31.8.15

Ulubieńcy Sierpnia


Mimo ciągnących się upałów, ogólnego rozleniwienia i zniechęcenia do jakiejkolwiek aktywności poza zasięgiem wiatraka, sierpień to był jednak fajny miesiąc. Długi i ... no właśnie, leniwy. Z tego powodu i pod względem kosmetycznym dość skromny, bo, po pierwsze, prawie się nie malowałam, a po drugie, nie miałam ochoty na paćkanie się balsamami i masłami do ciała. No może poza pojedynczymi wyjątkami takimi jak mgiełka aloesową z YR i smarowidła stóp, ale żadne z powyższych nie były aż tak fantastyczne, żeby trafić na listę ulubionych (choć wspomniana mgiełka pojawiła się w letnim niezbędniku).

A więc co w ulubieńcach? O dziwo znalazło się kilka na prawdę rewelacyjnych kosmetyków. Część z nich to nowości, które totalnie mnie oczarowały, innych z przyjemnością używam od dłuższego czasu.


1. Ministerstwo Dobrego Mydła naturalne mydło czeko-mięta - z całą pewnością czeko-mięta nawróciła mnie na mydła. MDM ma tych dobroci o wiele więcej i nie mogę się doczekać na wypróbowanie pozostałych. Na razie w kolejce czeka ananas. Wracając jednak do czeko-mięty. To mydełko jest niesamowite! Pięknie pachnie miętą z dodatkiem gorzkiej czekolady i to (wcale nie słodkie) połączenie rewelacyjnie sprawdzało się podczas gorących dni. Na dokładkę, mydełko po brzegi wypchane olejkami i masłami, a zawarte w nim zmielone listki mięty fundują skórze lekki peeling. Polecam, polecam, polecam!

2. Essie Go Ginza - mój ulubiony pastel, którego dopiero co pokazywałam na blogu <klik>, elegancki, dobry na każdą okazję i długotrwały. Przepięknie zdobi dłonie i od ostatnich dwóch tygodni gości na moich paznokciach niemal nieustannie.

3. L'oreal True Match N2 Vanilla Nowa Fomuła - nowa formuła True Match to strzał w dziesiątkę. Podkład ma satynowe wykończenie, średnie krycie (już dawno odstawiłam podkłady maski) i bardzo komfortowo nosi się na twarzy. U mnie trzyma się przez cały dzień, sprawia, że cera wygląda świeżo, ma wyrównany koloryt i naprawdę promienieje. Posiadam odcień Vanilla, który rzeczywiście idealnie stopił się z moją cerą i myślę, że jest chyba najbardziej uniwersalnym z wszystkich dostępnych wersji. Jeżeli nie jesteście ekstremalnie bladolice, bądź ekstremalnie opalone, najprawdopodobniej to właśnie Wasz kolor.


4. Bumble and Bymble Hairdressers Invisible Oil - od kilku dobrych miesięcy mam w nawyku wcieranie we włosy lekkich olejków tuż po kąpieli i spośród tych, które posiadam najczęściej sięgam po Invisible Oil. Zgodnie z nazwą jest bardzo delikatny i na prawdę ciężko z nim przesadzić, dlatego nie ograniczam się do nakładania go na końcówki, ale rozprowadzam po całych włosach omijając jedynie ich nasadę. Skład jest mieszany - są silikony, są i naturalne olejki. Dla mnie nie stanowi to przeszkody, bo od silikonów nie stronię, a moje z reguły suche, wysokoporowate włosy po trzech/czterech kropelkach Invisible Oil wyglądają po prostu lepiej, są bardziej lśniące, gładkie i lepiej się rozczesują, przy czym kosmetyk wcale ich nie obciąża. Dodatkowo cała seria pachnie po prostu przepięknie - akurat w olejku ten zapach jest najsłabszy, ale wypróbujcie szampon i odżywkę.

5. Nawilżająca maseczka Origins Drink Up Intensive - uwielbiam, nie tylko ze względu na świetne działanie nawilżające, odświeżające, wręcz odmładzające skórę, ale również dlatego, że mogę ją nałożyć wieczorem i zmyć dopiero rano. Maseczka świetny naturalny skład, pachnie jak pasta z awokado i ze względu na dużą pojemność (100ml), nie szczędzę jej swojej skórze i aplikuję hojnie kilka razy w tygodniu.

6. Olej z nasion malin Ministerstwo Dobrego Mydła - biłam się z myślami, czy umieszczać go w ulubieńcach tak szybko, ale szczerze mówiąc, pokochałam ten olejek od pierwszego użycia, a z każdym kolejnym dniem zakochiwałam się coraz bardziej. Na dzień dzisiejszy używam go codziennie - rano i wieczorem, czasem mieszam z kremem (głównie na dzień), czasem używam pod krem. Olejek nie zapycha, szybko się wchłania, nie wzmaga świecenia skóry. Stanowi naturalny filtr UV, działa przeciwalergicznie, przeciwzapalnie, wspomaga regenerację nabłonka, wytwarzanie kolagenu i elastyny - jednym słowem pielęgnuje cerę, posiada właściwości nawilżające i przeciwstarzeniowe. Z całą pewnością mogę potwierdzić, że olej pozostawia skórę nawilżoną, napiętą, jędrną. Uwielbiam ten efekt jak po zastrzyku wodnym, podobny do rezultatu jaki daje dobra maseczka nawilżająca - cera jest po prostu inna w dotyku i czujemy, że ma się dobrze.

7. Bielenda Super Power Mezo Serum z 10% kwasu migdałowego - kolejny pielęgnacyjny dobrodziej. Serum jest leciutkie, błyskawicznie się wchłania i poza składnikami aktywnymi nie zawiera żadnych zbędnych zapychaczy. Kwas migdałowy w nim zawarty działa złuszczająco i rozjaśniająco na naskórek, redukuje wydzielanie sebum i działa zwężająco na pory. Jeśli więc rozglądacie się za dobrym kosmetykiem z kwasami, nie trzeba szukać daleko, bo serum dostępne jest niemal w każdej drogerii.

A Wy z jakimi kosmetykami polubiłyście się ostatnio?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

27.8.15

Essie - Go Ginza


Essie Go Ginza to jeden z moich bezkonkurencyjnych ulubieńców i zdecydowany faworyt z grona kolorów jasno-pastelowych. Kremowy, łatwy w aplikacji, odcieniem plasuje się gdzieś pomiędzy dwoma innymi bardzo popularnymi Essiakami - Lilacism i Fiji. Mam wrażenie, że gdyby pomieszać te dwa, powstałby właśnie Go Ginza. To taki pastelowy, rozbielony mix między różem a lawendą, przez producenta określany jako kolor kwiatu kwitnącej wiśni - porównanie wdzięczne i jakże trafne.

Polecam, uwielbiam i noszę często - zdecydowanie częściej od dwóch wyżej wspomnionych.



A jak Wam się podoba? 

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

22.8.15

Douglas Lipstick Matte 6 - Smoothie Framboise


Lubicie czerwoną szminkę? Nosicie na co dzień? Od święta? A może wcale? Pytam z ciekawości, bo dla mnie czerwień na ustach przez długi czas była kwestią problematyczną. Uwielbiam i uwielbiałam na innych, natomiast sama nosić nie umiałam. Nie potrafiłam dobrać odcienia, czułam się niepewnie - jak mała dziewczynka wysmarowana szminką mamy. Niestety, źle dobrana, czerwień potrafi być bezlitosna dla urody, a o tym, że jest dość kapryśna, chyba nie muszę mówić nikomu.

Ostatnio jednak daję radę i noszę tę upragnioną czerwień! Nie codziennie, ale na specjalne okazje, czemu nie :) Odnalazłam w końcu swoje kolory - jak się okazało pasują mi odcienie z przewagą niebieskich tonów, ewentualnie neutralne, ale zawsze ciemne. Dobrze nosi mi się też czerwienie rubinowe, najlepiej o matowej, bądź satynowej formule. W planach mam zakup słynnej Ruby Woo, a na razie w zupełności wystarcza mi propozycja Douglasa.

Smoothie Framboise poznałam na prezentacji linii makijażowej Douglas i coś kliknęło. Szkoda, że nie jest tak matowa, jak oczekiwałam, ale w zamian nadrabia przyjemną, kremową konsystencją i łatwością aplikacji. Kolor to ciemna malina, natomiast formułą, bardziej niż mat, przypomina satynę. Plusem jest to, że nie wysusza ust, choć z drugiej strony nie trzyma się na nich tak długo jak typowe suche maty. Do tego ma charakterystyczny mocno perfumowany zapach, który ja osobiście bardzo lubię. 








Macie swoją ulubioną czerwoną szminkę?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

19.8.15

Wakacje na wsi


Dom jest stary, pachnie drewnem i kurzem. W środku pełno rupieci, bibelotów, pamiątek rodzinnych i talerzy nie od pary. Od dawna nikt tu nie mieszka, a mimo to panuje porządek. Babcia ma to do siebie, że niczego nie wyrzuca i dla każdego starego przedmiotu potrafi znaleźć nową rolę. W środku są dwie sypialnie, całkiem funkcjonalna kuchnia i nowa łazienka więc spokojnie można zatrzymać się na dłużej. W okół domu jest duży ogród, na wpół dziki, doglądany od czasu do czasu przez dziadków. Pełno w nim zakamarków, wdzierających się na ścieżki roślin, dzikich jabłek i malin. Jako dziecko, często buszowałam po tym ogrodzie, a teraz z nutką nostalgii, patrzę jak odkrywa go moja córka.

Żałuję, że zrobiłam tak mało zdjęć :)









Tak wyglądały nasze wakacje. A jak było u Was?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

17.8.15

Skóra i włosy w ciąży - jak to u mnie było

Niespełna półtora roku temu po raz pierwszy zostałam mamą i wszystko to co działo się w przeciągu 9 miesięcy wstecz, było dla mnie czasem dziwnym, niesamowitym, fajnym i trudnym zarazem. Nie będę się tu skupiała na wszystkich objawach i aspektach ciąży, bo byłaby to epopeja bardzo emocjonalna i pewnie dla szerszego grona niestrawna. Ograniczę się więc to do kwestii zgodnych z tematyką bloga. Chciałabym w kilku punktach opowiedzieć Wam, jak o wpływie ciąży na moją skórę i włosy, o sposobach pielęgnacji i o tym co zrobiłabym inaczej, wiedząc to co wiem.

Zdrowa cera i ciążowy "glow"

Teoretycznie w ciąży nasza cera promienieje, a włosy stają się lśniące i gęste jak nigdy wcześniej. A w praktyce .... moja cera rzeczywiście uległa poprawie. Tu hormony zrobiły mi wyjątkową przysługę, bo wszelkie problemy z zaskórnikami i wypryskami nad którymi dermatolodzy świata rozkładali ręce, zwyczajnie odeszły w niepamięć. Od dłuższego czasu borykałam się z niedoskonałościami na brodzie, szyi i w okolicy ust - prawdopodobnie był to tak zwany "trądzik dorosłych", o wiele bardziej problematyczny i trudny do wyleczenia niż młodzieżowy, w dodatku pozostawiający okropne blizny. Po prostu koszmar, tym bardziej, że praktycznie nigdy, nawet w wieku dojrzewania, nie miałam problemów z cerą. Tym razem nie pomagały żadne preparaty i właściwie to od dawna podejrzewałam, że wszystko to było skutkiem odstawienia tabletek hormonalnych. Dopiero po zajściu w ciążę, organizm poukładał wszystko na swoje miejsce i stopniowo naprawił szkody. A na prawdę dobrze jest dopiero teraz, 1.5 roku po porodzie (ale o tym w osobnym wpisie).

Jeśli zaś chodzi o rzekomy ciążowy blask .... cóż, ja przez kilka pierwszych miesięcy wyglądałam po prostu nędznie. Podkrążone oczy, szara, zmęczona cera i skwaszona mina. Chodziłam jak zombie i wyglądałam na wiecznie niewyspaną. 'Błogosławiony stan' nie oszczędzał mi mdłości i byłam ciągle senna, a do tego doszedł niesamowicie wyczulony węch - odrzucało mnie 99% zapachów, w tym te wyczuwalnych tylko przeze mnie. Miałam nawet wodowstręt. Tak, tak WODOWSTRĘT, bo w moim przypadku zapach wody z kranu był nie do zniesienia. Podobnie było z większością kosmetyków pielęgnacyjnych, kremów, żeli do mycia twarzy, a nawet pasty do zębów. Zapachy były tak nieznośne, że część nich musiałam po prostu oddać znajomym. Łatwo można sobie więc wyobrazić, że w takich okolicznościach dbanie o wygląd nie było jednym z moich priorytetów. Pamiętałam oczywiście o stosowaniu delikatnych produktów i sama z siebie wybierałam kosmetyki bezzapachowe, naturalne i takie które nie podrażniałyby mojej, w tamtym okresie i tak nadwrażliwej, skóry. Sprawdził się olej arganowy oraz kosmetyki do twarzy i ciała Sylveco.

Przez cały okres ciąży piłam też olej lniany - nie tylko jest bogaty w, cenne dla matki i dziecka, kwasy Omega 3, ale pomaga nawilżać skórę od środka i działa zbawiennie na włosy - zarówno wypijany, jak i stosowany od zewnątrz. Jeśli nie jesteście w stanie pić go łyżeczka, świetnym pomysłem jest zastąpienie olejem masła, szybko polubicie ten specyficzny smak w połączeniu z ulubionymi kanapkami. Mnie tak weszło to w nawyk, że masła nie tknęłam do tej pory.


Włosy jak nowe

W ciąży włosy nie wypadają - po prostu przestają, a zamiast normalnego cyklu wzrost-wypadanie, pozostają stale w fazie wzrostu. Moje włosy w ciąży faktycznie miały się lepiej i rzeczywiście przestały wypadać. Choć ta zmiana nastąpiła dopiero w ostatnim trymestrze i nie cieszyłam się nią długo, w dalszym ciągu wspominam te parę miesięcy z łezką w oku. Pod koniec ciąży i później, po porodzie zaczęły też same z siebie tracić skręt - co ciekawe nie jestem jedyną osobą z mojego otoczenia, która zaobserwowała podobną zmianę będąc w ciąży, a włosy niestety nigdy już nie wróciły do poprzedniego stanu.

W tamtych miesiącach, moje włosy były też naturalnie bardziej błyszczące, zdrowsze i łatwiejsze w pielęgnacji. Niestety, szybko zaobserwowałam u siebie wzmożone przetłuszczanie się skóry głowy. Wiązało się z nadmierną produkcją estrogenu i o ile było trochę uciążliwe, w pewnej mierze dało się w załagodzić. W moim przypadku pomogło częstsze mycie delikatnym szamponem (stosowałam głównie Babydream), pod strumieniem letniej wody. Warto pamiętać, że wysoka temperatura wzmaga produkcję łoju, więc gorąca woda, tak samo jak używanie suszarki do włosów, nie są wskazane. W pierwszym trymestrze unikałam też farbowania, natomiast później starałam się rozciągać ten zabieg jak najbardziej w czasie, w ostateczności stosując delikatne farby - oczywiście sprawdzą się te naturalne, choć jeśli, jak mnie, zależy Wam na pokryciu siwych włosów, rezultaty mogą okazać się niewystarczające.


Nawilżanie, ujędrnianie, rozstępy i miejsca strategiczne

O ile zawsze miałam hopla na punkcie smarowideł do ciała, w tym okresie postawiłam głównie na oliwki i naturalną pielęgnację. Z całą pewnością mogę polecić czyste masło shea, oraz oliwkę Hipp i Babydream - w wersji normalnej oraz tej przeznaczonej specjalnie dla mam. Oliwki mają to do siebie, że przy okazji ich aplikacji można wykonać delikatny masaż całego ciała (ale uwaga na masowanie brzucha - w ciąży nie jest to zalecane). Poza tym kosmetyki te świetnie nawilżają i nie podrażniają, często w tym okresie nadwrażliwej, skóry. Ostatecznie udało mi się uniknąć rozstępów, a skóra zachowała elastyczność i w miarę szybko odzyskała dawny wygląd. Oczywiście, wiele zależy od indywidualnych uwarunkowań genetycznych, jednak wierzę, że odpowiednia pielęgnacja i dbanie o ciało, nie tylko od momentu zajścia w ciążę, ale i dużo wcześniej, potrafi zdziałać na prawdę wiele.

Z resztą, sama jestem najlepszym tego przykładem, bo w tym całym strachu przed rozstępami zupełnie zapomniałam o ... pielęgnacji biustu. Wiedziałam, że jego rozmiar w czasie ciąży rośnie, z resztą był to jeden z pierwszych zauważalnych objawów, ale o tym co się dzieje z tą okolicą przy początkach laktacji, nie wspomniano w żadnym poradniku. Wiele zależy oczywiście od tego jak owe początki przebiegają, ale, obrazowo można to porównać chyba tylko do pompowania balona z wodą za pomocą węża strażackiego. W skrócie, jeśli chcecie uniknąć rozstępów, skupcie się na brzuchu i biuście. I módlcie o dobre geny.

Mam nadzieję, że moje, raczej luźne, obserwacje i wskazówki okażą się dla Was przydatne. Zaznaczam też, że temat ciąży jest tak rozległy i tak indywidualny dla każdej z Nas iż Wasze doświadczenia mogą być z goła inne. Tym bardziej zapraszam do dyskusji! Bardzo chętnie poczytam jak to było u Was :)

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

12.8.15

Bobbi Brown Sparkle Eyeshadow - Silver Lilac


Raz na jakiś czas można sobie pozwolić na odrobinę rozpusty, a Bobbi Brown Sparkle Eyeshadow po prostu za długo wisiał na mojej wishliście. Chwila słabości zbiegła się na szczęście z promocją w Douglasie i tak w moich rękach wylądował on. Silver Lilac, czyli srebrno-liliowy cień z intensywnie połyskującymi drobinkami.


Formuła Sparke Eyeshadow różni się nieco od standardowych cieni. Składa się ze sprasowanych drobinek, a nałożony na gołą powiekę właściwe nie daje koloru, tylko niesamowicie migocze odcieniami srebra i fioletu. Drobinki są bardzo dobrze zmielone i pięknie rozświetlają spojrzenie. Latem najbardziej lubię nosić niewielką ilość cienia na gołej powiece - w zależności od sposobu nałożenia możemy uzyskać efekt odbijającej światło tafli, albo poprzestać na lekkim rozświetleniu.

Niewielka ilość cienia na gołej powiece


W połączeniu z brązowym cieniem do powiek (paleta Too Faced Chocolate Bar)




Trwałość jest świetna, efekt bardzo mi się podoba, a tu warto zaznaczyć, że cień ma wiele obliczy i jest zupełnie inny w zależności od świetlenia i pory dnia. Większość wersji wygląda niesamowicie i właściwe to mam ochotę mieć je wszystkie. Oczywiście można znaleźć tańszą alternatywę, choćby w szafie Catrice (<rezenzja>). Niektóre cienie z serii Liquid Metal zapewniają podobny efekt, ale jakość, kolorystyka i szata graficzna produktów Bobbi Brown jednak bardziej do mnie przemawia.

Jak Wam się podoba? Lubicie taki efekt?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

7.8.15

Letni niezbędnik


W tym cudownym czasie, gdy moje mieszkanie zamienia się w całodobową saunę, a temperatura na zewnątrz przebija termometrową skalę, jedyne na co mam ochotę to zasunąć zasłony, włączyć wiatrak i leżeć tak plackiem do wieczora. Byłoby miło, ale skoro się nie da, trzeba szukać alternatyw. Chociażby na drogeryjnych półkach - bo chyba nie tylko ja w czasie wakacji odruchowo sięgam po kosmetyki lekkie i dające chociaż namiastkę orzeźwienia. Świeże zapachy, lekkie konsystencje i chłodne, jasne kolory w chwili obecnej zdecydowanie mają u mnie pierwszeństwo. Dziś zebrałam kilka ulubionych produktów, które towarzyszą mi od początku wakacji i pomagają przetrwać upały.


Pianka pod prysznic Douglas Home Spa Spirit of Asia to kosmetyk po którym nie spodziewałam się wiele, jednak jako produkt myjący, moje moje oczekiwania spełnił z nawiązką. Spirit of Asia jest zapachem kwiatowo-cytrusowym, a w składzie ma między innymi imbir, mleko bambusowe i ekstrakt z jagód goji. Bardzo orzeźwiający, wydajny i delikatny dla skóry. 

W kwestii nawilżenia dobrze sprawdził się balsam antycellulitowy Pat&Rub, który co prawda nie zlikwidował pomarańczowej skórki, ale otulił świeżym, charakterystycznym dla produktów marki, cytrusowym zapachem. Dodatkowo, w mojej torebce regularnie lądowała aloesowa mgiełka nawilżająca Yves Rocher. Pachnie pysznie - jak nektar z miąższu aloesu, a do tego działa chłodząco i nawilżająco na skórę. Buteleczka jest mała i poręczna, więc można zabrać ją ze sobą na plażę.


Kolorówkę zdominowały lakiery do paznokci, najlepiej w odcieniach błękitu. Moimi hitami są miętowy Essie Mint Candy Apple oraz lazurowy In the Cab-ana. Mięta, przy całej swojej urodzie, ma może ciut gorszą formułę, natomiast In the Cab-ana, potrafi zapewnić pełne krycie już przy jednej warstwie, a na paznokciach wygląda po prostu bosko. Poza tym, w makijażu na co dzień towarzyszy mi jedynie mascara, kredka do brwi i połyskujący Bobbi Brown Sparkle Eyeshadow w odcieniu Silver Lilac. To taki mój magiczny pyłek, który nałożony na gołą powiekę, odbija światło tysiącami drobinek. Do tego świetnie nadaje się na dzień, bo po prostu odświeża i otwiera spojrzenie. Postaram się szybko dodać osobny wpis na jego temat, bo te zdjęcia zupełnie nie ukazują powodu mych zachwytów.

A co z włosami? Moje niby fale, niby loki bez stylizacji się nie obejdą, a spray z solą morską Toni&Guy to jeden z tych produktów, które z jakiegoś powodu cieszą się u mnie wzięciem jedynie latem. Spray nadaje fryzurze trochę niesfornego wyglądu, dodaje objętości i znacznie ułatwia układanie świeżo umytych włosów.

I na koniec, obowiązkowo, letni zapach. My Honey Toni Gard to mieszanka owocowo kwiatowa, w której pierwsze skrzypce gra miód oraz limonka. Jest świeży, dziewczęcy i pachnie jak słodki orzeźwiający napój.  


A u Was co najlepiej sprawdza się podczas upalnych dni? 

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

4.8.15

Essie - Mint Candy Apple


Mint Candy Apple nieodzownie kojarzy mi się ze świeżością wiosny, beztroską lata i jest pierwszym lakierem, który przychodzi mi do głowy, gdy myślę o wakacjach. To śliczna jasna, pastelowa mięta, z przewagą niebieskich tonów i jeden z pierwszych essiaków w mojej, nieustannie rosnącej, kolekcji.


Mam wrażenie, że na jego temat chyba wszystko zostało już powiedziane, ale jakoś brakowało mi tego letniego klasyka na blogu. Bo MCA to w końcu taka trochę matka wszystkich miętusów. To właśnie jej zawdzięczamy miętowe szaleństwo, zapoczątkowane przez Essie parę lat temu. I to właśnie za jej przykładem szły inne marki, wypuszczając bliźniacze wariacje. Klasyk bywa niestety troszkę kapryśny - lubi wylewać za skórki i mógłby mieć lepsze krycie. Ostatecznie jednak dla tej piękności warto się trochę pomęczyć. 

Ja uwielbiam, nie wyobrażam sobie lata bez. A Wy?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:
© ROSE AND VANILLA . All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig