mimo lekkiej formuły skład jest bardzo bogaty, mamy tu olej arganowy, olej jojoba, ze słodkich migdałów, makadamia i kilka innych innych. 

Krem Phenome Ideal Skin Protector, to mój mały hit. Phenome po prostu wie jak robić dobre kremy do twarzy i ten nie stanowi wyjątku. Ideal Skin Protector zawiera całą masę składników doskonale wpływających na skórę wrażliwą i naczyniową (ekstrakty różane, ekstrakt z nasion kasztanowca, wody roślinne, wyciąg z aceroli), a do tego wzbogacony jest o naturalny filtr UV (SPF 10) i na prawdę świetnie sprawdził się w czasie wakacji. Konsystencja jest dość treściwa, ale kosmetyk bardzo szybko się wchłania. Aplikacji towarzyszy, bardzo przyjemny różany zapach - jak dla mnie absolutnie nie męczący, z resztą uważam, że cała różana seria Phenome pachnie kapitalnie. Krem błyskawicznie koi skórę, odświeża ją i lekko matowi. Jako posiadaczka cery naczyniowej, po ponad miesiącu stosowania, jestem z niego bardzo zadowolona, używam codziennie, uprzednio aplikując na twarz kilka kropel serum Replentishing.

Na koniec, John Masters Organics Raspberry Lip Calm, kapitalny, odżywczy i nawilżający malinowy balsam do ust. Cały czas noszę go przy sobie i uwielbiam za cudowny, apetyczny zapach i organiczny, w pełni naturalny skład (malina, oliwa z oliwek, jojoba, olejek z ogórecznika). Niesamowicie przyjemny w aplikacji, świetnie odżywia, nawilża, zmiękcza i chroni usta. Polecam!


I to już wszyscy ulubieńcy tego miesiąca. Dajcie znać jeśli coś Was zaciekawiło!

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

29.8.16

Perfumy celebrytów - tak czy nie?


Wpis o najlepszych perfumach gwiazd zalegał w kopiach roboczych bloga od ponad roku. Od czasu do czasu dostaję od Was pytania o to, które zapachy celebryckie polecam i na prawdę chciałam takowy post w końcu napisać - sumiennie i szczerze, skupiając się na perfumach dostępnych w na drogeryjnych półkach. Bardzo lubię tego typu zestawienia i na ogół tworzenie ich nie przysparza mi większych problemów, więc i w tym przypadku miało pójść łatwo i przyjemnie. Tyle że za każdym razem, gdy zabierałam się do rzeczy, okazywało się, że zupełnie nie wiem jak ten temat ugryźć. Pozwólcie, że wyjaśnię dlaczego. 



Na  biurku, obok komputera, mam specjalną miseczkę, w której trzymam próbki do testów. Zasada jest taka, że wybieram sobie kilkanaście, do kilkudziesięciu egzemplarzy i w ciągu dnia testuję pojedyncze zapachy. Jeśli jestem na nie, odkładam do reszty próbek. Jeśli uznam, że coś się nadaje, wraca do miski. I tak zazwyczaj zawężam wybór do 5-10. Taki system zawsze świetnie się u mnie sprawdzał. Owszem, był czasochłonny, ale w przypadku tego typu wpisów-zestawień nigdy nie miałam zwyczaju się spieszyć. Tworzę je kilka razy w roku i na ogół lubię gdy wszystko jest dopieszczone i dopięte na ostatni guzik. Tak miało być i tym razem. I wiecie jak się skończyło? Miska została praktycznie pusta. Kilka próbek odłożyłam na bok, bo miałam co do nich mieszane uczucia, ale zdecydowaną większość od razu spisałam na straty.

Jeszcze pół roku temu znalezienie fajnych zapachów w grupie perfum gwiazd byłoby dla mnie nieco łatwiejsze. Dwa lata temu, pewnie byłabym skłonna kupić flakon lub dwa. Ba! Kilka lat temu miałam na swojej półce Britney Spears Fantasy, a gdzieś w mojej szufladzie wciąż zalega stary flakon Celine Dion. Rzecz w tym, ze z roku na rok, z sezonu na sezon nasze drogi rozjeżdżają się coraz bardziej. Obecnie jakieś 95% perfum celebryckich to po prostu nie moja bajka. Może jestem za stara i robię się kapryśna, a może znajduję się w takim momencie mojej perfumowej przygody, gdzie po prostu się z nimi nie dogaduję. Praktycznie wszystkie wydają mi się od dwa tony za słodkie i za bardzo do siebie podobne. Zupełnie jakby termin "perfumy celebryckie" stanowił jakąś osobną grupę olfaktoryczną w obrębie której dozwolona jest ograniczona ilość kombinacji i składników. Może trochę generalizuję ... ale wybierzcie się do pierwszego lepszego Rossmana, powąchajcie pięć przypadkowych, a przyznacie mi rację. Właśnie zrobiłam podobny eksperyment z zawartością mojej miski i pokryło się w przypadku czterech z pięciu (ale zbiorek jest już znacznie przebrany). 

Może kiedyś mi się odmieni i znów nabiorę ochotę na te wszystkie budynie i słodkości, ale na chwilę obecną nie jestem w stanie stworzyć żadnego subiektywnego rankingu tego typu. Czy uważam, że wszystko co sygnowane jest przez celebrytów jest złe? Nie, absolutnie nie. Nawet wśród tych nieskomplikowanych cukierków z pewnością są zapachy udane i takie, które sprzedają się świetnie. I wiecie co? Słusznie, bo jakościowo wcale nie odstają od wielu kolegów z wyższej półki cenowej. Jest co najmniej kilkanaście takich, które mogę polecić do przetestowania osobom, które lubią słodkości i wiem, że się spodobają. I w końcu, jestem w stanie wyodrębnić co najmniej kilka egzemplarzy, które wybijają się na tle innych, są oryginalniejsze, ciekawsze i zupełnie "niecelebryckie". Tych ostatnich jest jednak niewiele i na ogół zamykają się w obrębie kilku nazwisk. Czyich? No właśnie, o tym zaraz.


Myślę, że do powyżej wspomnianej grupy, spokojnie mogłabym zaliczyć zapachy Davida i Victorii Beckhamów - Intimately Yours to na prawdę przyzwoite perfumy. Nie sposób nie wspomnieć o Original Anji Rubik, czy Truth od Dare Madonny. To po prostu charakterne, całkiem ambitne zapachy, wychodzące daleko poza celebrycką ramkę.

Lubię też zapachy Jessici Simpson. Fancy są co prawda totalnym słodziakiem, ale wybaczam im ze względu na to, że jest to słodycz bardzo apetyczna i szarlotkowa. Wybaczam jeszcze bardziej ze względu na Fancy Nights, do których mam wyjątkową słabość. Paczula, kakao, wanilia i bursztyn - pachnie dobrze i zupełnie inaczej od całej reszty.

Nie mogłabym nie wspomnieć o Sarah Jessica Parker. Lovely jest co prawda praktycznie kopią Narciso Rodriquez For Her, ale gdy ostatnio zobaczyłam ten zapach na promocji w Rossmanie, dwa dni biłam się z myślami, czy nie skorzystać. Covet to dla mnie kompletne zaskoczenie - cytryna, lawenda i czekolada w całkiem ciekawym wydaniu i w końcu Twilight - na prawdę ładny ambrowiec.

I właściwie to by było na tyle.



A co z najlepiej sprzedającymi się zapachami takich gwiazd jak Britney Spears, Rihanna, czy Beyonce? Obiektywnie rzecz biorąc to całkiem udane, ładne zapachy. Co z tego, skoro ja ich zwyczajnie nie lubię. Wiem, że wielu z Was mogą się spodobać, więc próbowałam, ale po ostatnich testach, zupełnie nie jestem w stanie żadnego polecić.

No więc, dlaczego nie będzie rankingu zapachów celebryckich? Z tego samego względu z którego nie potrafiłabym polecić Wam 10 tegorocznych mainstreamowych nowości - zwyczajnie, sama bym ich nie kupiła. Gdy planowałam ten wpis, myślałam, że będzie co najmniej ciekawie, przetestowałam na prawdę sporo i niestety poległam. Zdecydowana większość rynku zapachów celebryckich jest dla mnie wtórna, mdła i męcząca, a wyjątków jest za mało by wystarczyły na osobny wpis (żeby nie było, ten sam zarzut mogłabym skierować w stronę większości premier tego i ubiegłego roku).

Tekst napisałam pod wpływem impulsu, ale bardzo jestem ciekawa Waszego zdania w tym temacie. Co sądzicie o perfumach celebrytów? Macie swoje ulubione?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

12.8.16

Dwa balsamy, które świetnie ujędrnią i nawilżą Waszą skórę


Pierwszy skutecznie wygładzi i ujędrni, drugi wyśmienicie nawilży i otuli pięknym zapachem. Oba naturalne, polskie i oba absolutnie przeze mnie ulubione. 

Phenome i Pat&Rub to marki, których zainteresowanym naturalną pielęgnacją, przedstawiać nie muszę. Ich kosmetyki cechują się organicznymi, ekologicznymi składami, pięknym designem opakowań i mają rzeszę zwolenniczek. Sama też je uwielbiam i dziś opowiem Wam o dwóch balsamach, które świetnie spełniły moje oczekiwania i wyśmienicie sprawdziły się latem. Zaczynamy!


UJĘDRNIANIE i WYGŁADZANIE

Phenome Smoothing body balm to aksamitny balsam intensywnie modelujący i uelastyczniający skórę. Dzięki zawartości aktywnych wyciągów roślinnych, kosmetyk stymuluje mikrokrążenie, przyspiesza spalanie cząsteczek tłuszczu i zapobiega powstawaniu cellulitu. Owocowe ekstrakty, oczyszczają z obumarłych warstw naskórka, rozjaśniają, odżywiają, nawilżają i ujędrniają. Balsam zawiera wysokie stężenie wyciągu z zielonej herbaty, który ma działanie napinające i wygładzające, pieprzu brazylijskiego, wspomagającego redukcję obwodu ciała i wielu innych dobroczynnych składników. Brak tu niepotrzebnych zapychaczy, skład jest świetny i co najważniejsze, to wszystko działa. Moja skóra polubiła Smoothing od pierwszego użycia. Jest gęsty, treściwy, ma aksamitną konsystencję i energetyzujący zapach (pachnie jak zielona herbata, mieszanka ziół i wszelakiej świeżości). Jego stosowanie zbiegło się w czasie z powrotem do ćwiczeń i szczotkowania ciała na sucho, i takie kompleksowe działanie szybko pokazało swoją moc. Regularne szczotkowanie i wsmarowywanie w skórę balsamu sprawdziło się wyśmienicie - bardzo szybko poczułam, że jest wspaniale wygładzona, nawilżona, odżywiona, a do tego bardziej jędrna i sprężysta. Od dawna wiedziałam, że Phenome wie jak robić świetne smarowidła do ciała, ale chyba pierwszy raz jestem tak zadowolona z kosmetyku antycellulitowego. Z tej serii dostępny jest jeszcze scrub do ciała oraz serum - z pewnością warto im się przyjrzeć. 

Skład: Camellia Sinensis Leaf Water, Isopropyl Palmitate, Caprylic/Capric Triglyceride,Glycerin, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Cetearyl Alcohol, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Glyceryl Stearate Citrate, Glyceryl Stearate, Persea Gratissima (Avocado) Oil,Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Aqua, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Oil, Camellia Sinensis Extract, Aspalathus Linearis ( Rooibos) Extract, Castanea Sativa (Chestnut Tree) Seed Extract, Avena Sativa (Oats) Kernel Extract,Triticum Vulgare (Wheat) Germ Extract, Carica Papaya Fruit Extract, Sodium Polyacrylate,Tocopheryl Acetate, Sodium Stearoyl Glutamate, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Xanthan Gum, Parfum, Limonene, Linalool



NAWILŻANIE I ODŻYWIANIE

Pat&Rub Cuddling, otulający balsam do ciała to z kolei jeden z najpiękniej pachnących kosmetyków, jakich miałam okazję używać od dłuższego czasu. Jeśli tylko przemawia do Was mieszanka wanilii, karmelu i cytryny, będziecie zachwycone! Aromat otula, relaksuje, a jednocześnie jest na tyle delikatny, że nie ma problemu z używaniem go latem. Sam balsam jest niezwykle odżywczy i świetnie nawilża, a jego skład bogaty jest w masła i ekstrakty roślinne. Znajdziemy w nim olej babassu, masło shea, masło kakaowe, ekstrakt z białej herbaty, beatinę, kwas hialuronowy, czy naturalną witaminę E. Wszystko to ma za zadanie silnie nawilżyć, uelastycznić, zmiękczyć, ukoić i chronić skórę. Mimo konkretnego składu, formuła kosmetyku jest lekka, przez co on sam szybko się wchłania, nie pozostawiając na skórze ciężkiej warstwy. Używam Cuddling codziennie po kąpieli, jest niezwykle przyjemny w aplikacji, wspaniale nawilża, i koi (kilka razy uratował moją skórę po opalaniu). Skóra wygląda pięknie, zdrowo, jest miękka, odżywiona i cudownie pachnie. Po stokroć polecam! 

Skład: Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Orbignya Oleifera Seed Oil, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Betaine, Glyceryl Stearate, Butyrospermum Parkii Fruit (Shea Butter), Cetearyl Glucoside, Stearic Acid, Camellia Sinensis Leaf Extract, Sodium Hyaluronate, Parfum, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol,Sodium Phytate, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Citral, D-Limonene, Linalool



Jeśli lubicie dobre smarowidła i z jakiegoś powodu jeszcze nie znacie tych balsamów, spróbujcie koniecznie! Serię Otulającą Pat&Rub, podobnie jak wszystkie inne, można obecnie kupić pod szyldem "Naturativ", składy są identyczne, zmieniły się jedynie opakowania i nazwa. 

Dajcie znać jakie są Wasze ulubione produkty tego typu. 

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

6.8.16

Hermes Un Jardin Sur Le Nil


Nad Nilem, w pobliżu Asuanu, istnieją wyspy-ogrody, przepełnione egzotyczną roślinnością i kwiatami. Najpopularniejsza z nich, wyspa Kitchenera, praktycznie w całości stanowi ogród botaniczny. W roku 1896 wyspa ta została podarowana brytyjskiemu konsulowi generalnemu, lordowi Kitchenerowi, w ramach podzięki za zasługi w czasie Kampanii Saudyjskiej. To właśnie on kazał wypełnić ją egzotycznymi odmianami drzew i roślin i przekształcił w ogromną oazę zieleni. Obecnie wyspa dostępna jest dla turystów i lokalnych mieszkańców, można tam dopłynąć łodziami i spędzić dzień, do woli spacerując wśród tropikalnej roślinności.

Un Jardin Sur Le Nil ma być właśnie takim zmysłowym spacerem po wyspach-ogrodach w Asuanie. Nigdy nie byłam nad Nilem, nie wiem więc czy zapach, który przedstawia Jean-Claude Ellena faktycznie odzwierciedla tę egzotyczną bujność. Wiem natomiast, że bardzo lubię perfumy Hermesa, a już latem kocham je absolutnie. Proste, zwiewne wody kolońskie, słoneczne wody cudów i, chyba najbardziej znane, zielono-owocowe ogródki Hermesa. Uwielbiam wszystkie ogródkowe odsłony i możecie być pewni, że każda z nich w końcu wpadnie w moje ręce. Póki co, zabiorę Was w moją własna podróż po ogrodzie nilowym.



Un Jardin Sur Le Nil, czyli ogród na Nilu, powstał jako drugi z serii pięciu hermesowskich ogródków. To zapach bardzo naturalny, botaniczny, świeży, soczyście zielony. Nie wiem czy za sprawą nazwy, historii, czy samej kompozycji za każdym razem, gdy go noszę, wyobrażam sobie taką oto sytuację. Jest upalny dzień, gdzieś nad brzegiem rzeki. W powietrzu czuć pozostałości burzy. W oddali rechoczą żaby, poza tym, panuje cisza i spokój. Od czasu do czasu gdzieś elegancko, bezgłośnie przeszybuje ważka. Powietrze jest czyste, pachnie sitowiem, zielonymi zanurzonymi w wodzie łodygami traw.

Zieleń w tym zapachu jest wyjątkowa. Tętni życiem i wibruje na skórze, zmieszana z cierpkim, kwaskowatym grejpfrutem. Wraz z nim pojawia się mango. Jego miąższ, pozbawiony słodyczy, za to bardzo soczysty, niesie ze sobą wodny chłód, który niemalże czuć na skórze. Dlatego w upalne dni Un Jardin Sur Le Nil nosi się tak dobrze. Ten zapach orzeźwia, chłodzi i energetyzuje jak mało który, a jednocześnie jest bardzo kameralny. Jeśli spodziewacie się przepychu, eksplozji egzotycznych roślin i kwiatów, tu ich nie znajdziecie. Kwiaty są, owszem. Majaczą gdzieś w tle, ale dla mnie pozostają anonimowe i mało istotne. Ogród Nilowy jest dziki, bliski naturze, przynosi spokój i ukojenie. Ostatnimi czasy noszę go nałogowo i ani trochę mnie nie zmęczył, nie znudził się. Jeśli jeszcze go nie znacie, polecam pobiec do perfumerii i nadrobić tę znajomość, bo to piękna kompozycja, choć zdecydowanie nie dla wszystkich.

Nuty głowy: marchew, zielone mango, grejpfrut, pomidor
Nuty serca: pomarańcza, lotos, hiacynt, sitowie, piwonia
Nuty bazy: labdanum, kadzidło, cynamon, piżmo, irys

Znacie Un Jardin Sur Le Nil? Bardzo ciekawa co sądzicie o pozostałych ogrodach Hermesa, macie swoje ulubione?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:
© ROSE AND VANILLA . All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig