11.10.17

Ulubieńcy września /2017


Dziś mam dla Was trochę wspaniałości, które towarzyszyły mi przez ostatnie tygodnie. Sporo tu świetnych kosmetyków pielęgnacyjnych, do tego 100% natury i polskich marek - dokładnie, tak jak lubię najbardziej. Bez zbędnych wstępów zapraszam Was więc na przegląd. 


Mokosh, hydrolat róża - hydrolat to jeden z tych kosmetyków, które zawsze muszę mieć pod ręką. Obowiązkowo mam w łazience choć jeden, a różany jest po prostu najbezpieczniejszą opcją dla mojej cery. Tym razem padło na Mokosh - połączenie ekstraktu różanego i wody źródlanej robi wszystko to czego od niego wymagam - łagodzi podrażnienia, nawilża, koi skórę naczyniową, lekko ją napinając. Hydrolat świetnie wspomaga pielęgnację olejkami, genialnie odświeża i pięknie pachnie. Jestem na tak!

Phenome, milky almond, regenerating hand balm - balsamy do rąk Phenome to bezkonkurencyjnie, najlepsze kosmetyki tego typu jakie do tej pory stosowałam. Wszystko, począwszy od składów i walorów pielęgnacyjnych, na zapachu i formule skończywszy, jest tu wyważone idealnie. Jeśli zastanawiacie się od czego zacząć przygodę z marką (albo już znacie inne kosmetyki, a jakimś cudem balsamów do rąk nie miałyście) polecam zainteresować się Milky Almond lub Anti-aging. Ten pierwszy, bo o nim dziś mowa, ma bogatą konsystencję, aksamitną formułę i genialny skład, szybko się wchłania i natychmiastowo nawilża. Wszystko to, w połączeniu z przepięknym zapachem, sprawia że jest absolutnie uzależniający.

Resibo, multifunkcyjny peeling do twarzy - Resibo opracowało peeling, który można stosować zarówno jako tradycyjny zdzierak, jak i  peeling enzymatyczny. Znajdziemy tu drobne ziarenka krzemionki, masujące skórę kuleczki jojoba, a także wygładzające i złuszczające ekstrakty. Okazuje się, że moja cera naczynkowa bardzo dobrze znosi lekki masaż i bez obaw mogę stosować peeling 1-2 razy w tygodniu. Efekty przychodzą bardzo szybko i skóra jest pięknie wygładzona, naprężona i odświeżona. Dzięki zawartości olejków i maseł kosmetyk działa niemalże jak maseczka nawilżająca, nie dopuszczając do przesuszenia skóry. Bardzo polecam, a jeśli chcecie poczytać pełną recenzję odsyłam to tego wpisu.


Senelle, rewitalizujące serum olejowe - uwielbiam sera olejowe za ich skoncentrowane działanie. Senelle ma rewelacyjny skład, stosunkowo lekką formułę i bardzo przyjemny, relaksujący zapach. Genialnie sprawdza się jako ostatni punkt wieczornej pielęgnacji natychmiastowo ujędrniając i nawilżając skórę. Wystarczy tonik lub hydrolat i kilka kropel olejku, by rano cera była wypoczęta, zregenerowana i promienna. Wspomnę jeszcze, że Senelle to nowa polska marka i absolutnie warto dać jej szansę.

Senelle, odżywczy krem do twarzy - bogaty w olejki i składniki aktywne, absolutnie świetny krem na dzień. Szybko się wchłania, pozostawiając na skórze delikatny film ochronny, ma przyjemny, subtelny zapach, optymalnie nawilża, odżywia, jest lekki i całkowicie naturalny. Polecam! Więcej na temat kosmetyków Senelle poczytacie tu. 

Naturativ, cuddling body balm - ten balsam uwielbiałam już wtedy, gdy dostępny był w asortymencie marki Pat&Rub. Dzięki kochanej Marlenie, miałam okazję wypróbować go w nowej odsłonie i według mnie, absolutnie nic się nie zmieniło! Nadal genialnie nawilża, odżywia, ujędrnia, ma świetny skład, przyjemną konsystencję i pachnie obłędnie. Połączenie karmelu, wanilii i cytryny jest tu bardzo apetyczne i idealnie sprawdzi jako lekarstwo na jesienną szarówkę. Polecam gorąco!

Koniecznie dajcie znać, co Was ostatnio zachwyciło i czy znacie którychś z moich ulubieńców?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

23.9.17

Resibo/ multifunkcyjny peeling do twarzy


Peeling multifunkcyjny, który sprawdzi się przy każdym rodzaju skóry? Nie tylko ją wygładzi, przyspieszy odnowę naskórka, ale także odżywi i nawilży. Czy taki kosmetyk do wszystkiego może być skuteczny? Resibo udowadnia, że tak, po raz kolejny serwując nam wyśmienity i dopracowany produkt.


Multifunkcyjny peeling skupia w sobie właściwości produktu enzymatycznego i mechanicznego, dodatkowo działając jak dogłębnie nawilżająca maseczka. Ekstrakt z owocu papai działa złuszczająco na wierzchnie warstwy skóry, poprawia koloryt i nawilża, jednocześnie torując drogę innym składnikom aktywnym. Trójpeptyd PerfectionPeptide P3 wygładza skórę, poprawia jej nawilżenie i zmniejsza widoczność zmarszczek. Biała glinka pochłania nadmiar sebum, działa złuszczająco, odżywczo, wygładzająco i zabliźniajaco, a koloidalna maka z owsa, sprzymierzeniec skóry wrażliwej, ma działanie przeciwutleniające i łagodzące podrażnienia.

Co to oznacza w praktyce? Peeling działa na trzech poziomach. Substancje aktywne rozpuszczają naskórek i działają jak peeling enzymatyczny. Drobne ziarenka krzemionki świetnie złuszczają, większe kuleczki jojoba masują skórę, a oleje i masła dbają o jej nawilżenie. Tak na prawdę to pierwszy peeling mechaniczny, który stosuję bez obaw o podrażnienie. Wiem że działa również bez masażu, ale krzemionka na prawdę sprawdziła się w przypadku mojej skóry. Delikatny masaż bardzo fajnie ją pobudza i wygładza, a zawartość substancji odżywczych i nawilżających takich jak olej makadamia, olej awokado, czy masło shea, skutecznie łagodzi, dodatkowo nie dopuszczając do przesuszenia skóry.

Stosuję peeling dwa razy w tygodniu - wpierw lekko masuję skórę (skupiając się na strefie T) i pozostawiam produkt na twarzy przez około 10-15 min tak, by dać czas na działanie enzymom i umożliwić peptydom przeniknięcie do głębszych warstw skóry. Początkowo stosowałam kosmetyk jako maskę, ale szybko okazało się, ze lekki masaż wcale jej nie szkodzi, niemniej jednak, jeśli macie mocno wrażliwą skórę, lepiej sprawdzać jego właściwości małymi kroczkami. Już samo działanie enzymatyczne daje bowiem bardzo zadowalające efekty i dla niektórych może okazać się w zupełności wystarczające. 

Peeling natychmiastowo wygładza, napręża i nawilża skórę. Po zmyciu może być lekko zaczerwieniona, ale jest też bardzo przyjemnie odżywiona i miękka. Stosuję go od ponad miesiąca i sprawdza się rewelacyjnie, jest delikatny, bardzo dobrze złuszcza, świetnie regeneruje i wyrównuje koloryt skóry. 



Resibo po raz kolejny udowodniło, że doskonale wie, jak zadbać o swoich klientów - myślę, że peeling powinien zadowolić każdy rodzaj cery, a całą z pewnością mogę polecić go wrażliwcom, posiadaczkom skóry suchej, naczynkowej, a także normalnej, czy mieszanej. Co do cer tłustych, tu liczę na Wasz opinie - jeśli go używałyście, koniecznie dajcie znać jak się spisuje!

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

10.8.17

Letnia pielęgnacja - Senelle SUMMER 2017


Latem lubię mieć pod ręką kosmetyki sprawdzone i rzadko ryzykuję testowaniem nowości - zwłaszcza podczas wyjazdów. Jednak w tym roku, kierowana dobrym przeczuciem, postawiłam na zupełną nowość. Senelle skusiło mnie dokładnie tym, co lubię - bogactwem olejów i naturalnych ekstraktów, wymieszanych w Polsce i dedykowanych konkretnie na sezon letni. Seria Summer oferuje pięć produktów pielęgnacyjnych, zadaniem których jest zadbać o odżywienie, wygładzenie, regenerację, korygowanie i nawilżenie skóry. Sama marka łączy naturalne, starannie dobrane składy, w dużej mierze bazując na olejach - to właśnie dobór i sposób pozyskiwania składników i substancji aktywnych jest czymś, nad czym warto zatrzymać się na chwilę.

Bazą serii są dwa oleje i kilka innych substancji pochodzenia naturalnego. Olej z nasion pomidora, z którym, przyznaję, spotykam się po raz pierwszy, ma za zadanie pobudzić regenerację uszkodzeń, przyspieszać gojenie ran, oparzeń i odmrożeń, działać przeciwzapalne, przeciwzaskórnikowo i zwiększać funkcje obronne przeciw promieniom UV. W połączeniu z nawilżającym, delikatnym olejem ze słodkich migdałów stanowi idealną pielęgnująco-ochronną mieszankę, stworzoną specjalnie na sezon letni. W składach kosmetyków znajdziemy też olej lniany, miód ekologiczny, skawalan z trzciny cukrowej, kofeinę czy ekstrakt z alg i maku polnego. Wszystkie składniki długo by wymieniać, więc jeśli jesteście ciekawi, odsyłam do szczegółowych opisów na stronie marki.

Tym co wyróżnia Senelle na tle innych, jest metoda pozyskiwania substancji aktywnych właśnie z naturalnych olejów. Oleo-eko-ekstrakcja to nic innego jak wyodrębnianie poszczególnych składników poprzez użycie ultradźwięków. Jak to działa? W dużym skrócie, pod wpływem ultradźwięków wydobywa się oczekiwaną substancję za pomocą rozpuszczalnika (np. oleju lub masła). Następnie, z tej mieszaniny odfiltrowuje się gotową esencję, zachowując wysoką jakość związków czynnych. Gotowy ekstrakt uwalnia swoje działanie dopiero w trakcie aplikacji, wspomaga przenikanie składników przez naskórek i sprawia, że są łatwiej wchłaniane przez warstwę rogową skóry. W linii Summer mamy do czynienia z dwiema, pozyskiwanymi w ten sposób, substancjami aktywnymi:

Oléoactif® DIAM 1% - kompleks lipidowy otrzymywany z dębu korkowego oraz palmy kokosowej. Jest bogaty w skwalan, betulinę, fridelinę, które pomagają w przenikaniu substancji odżywczych w głąb skóry. Kompleks stanowi silny antyoksydant, który walczy z oznakami starzenia skóry, działa kojąco, odżywia i nawadnia. 

Oléoactif® Pomegranate 2% - połączenie wosku jojoba i wyciągu z kwiatów granatu ma wzmocnić, odbudować i chronić barierę hydrolipidową skóry. Zapobiega też odparowaniu wody i poprawia jej nawilżenie.


Wszystkie trzy kosmetyki są ze mną od ponad miesiąca. Pisząc ten post, w dalszym ciągu ich używam, będą to więc recenzje połowiczne (dokładnie po sześciu tygodniach stosowania). Na ogół, na wyrobienie sobie opinii o produktach do pielęgnacji rezerwuję sobie więcej czasu, tu jednak, chciałam podzielić się wrażeniami jeszcze w sezonie letnim. Lipiec upłynął pod znakiem wyjazdów, w związku z czym skóra kilkakrotnie narażona była na zmiany klimatu, mocne słońce, słoną morską bryzę, silny wiatr, oraz to co za ogół daje się jej we znaki najbardziej, czyli zmianę wody do mycia (niestety, ta na polach namiotowych często jest wątpliwej jakości). Kosmetyki Senelle były ze mną wszędzie i genialnie spisały się w nowych warunkach - dzięki nim cera była zrównoważona, ukojona i nie sprawiła absolutnie żadnych niespodzianek.

Senelle odżywczy krem do twarzy - krem na lato powinien być lekki, a przy tym świetnie nawilżać. Senelle wywiązało się z tego zadania na medal, tworząc jeden z najfajniejszych jaki miałam okazję używać. Krem odżywczy szybko się wchłania, pozostawiając na skórze bardzo delikatny film ochronny. Sporą ilość olejków w składzie (z pestek pomidora, słodkich migdałów, lniany) równoważy glikolem roślinnym i hialuronianem sodu, pozwalając składnikom aktywnym łatwiej przenikać, wzmacniając nawilżenie i poprawiając formułę. Dzięki temu absolutnie nie jest tłusty i myślę, że spisze się przy wszystkich typach skóry. Ma piękny, subtelny zapach (wodno-kwiatowy, choć tu nos może mnie mylić), rewelacyjnie wygładza skórę, optymalnie nawilża i odżywia. Uwielbiam jego formułę i przyjemność aplikacji, a Wam gorąco polecam - to mój faworyt z całej trójki.

Senelle rewitalizujące serum olejowe do twarzy - serum olejowe to podstawowy element mojej wieczornej pielęgnacji. W składzie znajdziemy te same olejki, które zawarte zostały w kremie, ale proporcje są odwrócone tak, aby zafundować cerze maksymalnie skoncentrowane działanie, nawilżyć ją, ujędrnić i zrewitalizować. Dodatkowo mamy tu między innymi przeciwzmarszczkowy ekstrakt z lawendy, ziarna kakaowca, które rozświetlają i poprawiają koloryt skóry oraz antyoksydant w postaci witaminy E. Esencja ma postać lekkiego, wodnistego olejku i typowy dla całej serii, bardzo przyjemny zapach. Nakładam ją na oczyszczoną, zwilżoną hydrolatem skórę, lekko wmasowuję i na tym kończę wieczorny rytuał pielęgnacyjny. Cera ma się po nim świetnie, jest promienna, odżywiona i ujędrniona. Ostrożnie napomknę też, że mam wrażenie lekkiego spłycenia niewielkich zmarszczek na czole, do których zdążyłam się już przyzwyczaić, a którym serum Resibo niestety nie dało rady. To chyba całkiem niezła rekomendacja :)

Senelle nawilżający balsam do ciała -  balsam formułą przypomina nieco krem z tej serii, ma więc bardzo podobne zalety - jest lekki, świetnie nawilża, szybko się wchłania. Latem sprawdził się świetnie, a w czasie upałów wprost idealnie. Poza olejami i substancjami aktywnymi, mamy tu masło shea, które intensywnie natłuszcza i nawilża, łagodzi podrażnienia i chroni przed promieniami UV oraz naturalny skwalan roślinny, mający zdolność wnikania w skórę i odbudowy jej warstwy hydrolipidowej. Balsam świetnie wygładza i odżywia, pięknie pachnie, dzięki czemu codzienny rytuał wmasowywania go w ciało jest po prostu maksymalnie przyjemy. Po skończeniu świetnego produktu od Resibo, absolutnie nie odczułam różnicy w kondycji skóry. Senelle wrócił ze mną praktycznie pusty z nad morza i w tamtych warunkach spisał się bardzo dobrze - zdecydowanie warto dać mu szansę.

Składy wszystkich kosmetyków podałam w tym wpisie <klik>


Bardzo ciekawa jestem co też Senelle zaproponuje nam w kolejnych sezonach - zaczęło się nad wyraz udanie i z pewnością będę uważnie śledziła rozwój marki. Wy koniecznie dajcie znać, co Was zaciekawiło. Używałyście już któregoś z tych, lub pozostałych kosmetyków z linii SUMMER? Koniecznie dajcie znać!

pozdrawiam serdecznie
Kinga

SHARE:

27.7.17

Ulubieńcy lipca /2017



Połowa wakacji za nami - ciężko w to uwierzyć, zwłaszcza, że pogoda myli tropy jak może, próbując przekonać nas, że mamy jesień. Nie wiem jak Wy, ale ja się nie poddaję (zwłaszcza, że tak na prawdę wcale nie lubię upałów) i w trakcie stukania w klawiaturę, powoli pakuję dobytek - w tym całkiem słuszną ilość skarpet i swetrów. Lada dzień wyruszamy nad polskie morze, więc żeby na blogu nie było smutno, zostawiam Was z perełkami lipca. A gdybyście przypadkiem zatęsknili, wpadnijcie na Instagram, będziemy w kontakcie ;)  No dobrze, przejdźmy do ulubieńców!


Dermalogica Gentle Cream Exfoliant - peeling enzymatyczny w postaci gęstej, kremowej maseczki, oparty na dwóch rodzajach kwasów (mlekowym i salicylowym), ziemi okrzemkowej i enzymach roślinnych. Dodatkowo zawiera ekstrakt z lawendy, chabra bławatka i aloesu, o właściwościach łagodzących i kojących skórę. Staram się stosować go 1 lub 2 razy w tygodniu - trzeba zaznaczyć, że peeling na prawdę działa natychmiastowo i wcale nie należy do delikatnych. Wygładził i oczyścił skórę już po pierwszym użyciu, a stosowany systematycznie na prawdę widocznie poprawił stan cery. Uczulam jednak, by trzymać się zaleceń producenta i nie trzymać go na twarzy dłużej niż 10-15 min, bo wbrew nazwie, potrafi podrażnić i wysuszyć skórę. To moje drugie opakowanie, i bardzo, bardzo polecam. Jeśli chcecie poczytać więcej, zajrzyjcie do tego wpisu.

Phenome Protective Face Cream SPF30 - jeśli tylko planowałam dłuższe przebywanie na słońcu, zabierałam ze sobą Protective Face Cream od Phenome. Krem zawiera dwa rodzaje filtrów mineralnych, masę organicznych olejków i ekstraktów, więc całkiem dobrze nawilża skórę. Jako że to filtr mineralny z wysokim SPF, trzeba zaznaczyć, że lekko bieli, jest dość gęsty i raczej nie będzie alternatywą dla kremu na dzień. Natomiast bardzo dobrze sprawdził się na wakacjach - przetrwał całe dnie taplania się z dzieckiem na basenie, teraz jedzie z nami nad morze, a że skład jest na prawdę wyborny, używa go również moja trzyletnia córka. Ach, no i pachnie przepięknie - wanilią i cytrusami. Więcej na jego temat przeczytacie we wcześniejszym wpisie

Senelle nawilżający balsam do ciała SUMMER - Świeżutka, polska marka kosmetyków naturalnych (pisałam o niej wstępnie tutaj) ruszyła z przytupem i wygląda na to, że wyrasta na coś na prawdę fajnego. Jestem bardzo ciekawa kolejnych kroków Senelle, tym bardziej, że kosmetyki z linii Summer spisują się u mnie świetnie. Balsamu używam od dłuższego czasu z ogromną przyjemnością - jest lekki, ma fajny skład, bardzo dobrze nawilża, wygładza, szybko się wchłania i pięknie pachnie. Na lato, wprost idealny, więc jeśli szukacie kosmetyku tego typu, polecam zajrzeć na stronę marki.


Oway Volumizing Hair Bath - od jakiegoś czasu próbuję przywrócić włosom dawny skręt, szukam więc produktów, które ich nie obciążą, pozwolą podkreślić naturalną strukturę, przy okazji dodając objętości. Oway świetnie sprawdził się na włosach cienkich i suchych, rzeczywiście pozostawiając czuprynę lekką, miękką i odbitą od nasady. Dobrze oczyszcza, przywraca skórze głowy właściwe Ph, wzmacnia i odświeża. Ma fajny energetyzujący zapach (czuć pomarańcze i imbir) i generalnie robi wszystko to co robić powinien, polecam!

John Masters Organics SCALP shampoo - szampon pachnący miętą to genialny wynalazek sam w sobie, dodatkowo JMO, podobnie jak O-Way, bardzo dobrze zadbał o moje cienkie włosy, wzmacniając i dodając im objętości. SCALP genialnie oczyszcza, a wrażenie świeżości potęguje świetny miętowo-eukaliptusowy zapach. Słowo daję, po każdym użyciu ma się wrażenie, jakby skóra głowy oddychała na nowo. Absolutnie nie mam uwag - skład jest dobry, konsystencja i używanie bez zarzutu - obok Rebalance od Phenome jedna z lepszych propozycji na lato (i nie tylko).

I to wszystko! Koniecznie dajcie znać co Was zaciekawiło, czy znacie moich ulubieńców lub co u Was sprawdziło się w tym miesiącu!

pozdrawiam 
Kinga
SHARE:

20.7.17

Mineralne czy chemiczne? - jakie filtry wybrać / test kosmetyków Phenome


Tematem filtrów zainteresowałam się szerzej, gdy przygotowywałam się do pierwszych wakacji z córką. Dziecięca skóra jest cieńsza i delikatniejsza od naszej, a skóra mojej córki potrafi być wyjątkowo wrażliwa - reaguje wysypką na lekkie podrażnienia, nie toleruje niektórych kosmetyków (nawet tych przeznaczonych dla dzieci), nie lubi gwałtownych zmian temperatur. Naturalnie więc, zaczęłam rozglądać się za zdrowszą i bezpieczniejszą alternatywą dla filtrów chemicznych - nie tylko dla niej, również dla siebie. Dziś opowiem Wam o tym, co sprawdziło się u nas tego lata i dlaczego należy dokładniej przyglądać się temu, jaki filtr wybieramy.

Zacznijmy od początku. Na rynku do wyboru mamy dwa podstawowe rodzaje ochrony przeciwsłonecznej - filtry chemiczne i filtry mineralne.

Czym różni się filtr chemiczny od mineralnego

Filtry chemiczne od mineralnych różnią się sposobem w jaki chronią skórę przed promieniowaniem. Najprościej rzecz ujmując, filtry chemiczne maja zdolność do absorbowania promieni słonecznych, natomiast mineralne odbijają je i rozpraszają. Wykazują się też różną fotostabilnością - generalnie, minerały działają tak długo, jak pozostają na skórze, natomiast większość filtrów chemicznych, pod wpływem promieniowania, stopniowo traci zdolności ochronne.


Filtry chemiczne 

Rodzajów filtrów chemicznych jest sporo, i tu jeden drugiemu nie jest równy. Są bardzo skuteczne, ale nie tak stabilne w kontakcie ze słońcem jak filtry mineralne. Pod wpływem promieni słonecznych przechodzą w stan wzbudzony i wydzielają ciepło, tracąc swoje właściwości. W związku z tym należy je aplikować średnio co dwie godziny. Mogą, choć nie muszą, być źle tolerowane przez skórę, część z nich natomiast, przenika w jej głąb - i to właśnie tych powinno się unikać. Niestety, nawet te potencjalnie szkodliwe, możemy znaleźć w kosmetykach dla dzieci. Jeśli więc decydujecie się na filtr chemiczny dla siebie lub dziecka, radzę sprawdzić skład. 

Filtry przenikające przez naskórek dostają się do krwiobiegu i mogą mieć negatywny wpływ na organizm. Z tego względu lepiej wybierać te te bezpieczniejsze - z pewnością nie powinny stosować ich kobiety w ciąży i karmiące, oraz dzieci. Przed zakupem warto przejrzeć skład pod ich kątem. 

Filtry przenikające znajdziecie pod następującymi nazwami : Ethylhexyl Methoxycinnamate / Octylmethoxycinnamate, Homosalate, Benzophenone-3, Benzophenone-4, 4-Methylbenzylidene Camphor, Octyl Dimethyl PABA

Filtry mineralne

Filtry mineralne nie wchłaniają się w skórę, zamiast tego tworzą na jej powierzchni warstwę, która odbija i rozprasza szkodliwe promienie UV.  Zawierają substancje ekranizujące takie jak tlenek cynku (Zinc oxide), dwutlenek tytanu (Titanium dioxide), czy tlenki żelaza, które bardzo dobrze chronią przed promieniowaniem UVA, ale tylko częściowo przed UVB. Niestety, przez to że tworzą film ochronny na powierzchni skóry, mają też większą tendencję do jej bielenia. Są za to stabilniejsze - utrzymują się na skórze dłużej niż filtry chemiczne. Ich działanie nie słabnie, ale ponieważ działają jedynie powierzchniowo, można je usunąć mechanicznie - poprzez ścieranie, czy przy kontakcie z wodą. Przede wszystkim jednak, są zdrowsze i lepiej tolerowane przez skórę - docenią i zwłaszcza osoby z tendencjami do alergii skórnych, czy nadwrażliwości.

Filtry mieszane 

Jak sama nazwa wskazuje, zawierają oba rodzaje filtrów, przez co są skuteczniejsze - minerały blokują promieniowanie UV, a wszystko to co dociera do skóry pochłaniane jest przez filtry chemiczne. Mają lepszą fotostabilność i generalnie są całkiem dobrą opcją, gdy szukamy bardzo wysokiej ochrony.

Co sprawdziło się u nas?

Kosmetyki Phenome Outdoor Defense SPF30 - na wakacje zabrałam ze sobą krem do twarzy Outdoor Defense Protective face cream SPF30 i balsam do ciała Outdoor Defense Protective body balm SPF30. Oba kosmetyki oparte zostały na filtrach mineralnych (tlenek cynku i dwutlenek tytanu) i wypakowane masą składników organicznych - standardowo mamy tu naturalne masła, ekstrakty i olejki (pełne składy poznacie <tu>).

Jeśli mieliście już styczność z kosmetykami Phenome, będziecie wiedzieć czego się tu spodziewać. Zarówno masło jak i krem pięknie pachną - mnie ten zapach przypomina waniliowo-cytrusową serię Nourishing. Oba są stosunkowo gęste, treściwe i dość tłuste, konsystencją podobne do tradycyjnego kremu Nivea - raczej nie jest to opcja na co dzień, tym bardziej pod makijaż, chyba że ktoś lubi tego rodzaju formuły. Niemniej jednak jeśli planujemy spędzić dzień na słońcu i szukamy mocnej i skutecznej ochrony, bardzo polecam. Mamy tu dwa rodzaje filtrów mineralnych, więc oba kosmetyki lekko bielą skórę, nie jest to jednak coś, co szczególnie by mi przeszkadzało. Zarówno krem jak i balsam swoją rolę spełniają świetnie, nie są komodogenne, a dzięki bogatemu składowi, całkiem dobrze pielęgnują i nawilżają.

Phenome świetnie sprawdza się u mojej córki i na co dzień, na jej skórze stosuję właśnie te dwa kremy. Podczas wakacji potrzebowałam również typowego "blokera" - całe dnie spędzałyśmy w wodzie lub na brzegu, i w przypadku miejsc najbardziej narażonych na działanie promieni słonecznych, takich jak twarz, plecy i ramiona, używałam:

Dermedic Baby Sunbrella SPF50 - wysoki filtr mineralny, dostępny w aptekach, całkiem fajny skład, sprawdzał się bardzo dobrze

Pharmaceris S bezpieczny krem ochronny do twarzy dla dzieci od chwili narodzin, SPF 50+ -co prawda to filtr mineralny, i sprawdzał się dobrze, ale planuję rozejrzeć się za czymś z lepszym składem. Dodatkowo uczulam, by zwracać uwagę na nazwę, bo zwykły krem ochronny dla dzieci z tej samej serii zawiera niestety filtry przenikające.

Gdzie kupować kremy z filtrami?

Filtry chemiczne dostaniemy dosłownie wszędzie, natomiast jeśli chodzi o mineralne, z dostępnością też nie ma większego problemu. Znajdziecie je zarówno w drogeriach i aptekach, a w swoim asortymencie ma je większość znanych marek, takich jak Avene, Dermedic, Pharmaceris, Vichy, La Roche Posay, czy Iwostin (część z nich oferuje również filtry mieszane). Dobry wybór filtrów mineralnych dla dzieci ma marka Alphanova, czy Momme (dostępne w drogeriach internetowych). Jeśli natomiast szukacie kosmetyków o naturalnych i organicznych składach, polecam zajrzeć do oferty Phenome, czy John Masters Organics. Co ciekawe, naturalnym filtrem przeciwsłonecznym jest też czysty olej z pestek malin (mój ulubiony dostaniecie w Ministerstwie Dobrego Mydła). Ze względu na szereg właściwości, warto włączyć go do swojej pielęgnacji przez cały rok, choć raczej nie jako jedyne źródło ochrony przed słońcem.


Mam nadzieję, że choć odrobinę pomogłam tym z Was, którzy zastanawiają się nad wyborem filtrów. Jeśli macie więcej pytań, chętnie odpowiem pod postem :)

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

4.7.17

Nowe, polskie, naturalne - Senelle Cosmetics


Bardzo lubię poznawać nowe marki, w szczególności takie, które garściami czerpią z natury. Na polskim rynku przybywa ich coraz więcej, a moje ulubione to te, za którymi stoją totalni pasjonaci - łączy ich miłość do naturalnych receptur, świeże spojrzenie, wiedza i ogromny zapał. Po prostu chcą tworzyć świetne kosmetyki i wychodzi im to doskonale. 

Każda firma debiutująca w tym gronie, ma więc bardzo wysoko postawioną poprzeczkę. I dziś mam dla Was właśnie taką świeżutką markę, bo sklep Senelle Cosmetics ruszył zaledwie kilka dni temu. Będę się z nią poznawać przez najbliższe tygodnie, ale już zdążyła mnie ująć super składami i ciekawym pomysłem. 

Senelle stawia na pielęgnację składającą się z wysokiej jakości olejków, ekstraktów i substancji aktywnych. Nie znajdziemy tu więc parabenów i innych konserwantów, glikolu propylowego, pochodnych ropy naftowej, silikonów, czy alkoholu. Marka czerpie z natury, dużą uwagę przywiązując do doboru i sposobu ekstrakcji składników (o oleoekstrakcji poczytacie na stronie), po to, by były jak najwyższej jakości. Na razie, do wyboru mamy pięć kosmetyków z serii Summer, a w planach są odrębne linie na każdą porę roku. 

W Senelle Summer 2017 podstawą są trzy znakomite oleje - olej lniany, z pestek pomidora oraz ze słodkich migdałów. Towarzyszą im olejowe substancje aktywne Oléoactif® DIAM 1%, Oléoactif® Pomegranate 2% (więcej na ich temat napiszę przy okazji recenzji). Składniki te połączono z rozmaitymi ekstraktami tak, by odpowiadały na konkretne potrzeby: odżywienie, regenerację, wygładzenie, korygowanie oraz nawilżenie.


Dla siebie wybrałam trzy z pięciu dostępnych produktów - wszystkie wyglądały kusząco, ale ostatecznie zdecydowałam się na takie, które w okresie letnim przydarzą mi się najbardziej. 

- Rewitalizujące serum olejowe - bo moja skóra uwielbia takie formuły. Poza wspomnianymi składnikami mamy tu ekstrakt z lawendy, ekstrakt z ziaren kakaowca i witaminę E. Serum ma działać nawilżająco, ujędrniająco, przeciwzmarszczkowo, rozświetlająco, poprawić koloryt skóry i wzmocnić ją.

INCI: Helianthus Annuus Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Solanum Lycopersicum Seed Oil, Isoamyl Laurate, Linum Usitatissimum Seed Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Tocopherol, Theobroma Cacao Extract, Lavandula Stoechas Extract, Punica Granatum Flower Extract, Oak Root Extract, Cocos Nucifera Oil, Parfum


- Odżywczy krem do twarzy - krem wzbogacony jest miodem ekologicznym, który działa przeciwzapalnie i przeciwutleniająco, do tego chroni przed promieniami UV. Natomiast Hialuronian Sodu sprawia, że naturalnie występujący w skórze kwas hialuronowy działa jak "molekularna gąbka" redukując zmarszczki. Brzmi świetnie, prawda?

INCI: Aqua, Propanediol, Isoamyl Laurate, Solanum Lycopersicum Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Glycerin, Coco Caprylate/Caprate, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Linum Usitatissimum Seed Oil, Butyrospermum Parkii Butter, Propanediol Dicaprylate, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Cocos Nucifera Oil, Cetyl Esters, Punica Granatum Flower Extract, Oak Root Extract, Mel Extract, Hydrogenated Starch Hydrolysate, Aphanizomenon Flos-aquae Extract, Sodium Hyaluronate, Glyceryl Caprylate, Sodium Phytate, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Citric Acid, Parfum


- Nawilżający balsam do ciała - poza olejami i substancjami aktywnymi, mamy tu masło shea, które intensywnie natłuszcza i nawilża, łagodzi podrażnienia i chroni przed promieniami UV. Dodatkowo, naturalny skwalan roślinny, który, dzięki swojej budowie cząsteczkowej, zbliżonej do naturalnego sebum ludzkiego, świetnie wnika w skórę, odbudowując jej warstwę hydrolipidową. Zapowiada się bardzo fajnie i ciekawa jestem jak wypadnie w porównaniu z, ulubionym ostatnio, balsamem od Resibo.

INCI: Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Propanediol, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Polyglyceryl-6 Distearate, Solanum Lycopersicum Seed Oil, Butyrospermum Parkii Butter, Glycerin, Squalane, Apricot Kernel Oil Polyglyceryl-4 Esters, Cetyl Alcohol, Jojoba Esters, Linum Usitatissimum Seed Oil, Mel Extract, Punica Granatum Flower Extract, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Sodium Hyaluronate, Sodium Stearoyl Glutamate, Tocopherol, Polyglyceryl-3 Beeswax, Xanthan Gum, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Citric Acid, Parfum


W skład serii wchodzą również: korygujący krem pod oczy oraz peeling do twarzy ze zmielonymi łupami migdałów i kokosa (brzmi świetnie, ale niestety nie dla mnie). Jeśli jesteście ciekawe, dokładne opisy kosmetyków przeczytacie na stronie Senelle.



Zabieram się do smarowania, a za jakiś czas podzielę się z Wami wrażeniami. Tymczasem, koniecznie dajcie znać, czy marka Was zainteresowała!

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

26.6.17

Ulubieńcy maja i czerwca /2017


Miałam spory problem ze zmieszczeniem tu tylko kilku ulubieńców ostatnich dwóch miesięcy. Od maja przez moje ręce przewinęło się mnóstwo świetnych kosmetyków, z pośród których zdecydowana większość zasługuje na wzmiankę. I wiecie co, ogromnie  mnie to cieszy - polski rynek kosmetyki naturalnej szybko się rozrasta, konkurencja rośnie, wybór jest coraz większy, a producentom wciąż udaje się zaskakiwać i zachwycać. Ostatecznie, listę musiałam znacznie zawęzić i zostawiam Was z samymi pielęgnacyjnymi perełkami. Mam nadzieję, że znajdziecie tu coś dla siebie.


Ministerstwo Dobrego Mydła hydrolat różany i lawendowy - jeśli jeszcze nie kochacie tych hydrolatów, robicie ogromny błąd! Nie ma cudowniejszego sposobu na odświeżenie cery, szczególnie latem. Nic nie daje takiego powera olejkom, ba! nic nie podkręca działania praktycznie każdego kosmetyku jak wody kwiatowe. Różana zawsze będzie moim ulubieńcem - genialnie koi, nawilża i odżywia cerę, a do tego ma cudownie odprężający zapach. Ostatnio skusiłam się na wersję lawendową i jest świetna! Idealnie uzupełnia wieczorną pielęgnację olejkami, a o jej działaniu aromaterapeutycznym wspominać chyba nie muszę. Uprzedzam tylko, że lawenda od MDM pachnie bardzo naturalnie - dajcie jej chwilę, niech ułoży się na skórze i roztacza swój czar.

Resibo odżywczy balsam do ciała - hicior - pachnący latem, słońcem i wakacjami, odżywczy, wygładzający, mocno nawilżający balsam do ciała od Resibo. Marka mocno ruszyła z kopyta i co chwila rozpieszcza coraz lepszymi pielęgnacyjnymi nowościami. Nie wiem jak to robią, ale każda kolejna, jest lepsza od poprzedniej (już zacieram ręce na najnowszy balsam, w wersji wyszczuplającej).

Resibo serum naturalnie wygładzające - olejkowa bomba witaminowa. Jeśli jeszcze nie jesteście przekonane do pielęgnacji olejkami, łapcie dobry hydrolat, serum Resibo i niech dzieje się magia. Kosmetyk zawiera takie wspaniałości jak olej ze słodkich migdałów, pestek winogron, olej marula, skwalan roślinny, witaminę C, czy ekstrakt z lawendy motylej. Skład jest na prawdę świetny, a do tego działa jak marzenie (i pachnie jak kiść słodkich winogron). Używam wieczorem, bezpośrednio na hydrolat lawendowy (powtarzam się, ale jeśli używacie olejków na suchą skórę, robicie ogromny błąd - różnica jest ogromna). Po serum cera jest napięta, świeża, nawilżona i wygładzona. Wygląda promiennie i świeżo - polecam gorąco!

Make Me Bio krem pod oczy z witaminą E i wyciągniem z ogórka - początkowo byłam z niego umiarkowanie zadowolona, ale im dłużej używam i im cieplej robi się na dworze, tym bardziej doceniam połączenie lekkiej formuły z głębokim nawilżeniem. Trzymam w lodówce i po użyciu wrażenie jest mniej więcej takie, jak po porządnym ogórkowym kompresie - skóra jest napięta, lekko ściągnięta (w ten dobry sposób), a spojrzenie rozjaśnione.

Iossi Naffi krem nawilżający Awokado&jojoba - powtórzę mniej więcej to, co pisałam w poście z nowościami. Krem Naffi ma wszystko to za co uwielbiam kosmetyki naturalne - cudowny skład, silne, skoncentrowane działanie i bogatą, komfortową formułę. Tu ktoś wymieszał te wszystkie olejki, masła, ekstrakty i wyciągi nadzwyczaj dobrze - w rezultacie otrzymujemy bogaty (nie mylić z ciężkim i tłustym) krem, który przypomina mi mus z awokado połączony z masłem shea, doprawiony olejkami i wodami roślinnymi w taki sposób, by aplikacja była możliwie jak najbardziej przyjemna, wchłanianie szybkie, a działanie natychmiastowe. Cud krem! 

Bio IQ woda micelarna i maseczki kompresowe - połączenie wody z róży damasceńskiej, ekstraktu z oczaru wirgnijskiego, żurawiny, dzikiej róży i cytryny wyśmienicie koi podrażnienia, odżywia, odświeża i tonizuje skórę. Bawełniana maseczka potęguje efekt, tworząc nieprzepuszczalny kompres, który podnosi temperaturę skóry, przyspiesza krążenie i zwiększa efektywność wchłaniania składników aktywnych. Jedno jest pewne, tak gładkiej, napiętej, ukojonej skóry nie miałam jeszcze po żadnej maseczce - natychmiastowy, naturalny lifting gwarantowany. 

Mary Cohr Ecobiology Mousse Nettoyante - na koniec kompletny strzał w ciemno. Delikatna, eko-biologiczna pianka oczyszczająca, francuskiej marki Mary Cohr (do kupienia w sklepie Warsztat Piękna). Spisuje się naprawdę bardzo dobrze - jest łagodna, wydajna i świetnie nadaje się do codziennego oczyszczania cery suchej i wrażliwej.  Zastrzegam jednak, że to nie jest najlepszy kosmetyk tego typu, jaki miałam okazję używać. Nie mogę się powstrzymać przed porównaniem jej z takimi piankami Phenome, które są tańsze, jeszcze delikatniejsze, równie skuteczne, no i wypadają lepiej pod względem składów. Mimo tego nie mogłam jej tu nie dorzucić, bo zdecydowanie zasługuje na wzmiankę - używam od trzech tygodni dwa razy dziennie i swoje zadanie spełnia świetnie.



Dajcie znać, co Was zainteresowało, może o którymś kosmetyku chciałybyście przeczytać nieco więcej?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

13.6.17

Diptyque L'Ombre Dans L'eau EDP



Na L'Ombre Dans L'eau trafiłam w momencie, gdy mój zapachowy gust przechodził małą rewolucję. Byłam akurat na etapie odkrywania perfum prostych, zielonych, i nie miałam pojęcia, że gdzieś w tym kręgu kryje się róża - do tego zupełnie inna niż wszystkie. Marka Dyptique ma w swojej ofercie całkiem sporo zapachów inspirowanych naturą, tak więc, wiedząc o niej tyle, ile wyczytałam z poleceń innych, zaopatrzyłam się w pokaźną ilość próbek i zabrałam za testy. Mój nos dość szybko trafił na L'Ombre Dans. Zakochałam się błyskawicznie, a kilka dni później flakon był u mnie.

W L'Ombre Dans L'eau główne role grają dwie, a właściwie trzy nuty. Jest więc owa róża - młoda, rozwijająca się, świeża i przestrzenna. Taka która jest w stanie nawrócić niejednego sceptyka. Obok niej zielenią się liście czarnej porzeczki, obsypane hojnie słodko-cierpkimi owocami. Połączone, tworzą przepiękną, spójną mieszankę, cudownie letnią i botaniczną, ale i bardzo kobiecą.

Mimo ostrego, zielonego otwarcia, przywodzącego na myśl świeżo zebrane, roztarte liście, serce zapachu jest bardzo zmysłowe. To właśnie ta faza trwa na skórze przez długie godziny, roztaczając na wytrawny, kwiatowo-owocowy aromat. Róża nie jest dusznym babcinym pachnidłem, nie rośnie też grzecznie w promykach słońca na ogródkowej grządce. Zaplątana w jeżynowe krzewy, dziko wyrasta w cieniu wysokich drzew, gdzieś w środku lasu. Zieleń jest tu jadowita, ciemna i chłodna, tłumi słodycz, wydobywa cierpkość, dzięki czemu zapach stanowi świetną alternatywę dla wiosenno-letnich świeżaków. 

L'Ombre Dans L'eau oznacza nic innego jak "cień na wodzie" i choć nazwa to piękna chyba w każdym języku, mnie bardzo długo nie zgrywała się kompletnie z samym zapachem. Pamiętam jak wydawał mi się idealny na jesień, niemalże ją uosabiając, ze swoim chłodem i romantyczno-nostalgicznym sznytem. Dopiero niedawno doceniłam jak wiele zyskuje wiosną i latem. Znacie to uczucie, gdy w gorący, parny dzień, wchodzicie do lasu i z każdym krokiem powietrze się zmienia? Pachnie zielenią i wilgocią, przyjemnie chłodzi skórę, pozwala oddychać. Tak właśnie odbieram L'Ombre Dans L'eau - ma w sobie cień, świeżość, wilgoć, a do tego wszystkiego jest cudownie odurzający i bardzo kobiecy. 


Uwielbiam bezgranicznie, a i moje otoczenie bardzo go docenia. To piękny i wyjątkowy zapach i gorąco namawiam byście dały mu szansę (warto spróbować wersji EDT, bo jest równie uzależniająca).




Koniecznie dajcie znać, czy znacie L'Ombre Dans L'eau. A może inne zapachy Diptyque skradły Wasze serca? 

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

27.5.17

Nowości ostatnich tygodni /2017


Po krótkiej ciszy na blogu wracam z solidną porcją wiosennych nowości. Mamy prawie czerwiec, lato za pasem i chyba nie tylko ja stęskniłam się za słońcem, lekkimi balsamami i orzeźwiającymi zapachami? Wobec tego, dziś głównie lekko i świeżo - krótko i zwięźle opowiem Wam co trafiło do mnie w ostatnim czasie.


Na początku maja w końcu dorwałam słynny duet od Resibo. Tyle dobrego naczytałam się o ich cudownym serum i balsamie, że najzwyczajniej w świecie nie dało się dłużej odkładać tego zakupu. Obu kosmetyków używam od niedawna i oba szczerze uwielbiam. Serum naturalnie wygładzające genialnie nawilża, wygładza i odżywia - to po prostu prawdziwa bomba witaminowa w postaci lekkiego olejku, czyli dokładnie to czego moja cera potrzebuje wieczorem. Odżywczy balsam obłędnie pachnie słońcem i tropikami, zapewnia skórze na prawdę mocną dawkę nawilżenia, dodatkowo pięknie ją wygładzając. Z pewnością jeszcze się o tej dwójce rozpiszę, a na razie mocno zachęcam, jeśli jeszcze nie próbowałyście tych wspaniałości, nadróbcie koniecznie.

Z Bio IQ mam styczność po raz pierwszy, ale mocno czuję, że będzie to dłuższa znajomość. Marka ma świetną ofertę kosmetyków naturalnych (do sprawdzenia tutaj), w całkiem przystępnych cenach i wygląda to wszystko pięknie i obiecująco. Krem na noc czeka w kolejce, ale miałam już okazję spróbować maseczek kompresowych oraz wody micelarnej i ten duet spisuje się super - nawilża, odpręża i genialnie odświeża cerę. 

Szampon zwiększający objętość Oway, zastąpił Phenome i mam nadzieję, że będę z niego równie zadowolona co z poprzednika. Na razie jest obiecująco, szampon dobrze oczyszcza, nie obciąża włosów i lekko odbija je od nasady. 

Krem Naffii od Iossi ma wszystko to co w kosmetykach naturalnych lubię - komfortową, bogatą formułę, silne działanie nawilżające i cudowny skład, 'własnoręcznie' wymieszany w krakowskiej manufakturze. Zdecydowanie chcę więcej Iossi w mojej pielęgnacji i z pewnością dam szansę innym wspaniałościom. 

Natomiast krem pod oczy Make Me Bio z witaminą E i ekstraktem z ogórka, zamówiłam z czystej ciekawości (plus miłości do ogórków) i mimo że nie mam zastrzeżeń co do właściwości nawilżających, po kremach z fridge trudno mówić tu o zachwycie - co nie oznacza, że kremu nie polecam! Myślę że wielu z Was może przypaść do gustu, zwłaszcza, że cena jest bardzo przystępna.

Podczas ostatniej wizyty w Sephorze w mojej ręce wpadł podkład Dior Diorskin Forever w odcieniu 015. Zakup kompletnie nie w moim stylu, ale po dłuższej przerwie chciałam dać szansę mocniejszemu kryciu, które czasem po prostu się przydaje. No i polubiliśmy się. Nie jestem pewna czy wrócę do Diorskin ze względu na cenę, ale spisuje się na prawdę fajnie - stapia się z cerą perfekcyjnie, daje całkiem przyzwoite krycie, jest trwały i komfortowy w użyciu. 

Przy okazji poszukiwań podkładu, rozglądałam się też za korektorem - celowałam w Catrice, ale ponieważ kupno stacjonarnie graniczy z cudem zdecydowałam się na NYX (kiedyś używałam i byłam pewna, że w jego przypadku o pomyłce nie ma mowy). Dodatkowo, wybrałam coś kompletnie nowego, czyli Lirene be perfect. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że Lirene bije NYX na głowę - aplikacja za pomocą gąbeczki to czysta przyjemność, korektor nie wysusza, całkiem dobrze kryje i świetnie nadaje się do rozświetlenia i ukrycia drobnych cieni pod oczami. Mocno polecam wypróbować go podczas kolejnej wizyty w drogerii, jest spora szansa, że i Wam przypadnie do gustu!

Skoro już przy Lirene jesteśmy, niedawno dotarła do mnie przesyłka z produktami marki. Nie będę ukrywać, że sprawiła mi dużą przyjemność, bo kosmetyki Lirene,w szczególności wszelakie smarowidła do ciała, wspominam bardzo miło (żele antycellulitowe według mnie wciąż są jednymi z najlepszych dostępnych drogeryjnie). Z przyjemnością odświeżam tę znajomość, zaczynając od grejpfrutowego peelingu i  żelu myjącego.


Dajcie znać czy coś Was zainteresowało! O czym chciałybyście poczytać w pierwszej kolejności?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

20.4.17

Ulubieńcy marca i kwietnia /2017


Do końca kwietnia co prawda jeszcze kawałek, ale cóż poradzę, że ulubieńcy są w gotowości i tylko czekają by o nich opowiedzieć. W marcu powróciłam do jednego włosowego pewniaka i dałam szansę kilku kosmetykom, które do tej pory jakoś mi umykały. Wszystko w obrębie sprawdzonych i zaufanych marek, więc generalnie mam dla Was same fajne rzeczy. Zapraszam do dalszej części wpisu!


Zacznijmy od góryOdżywczy mus do ciała Len i Konopie od Ministerstwa Dobrego Mydła, jest równie świetny co wersja szafranowa, i na prawdę nie potrafię powiedzieć, która odpowiada mi bardziej. MDM przyzwyczaiło nas już do tego, że bardzo dba o swoje składy - mamy tu więc kolejną perełkę po brzegi wypakowaną naturalnymi, odżywczymi olejkami, masłami i wyciągami. Mus działa nawilżająco, ma właściwości antyoksydacyjne, regeneracyjne i jest odpowiedni dla skóry atopowej. W składzie mamy głównie masło shea i masło kakaowe, wzbogacone olejkami (z pestek malin, brzoskwini,  lniany itd.). Bardzo dobrze nawilża i natłuszcza skórę, łatwo się rozprowadza, a za sprawą olejków eterycznych, roztacza przyjemny, kojący zapach.

Oddychający podkład f.f faboulous face od fridge by yDe to największe odkrycie tego miesiąca. Co prawda nasza znajomość zaczęła się od zepsutej pompki, ale zwalam to na zwyczajnego pecha (chyba, że komuś jeszcze przytrafiło się coś podobnego?) Sam podkład jest leciutki, idealnie dopasowuje się do odcienia cery, pięknie wygładza, rozświetla i wyrównuje koloryt. Dzięki połączeniu dobroczynnych glinek i olejków, f.f wspaniale działa na skórę pielęgnując i upiększając ją z każdym dniem. Do tego pachnie wprost cudownie - mieszanką marcepanu i migdałów! Dla zwolenniczek naturalnej pielęgnacji i lekkiego krycia, to pozycja obowiązkowa.


Reszta ulubieńców należy do Phenome. Przy okazji uzupełniania zapasów zgarnęłam w końcu Calming Blemish Cleanser - aksamitny żel do mycia twarzy z ekstraktem z jabłka, wyciągiem z miłorzębu japońskiego, aceroli i kwasem hialuronowym. I muszę napisać, że w kwestii oczyszczania twarzy Phenome znowu nie zawodzi. Żel spisuje się wzorowo i dołącza do świętej trójcy, tuż obok moich ulubionych pianek. Niby nie wymagam wiele - oczyszczanie ma być delikatne i skutecznie, ma nie przesuszać cery, nie podrażniać oczu. W praktyce niewielu kosmetykom udaje się temu sprostać, a CBC do tej niewielkiej grupy się zalicza. Doskonale radzi sobie z codziennym demakijażem, nie pozbywając cery bariery ochronnej, zapewniając lekką dawkę nawilżenia i stopniowo poprawiając jej kondycję. Dodatkowo wyśmienicie pachnie świeżymi jabłkami!
PS: wygląda na to, że ostatnio mam wyjątkowego pecha do opakowań, bo mój egzemplarz okazał się trochę kłopotliwy z racji nieszczelnego dozownika. Pompka troszkę brudzi, ale tragedii nie ma, a żel absolutnie jeszcze do mnie wróci.

Szampon Phenome Rebalance pojawił się w ulubieńcach jakiś czas temu, ale pomyślałam, że wraz z kolejnym opakowaniem warto o nim przypomnieć. Rebalance ma za zadanie przywrócić równowagę skóry głowy i opracowany został na bazie bezpiecznych czynników myjących, organicznych ekstraktów i wód roślinnych. Spisuje się absolutnie świetnie, a jako produkt naturalny jest nadzwyczaj wydajny i łatwy w użyciu - świetnie się pieni, bardzo dobrze oczyszcza i sprawia, że włosy są gładkie, sprężyste i rewelacyjnie pachną miętą. Kolejny produkt Phenome, do którego wracam i wracać będę, bardzo, bardzo polecam!

Na koniec Phenome Anti-Redness Soothing Base - baza dedykowana skórze wrażliwej i naczyniowej. Jej postawę stanowi woda różana i hydrolat z aloesu zwyczajnego - dwa składniki które moja skóra bardzo lubi, ale naturalnych ekstraktów, maseł i olejków jest tam znacznie więcej (do pełnych składów odsyłam do sklepu Phenome - warto zajrzeć, serum obecnie jest na promocji). Według mnie to po prostu lekki krem na dzień, bo formuła ani nie jest ani żelowa, ani wodna, a kremowa właśnie. Świetnie spisuje się w roli ochronno-nawilżającej, dobrze się wchłania, jest wprost idealna do stosowania pod podkład. Formą i działaniem bardzo przypomina mi krem Phenome Ideal Skin Protector i czasami mam wrażenie, że jest po prostu jego lżejszą wersją. Do tego ma piękny subtelny zapach, charakterystyczny dla całej różanej serii Phenome.


Dajcie znać czy coś Wam się spodobało, których ulubieńców znacie, bądź chcecie poznać!


PS: Jeszcze przez parę dni w sklepach stacjonarnych Douglas i na douglas.pl Phenome i inne kosmetyki naturalne, kupicie 20% taniej, warto się zastanowić!

pozdrawiam 
Kinga
SHARE:

4.4.17

Laboratorium Femi


Znacie to uczucie, gdy ni stąd ni zowąd w Wasze ręce trafia nowa kosmetyczna perełka? Za każdym razem trudno powstrzymać się od spontanicznych ochów i achów, prawda? Doświadczenie nauczyło mnie jednak, że początkowy entuzjazm bywa zwodniczy i z czasem okazuje się, że ten hit wcale nie sprawdza się tak dobrze jak myśleliśmy. O Laboratorium Femi właściwie od pierwszego użycia mogłabym pisać w samych superlatywach, ale postanowiłam dać sobie trochę czasu. I teraz, po trzech miesiącach ciągłego używania, mogę z pełną odpowiedzialnością napisać, że zdania nie zmieniłam - te kosmetyki są świetne, a ja znalazłam coś co idealnie odpowiada potrzebom mojej skóry. Czas najwyższy więc, by opowiedzieć o Femi nieco więcej.

Laboratorium Femi to polska marka kosmetyków ekologicznych, która na rynku istnieje już od 25 lat. Założycielką, i jednocześnie autorką receptur produktów laboratorium Femi, jest Hanna Łopuchow - magister farmacji, technolog ekologicznych receptur, specjalistka od aromaterapii, fitoterapii i botaniki (a prywatnie mama, miłośniczka naturalnego życia i kuchni wegetariańskiej). Femi to jej własne dzieło, które od 25 lat rozwija jako rodzinny biznes - obecnie w jej prowadzeniu pomagają jej syn i córka. Osobiście, niezwykle sobie cenię marki kierowane sercem i pasją, a tu zaangażowanie, profesjonalizm i ogromną wiarę w to co się robi, czuć na każdym etapie pracy nad kosmetykiem. Cała produkcja odbywa się we własnym laboratorium, gdzie opracowywane są zarówno receptury, jak i finalny produkt. Pani Hanna bardzo dba o jakość surowców, od lat współpracując z zaufanymi dostawcami z całego świata. Wszystkie kosmetyki są odpowiednie dla wegetarian i wegan, a każdy z nich zawiera co najmniej dwadzieścia aktywnych, odżywczych dla skóry składników.


Femi kładzie duży nacisk na połączenie naturalnej pielęgnacji z działaniem naturalnych olejków eterycznych. Jeśli przejrzymy składy (w tym celu zajrzyjcie na stronę) znajdziemy w nich mnóstwo składników aktywnych i ekstraktów roślinnych najwyższej jakości. Przykładowo, zamiast zwykłej wody Femi w swoich produktach stosuje jedynie wodę różaną z ekologicznych upraw, która dodatkowo posiada potwierdzony dokumentem status jadalności. Kosmetyki nie zawierają sztucznych konserwantów, wypełniaczy i nieaktywnych, zbędnych surowców. W zamian dostajemy pieczołowicie skomponowane, bezpieczne i skuteczne produkty, będące istną bombą witaminową dla skóry. Dodam jeszcze, że z wieloma ze składników spotkałam się po raz pierwszy, a z tematem naturalnej pielęgnacji jestem zaznajomiona dość dobrze. Przyznajcie sami, że ekstrakt z pączków kaparów, czy olejek z kadzidłowca brzmi niecodziennie. Takich ciekawych olejków i ekstraktów jest tu na prawdę sporo, a wiele z nich poza działaniem pielęgnacyjnym pełni dodatkowo funkcję aromaterapeutyczną.

Zapachy kosmetyków to właściwie temat na oddzielny wpis. Od delikatnych różanych nut, po iście orientalny przepych, łączący aromaty kadzidłowca, mirry, ylang-ylang, czy lukrecji. Wszystko wyprodukowane z wysokiej jakości naturalnych olejków, mających za zadanie działać zarówno na ciało jak i zmysły. Zaznaczam, że niektóre z tych zapachów są dość intensywne, ale gwarantuję, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Sama z reguły jestem bardzo wrażliwa na aromaty kremów i olejków do twarzy, ale w tym przypadku nawet te intensywniejsze bardzo mi odpowiadały.


No dobrze, najwyższy czas przejść do konkretów. Co mnie zachwyciło, i czemu właściwie zawdzięczacie ten wpis?

W pierwszej kolejności w moje ręce wpadł ujędrniający olejek Flori. I choć z taką formą pielęgnacji ciała nie miałam dotychczas wiele do czynienia, muszę przyznać, że sprawdziła się świetnie. Olejek ma za zadanie wspomóc redukcję cellulitu, zniwelować rozstępy oraz nawilżyć i ujędrnić skórę. W jego składzie znajdziemy olejek jojoba, witamię E, skwalan, czy wspomniany wyciąg z pączków kaparów. Oprócz tego Flori wypakowany jest olejkami eterycznymi (z kadzidłowca, mirry, palmarozy, geranium, ylang-ylang), które poza działaniem aromaterapeutycznym, pozwalają ujędrnić i zrewitalizować skórę. Flori pachnie iście orientalnie i ja tę egzotyczną mieszankę bardzo polubiłam. Co do działania - wmasowywałam olejek w skórę bezpośrednio po kąpieli i bardzo szybko doświadczyłam uczucia dogłębnego nawilżenia, wygładzenia i uelastycznienia. Jest moc, zdecydowanie!

Lipidowe serum Passiflora to jak dotąd mój faworyt. Uwielbiam serwować swojej cerze porządne olejkowe mieszanki, a Passiflora pod tym względem na prawdę ma się czym pochwalić. W składzie znajdziemy między innymi olejek eteryczny z róży damasceńskiej, rumianku marokańskiego i cyprysa, przez co  kosmetyk świetnie będzie się sprawdzał przy delikatnej i wrażliwej cerze naczyniowej. A jak działa u mnie? Już kilka kropli serum sprawia, że skóra staje się odżywiona, nawilżona, bardziej elastyczna i promienna. Olejek można stosować z duecie z kremem, ale rzadko używam go w ten sposób. To kluczowy element mojej wieczornej pielęgnacji i, poza hydrolatem/tonikiem nie używam już żadnego kremu - serum świetnie radzi sobie w pojedynkę, a cera wygląda lepiej niż kiedykolwiek. Jest ukojona, wygładzona i wygląda na prawdę zdrowo.

Krem odmładzający Citisime - to własnie od niego zaczynam dzień. Jest niesamowicie odżywczy, świetnie nawilża, przy czym pozostaje bardzo delikatny dla cery. Regeneruje, wzmacnia i działa zwężająco na naczynka. Nie zapycha, szybko się wchłania i wspaniale dba o cerę. Skład to prawdziwe bogactwo aktywnych składników, w tym antyoksydantów, które działają ochronnie na naszą skórę. Krem zawiera ekstrakty z alg, czarnej beżyny, liści drzewa oliwnego, korzenia lukrecji, koenzym Q10, kwas hialuronowy, masło shea, olej arganowu, z passiflory kokosowy (tłoczony ze świeżych orzechów kokosa) i kilka innych. Podstawą jest tu organiczna woda różana, a dodatkowo wzbogacona jest olejkami eterycznymi - z róży damasceńskiej, geraniowym i ylangowym. W praktyce otrzymujemy krem o idealnie wyważonej formule - świetny na dzień, bardzo dobry również na noc, choć w tym drugim przypadku niektóre z Was być może będą chciały wspomóc się serum lub olejkiem.


Jestem absolutnie zachwycona jakością Femi, w szczególności kosmetykami do twarzy (poza wspomnianymi próbowałam jeszcze kilku miniaturek i widzę tam spory potencjał). W ostatnich ulubieńcach wspominałam, że zarówno serum jak i krem bardzo pomogły mi pozbyć się problemów skórnych, więc jeśli borykacie się z takowymi, tym bardziej warto zwrócić na nie uwagę. Owszem, ceny są wysokie, ale wydajność jest tu przeogromna. No i płacimy za świetny jakościowo produkt, który realnie wpływa na stan naszej cery.

Dajcie znać, czy coś Was zainteresowało, a jeśli znacie Laboratorium Femi, koniecznie podzielcie się wrażeniami.

pozdrawiam
Kinga
SHARE:
© ROSE AND VANILLA . All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig