28.5.15

Błyskawiczne smoky eye z Max Factor Liquid Effect Pencil


Czarna kredka - uniwersalna, prosta w obsłudze, niezawodna. Kiedy w grę wchodzi szybkie "podmalowanie" oka, nie ma sobie równych. To właśnie z nią, gdzieś pod koniec podstawówki, stawiałam pierwsze makijażowe kroki. Co prawda od tamtej pory mój mały kolorowy arsenał znacznie się rozrósł, ale kredka wciąż ma w nim zapewnione stałe miejsce.

Max Factor Liquid Effect Pencil (10 Black Fire) postanowiłam wspomnieć, bo bardzo lubię takie proste i wygodne rozwiązania. Szczególnie, że na ślęczenie przed lusterkiem nie mam ostatnio ani warunków, ani czasu. Połączenie kredki i gąbki do rozcierania nie jest co prawda niczym nowym  - podobne produkty od dawna ma w swoim asortymencie np. Chanel, czy L'oreal. Ale że po mojej starej kredce została jedynie gąbka, od jakiegoś czasu szukałam czegoś nowego.



Kredka Max Factor sprawdzi się przy zwykłej kresce, można przy jej pomocy łatwo i szybko optycznie zagęścić linię rzęs lub zrobić błyskawiczne smoky. Tę ostatnią opcję lubię szczególnie wciągu dnia - tego typu makijaż nie wygląda ciężko, bo nie musimy ładować tony cieni na powiekę, a wykonanie go zajmuje raptem parę minut. Po prostu nakładamy jedną końcówką, rozcieramy drugą i voila!


Kredka jest prawie idealna. Prawie, bo gąbka mogłaby co prawda być nieco bardziej gąbczasta, a mniej gumowata. Z drugiej strony jest dobrze wyprofilowana, co bardzo ułatwia rozcieranie. Konsystencję ma bez zarzutu, jest dość miękka, odpowiednia na linię wodną, ale też można bez problemu zrobić za jej pomocą precyzyjną kreskę. Oprócz uniwersalnej czerni fajnie prezentują się też inne kolory, z tego co pamiętam, część z nich ma połyskujące wykończenia. Z resztą możecie obejrzeć je tu <klik>.

Swoją drogą, ciekawa jestem czy w erze pisaków, pędzelków, kałamarzy i innych wynalazków wracacie jeszcze do zwykłej kredki. Macie swoje ulubione?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

21.5.15

Korres Wild Rose Brightening Line - krem na dzień, maseczka, krem pod oczy


Róża w kosmetyce to temat stary jak świat, a przeze mnie, uwielbiany niemalże w każdej odsłonie. Cenię różę ze względu na piękny zapach, działanie aromaterapeutyczne oraz, jakże by inaczej, właściwości pielęgnacyjne. Już niejednokrotnie przekonałam się, że wyciąg z niej doskonale nawilża i łagodzi moją wrażliwą, naczyniową cerę. Z tych względów zawsze zatrzymuję się przy różanych produktach odrobinę dłużej, nawet jeśli jest to tylko perfumowany krem do rąk. Nie inaczej było tym razem - koło serii Wild Rose Korresa po prostu nie mogłam przejść obojętnie.

Grecka marka Korres, dostępna w polskich Sephorach, jest znana z produkcji kosmetyków naturalnych oraz tego, że kładzie nacisk na wysoką zawartością aktywnych wyciągów roślinnych w swoich produktach. W asortymencie marki znajdziemy zarówno makijaż, jak i pielęgnację. I to właśnie ta druga kategoria wzbudziła moje zainteresowanie. Seria Wild Rose przeznaczona jest do pielęgnacji twarzy, dzięki zawartości olejku z dzikiej róży (bogatego w witaminę C) ma działać rozświetlająco, niwelować drobne zmarszczki i przebarwienia.



1. Korres Wild Rose Eye Cream obok olejku z dzikiej róży zawiera również wyciąg z drożdży, który ma za zadanie poprawić mikrokrążenie, dodać skórze energii i zmniejszyć sińce pod oczami. Inne składniki aktywne to: betaina, witamina C, E, prowitamina B5, ruszczyk kolczasty i olejek jojoba. Kosmetyk ma przyjemną, choć specyficzną, formułę i dopiero gdy zerknęłam na informację o składzie, dotarło do mnie, że zarówno kolor, zapach (wcale nie różany) jak i lekko glinkowata konsystencja, przywodzą na myśl właśnie wyciąg z drożdży. Krem okazał się bardzo przyjemnym, wręcz kojącym kosmetykiem, który dobrze radzi sobie z nawilżeniem okolicy oka. Obyło się jednak bez zaskakujących efektów rozświetlających.

Water, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Octocrylene, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Triheptanoin, Caprylic/Capric Triglyceride, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Betaine, Butylene Glycol, Ammonium Acryloyldimethyltaurate/VP Copolymer, Coco-Glucoside, Sucrose Distearate, Sodium Stearoyl Glutamate, Benzyl Alcohol, Phenoxyethanol, Saccharomyces Cerevisiae Extract, Olea Europaea (Olive) Oil Unsaponifiables, Tocopheryl Acetate, Sodium Ascorbyl Phosphate, Distarch Phosphate, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Panthenol, Caprylyl Glycol, Rosa Canina Fruit Oil, Rosa Rubiginosa Seed Oil, Lactic Acid, Xanthan Gum, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Euphrasia Officinalis Extract, o-Cymen-5-ol, Sodium Gluceptate, Fragrance (Parfum), Ethylhexylglycerin, Glycine Soja (Soybean) Oil, Rhodiola Rosea Root Extract, Ruscus Aculeatus Root Extract, Aesculus Hippocastanum (Horse Chestnut) Seed Extract, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Citric Acid, Mica, Titanium Dioxide




2. Korres Wild Rose Advanced Repair Sleeping Facial to całonocna maseczka, którą stosujemy dzień po dniu dla uzyskania najlepszych efektów. Właściwie to taki podrasowany, skoncentrowany krem n noc, który ma za zadanie stopniowo rozjaśnić i rozświetlić cerę. Zawiera między innymi, olejek z dzikiej róży, olejek arganowy, ekstrakt z waltheria indica, masło shea, masło z awokado, czy prowitaminę B5. Maska ma zdecydowany różany zapach, który przeciwnikom tegoż aromatu mógłby dość mocno dać się we znaki. Mój nos przyzwyczaja się do niego chwilę po aplikacji, a jako że ogólnie uważam go za przyjemny, zakładam, że innym zwolennikom róży nie powinien przeszkadzać. Sama maska w konsystencji jest dość lekka, właściwie to lżejsza od kremu na dzień z tej samej serii. Niestety, tu również nie zauważyłam, obiecywanych przez producenta, spektakularnych efektów .

Aqua/Water/Eau, Glycerin, Glyceryl Stearate Citrate, Dicaprylyl Carbonate, Alcohol Denat, Triheptanoin, Behenyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Isodecyl Neopentanoate, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Beeswax (Cera Alba), Lecithin, Imperata Cylindrica Root Extract, Acacia Decurrens/Jojoba/Sunflower Seed Wax/ Polyglyceryl-3 Esters, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Alpha-Isomethyl Ionone, Ascorbyl Tetraisopalmitate, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Caprylyl Glycol, Carbomer, Cetearyl Alcohol, Citronellol, Distarch Phosphate, Eugenol, Galactoarabinan, Geraniol, Glycine Soja (Soybean) Oil, Glycine Soja (Soybean) Sterols, Hexyl Cinnamal, Hydrolyzed Sodium Hyaluronate, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Parfum (Fragrance), Phenoxyethanol, Rosa Canina Fruit Extract, Rosa Canina Fruit Oil, Rosa Rubiginosa Seed Oil, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Sodium Gluceptate, Sodium Hydroxide, Tetrahydrodiferuloylmethane, Tocopheryl Acetate,Xanthan Gum.


3. Korres Wild Rose 24 Hour Moisturising & Brightening Cream podobnie jak reszta serii ma za zadanie walczyć z przebarwieniami i drobnymi zmarszczkami. Zawiera wyciąg z pustynnej rośliny zwanej imperatą cylindryczną, która ma zapewnić dodatkową dawkę długotrwałego nawilżenia. Dodatkowo połączenie wyciągu z pestek winogron i kwasu fitynowego ma zapewnić skórze młody wygląd. Jak na krem na dzień, jest dość tłusty i choć nie rozprowadza się najlepiej, dla równowagi, dość szybko się wchłania. Moim zdaniem świetnie nawilża i zdecydowanie nada się dla posiadaczek cer suchych.

Skład: Aqua (Water), C12-20 Acid PEG-8 Ester, Glycerin, Hexyldecanol, Hexyldecyl Laurate, C12-15 Alkyl Benzoate, Dicaprylyl Carbonate, Pentylene Glycol, Rosa Canina Fruit Oil, Titanium Dioxide, Cetyl Alcohol, Hydrogenated Olive Oil Myristyl Esters, Macadamia Ternifolia Seed Oil, PEG-20 Methyl Glucose Sesquistearate, Methyl Glucose Sesquistearate, Imperata Cylindrica Root Extract, Olea Europaea (Olive) Oil Unsaponifiables, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Alcohol, Alpha-Isomethyl Ionone, Alumina, Aluminium Stearate, Arginine, Ascorbic Acid, Ascorbyl Palmitate, Benzoic Acid, Benzyl Benzoate, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Caprylyl Glycol, Carbomer, Citric Acid, Citronellol, Dehydroacetic Acid, Ethylhexylglycerin, Hexyl Cinnamal, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Isodecyl Salicylate, Parfum (Fragrance), PEG-8, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Phenoxyethanol, Polyaminopropyl Biguanide, Polyhydroxystearic Acid, Sodium Phytate, Tocopherol, Tocopheryl Acetate, Vitis Vinifera (Grape) Seed Extract, Xanthan Gum.




Różaną serię Korresa oceniam dobrze, choć mam kilka zastrzeżeń. Kosmetyki są przyjemne w użyciu, świetnie sprawdziły się w kwestii nawilżenia. Niestety, jak na markę naturalną, podobno garściami czerpiącą z doświadczenia w homeopatii, składy są bardzo długie i wcale nie takie naturalne. A ceny boleśnie wysokie (ok. 150 zł za pełnowymiarowy produkt). Wspomniane składniki aktywne występują w ilościach podobnych tańszym markom kosmetycznym, filtry przeciwsłoneczne zawarte w kosmetykach to najzwyklejsze filtry chemiczne, a obiecanie działanie rozświetlające było raczej nikłe. Dodatkowo, spotkałam się z opinią, że opakowania (swoją drogą bardzo przyjemne dla oka), wcale nie zapewniają stabilności substancjom aktywnym zawartych w kosmetykach. Żałuję że przygodę z Korresem zaczęłam w nienajlepszy sposób, bo uwierzcie, bardzo chciałam polubić tę serię. I pewnie polubiłabym gdyby była nieco tańsza, a sama firma nie mydliła ludziom oczu (wszak Panie w Sephorach zapewniają iż to sama natura).

Ciekawa jestem Waszego doświadczenia z marką Korres. Używałyście tych kosmetyków? Może polecacie jakieś inne produkty tej firmy?

pozdrawiam 
Kinga
SHARE:

14.5.15

Spotkanie z Perfumerią Douglas i prezentacja nowości


W ubiegły piątek, wraz z kilkoma innymi dziewczynami, miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu z przedstawicielkami perfumerii Douglas. Całe wydarzenie odbyło się w Rzeszowie, w biurze regionalnym perfumerii, gdzie mogłyśmy zapoznać się z ofertą pielęgnacyjną i nowościami makijażowymi marki.

Spotkanie rozpoczęło się od prezentacji szwajcarskiej marki Artemis. Tę część poprowadziła niezwykle charyzmatyczna i pełna energii Natalia - regionalny ekspert do spraw pielęgnacji. Myślę, że każda dziewczyna, która choć trochę interesuje się pielęgnacją powinna przyjrzeć się tej marce bliżej. Artemis stawia na połączenie natury i innowacyjności, czego efektem są kosmetyki wysokiej jakości, charakteryzujące się dobrymi, bezpiecznymi składami. Nie znajdziemy tam parabenów, czy olejów parafinowych, a wszystkie produkty wypracowane zostały na bazie szwajcarskiej wody źródlanej i naturalnych składników wspomaganych najnowszymi zdobyczami nauki.




W następnej kolejności mogłyśmy zapoznać się z produktami Douglas Home Spa. Przyznam szczerze, douglasowa marka własna wcześniej była mi zupełnie obca, tymczasem okazało się, że dla osób takich jak ja, uwielbiających wszelakie smarowidła i pięknie pachnące umilacze kąpieli, poznawanie kolejnych produktów było niczym buszowanie w sklepie ze słodyczami. Z trzech przedstawionych nam linii zapachowych, to pierwsza, Harmony of Ayurveda (pomarańczowa), najbardziej przypadła mi do gustu. Charakteryzuje się ciepłym orientalnym zapachem, będącym połączeniem między innymi pomarańczy, brzoskwinii, mango, jaśminu, drzewa sandałowego, wanilii i piżma. W ofercie dostępna jest również seria Spirit of Asia (zielona), o delikatnym, świeżym cytrusowo-kwiatowym aromacie (idealna na wiosnę i lato), oraz Beauty of Hawaii (żółta), której kwiatowo-owocowy zapach przypadnie do gustu wielbicielkom słodkości.

W skład każdej z linii wchodzą kosmetyki takie jak kremy, balsamy, olejki do ciała, żele i pianki pod prysznic, czy peelingi cukrowe. Zależnie od serii wzbogacone zostały licznymi olejkami i ekstraktami.








Zwieńczeniem pielęgnacyjnej części spotkania była prezentacja słynnych szczoteczek do oczyszczania twarzy Foreo oraz Philips Visa Pure. Mnie do gustu przypadła Foreo w wersji mini, jednakże ze swojej strony obawiałabym się o regularność stosowania.




Po pielęgnacji przyszła pora na makijaż. Druga część wieczoru poświęcona była nowościom Douglas Make-Up, które z kolei przedstawiła nam Kinga - makijażysta regionalny marki. I tu działo się na prawdę sporo, bo oferta marki jest dość rozbudowana. Kosmetyki przechodziły od jednej dziewczyny do drugiej, i szkoda, że nie mogłam wszystkiemu przyjrzeć się dokładniej, bo od macania, próbkowania i smarowania szybko zabrakło miejsca obu rękach. Zwrócę wam więc uwagę na te produkty, które mnie najbardziej przypadły do gustu i które uznałam za najciekawsze. A było z czego wybierać.



W kwestii podkładów z pewnością ciekawą opcją jest Fluide Veloirs Surpreme 12h Foundation. Charakteryzuje się mocnym kryciem i świetną trwałością, a przez przez Panią makijażystkę porównany był do słynnego Revlon CS. Bardzo ciekawie zapowiadają się też korektory pod oczy - Light Concealer, którego głównym zadaniem jest rozjaśnienie cery, oraz Covering Concealer, który z kolei ma pokryć nierówności.


Moją uwagę przykuły też kosmicznie wyglądające kremowe róże do policzków. Toupie Cream Blush, mają świetne kolory, ciekawy wygląd i przypadną do gustu miłośniczkom lekkiego, naturalnego rumieńca. Dodatkowo można ich użyć jako pomadki do ust.



Magic Mousse Eyeshadow to z kolei cień w kremie o konsystencji z jaką jeszcze się nie spotkałam. Formuła to niemalże pianka, a odcień Jump My Love - jasny opalizujący brąz na swatchu prezentował się fenomenalnie. Ciekawa jestem jak jak z trwałością na powiece.


Poniżej kilka innych cieni.




Pudry i bronzery



Po prezentacji nowości mogłyśmy przetestować działanie urządzenia do dobierania koloru podkładu - Douglas Colour Expert. Moim zdaniem pomysł jest ciekawy, a aplikacja z pewnością bardzo pomocna, choć ostatecznej decyzji w kwestii wyboru podkładu idealnego za nas nie podejmie. Plusem jest fakt, że można z niej skorzystać darmowo w każdym salonie Douglas.




Na zakończenie spotkania Kinga zademonstrowała jak krok po kroku wykonać makijaż francuski używając kosmetyków marki Douglas (niestety tutaj jakość zdjęć trochę kuleje ze względu na sztuczne oświetlenie nad głową modelki :))



Uff ... mam nadzieję, że ktoś dobrnął do końca. Cały wieczór wspominam niezwykle miło, tym bardziej, że pierwszy raz miałam okazję brać udział w jakimkolwiek blogerskim spotkaniu. Wcześniej podchodziłam do wydarzeń tego typu bez większego entuzjazmu - po części dla tego, że trudno mi było przestawić się na bycie blogerem również poza ekranem monitora. Początkowy lekki stres i zdenerwowanie okazał się jednak zupełnie niepotrzebne. Atmosfera była luźna, spotkanie przygotowane bardzo ciekawie, a do tego miałam okazję poznać fajne dziewczyny (brawa dla Balbiny za zebranie Nas do kupy :)).

Ciekawa jestem Waszej opinii na temat kosmetyków Douglas. Miałyście z nimi do czynienia?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

9.5.15

Kwiecień w zdjęciach

Jak wyglądał mój kwiecień? Słonecznie, zielono, kwitnąco, pachnąco, kolorowo ... cudnie! Wiem, że jest sobota, ale dziś wyjątkowo lekkostrawnie, bez gadania. Niech przemówią zdjęcia :)


1. Wiosenna kosmetyczka
2. Rośnie mi mały mól książkowy :)
3. Najlepszy - Max Factor 15 Seductive Pink
4. Przegląd ulubionych instagramowych profili


5. Wiedźminowe love :)
6. Najlepszy obiad ever
7. Ulubiony peeling od Phenome
8. Taki mam park pod domem


9. Nowe YC
10. MAC Twig + Plumful
11. I Plumful raz jeszcze
12. Malinowy dżem z Rossmana - mniam!


13. Nowa zapachowa miłość - Love, Chloe
14. :)
15. Zdjęcie z gałązką musi być
16. Ulubieńcy

A co się działo u Was?

pozdrawiam
Rose&Vanilla
SHARE:

6.5.15

Tesori d'Oriente Ambra i Szafran + niespodzianka


Części z Was produkty, czy chociaż sama nazwa, Tesori d'Oriente zapewne nie są obce. Nie będę więc przynudzała wstępami i szybko przejdę do sedna (a jeśli jednak jesteście nowi w temacie możecie zajrzeć do poprzednich wpisów, <tu> lub <tu>). Moje doświadczenie z włoską marką jak dotąd było całkiem przyjemne, w związku z czym z chęcią przygarnęłam kolejny egzemplarz. Wybór był dość oczywisty, bo Ambra i Szafran chodził mi po głowie od pierwszych próbkowych testów.


Tym razem przenosimy się na tętniące życiem, kolorowe, duszne ulice Marakeszu. Czuć aromaty egzotycznych olejków, przypraw, kwiatów i kadzideł. W powietrzu noszą się wonie jaśminu, kwiatu pomarańczy, mieszając się z zapachami oleju arganowego, różanych ekstraktów, ambry, kardamonu, goździków, świeżo garbowanych skór. Wyobrażam sobie, jak ta wibrująca mieszanka rozgrzewa w ciągu dnia, osiągając punkt wrzenia w godzinach popołudniowych, gdy słońce jest wysoko na niebie, a temperatura sięga zenitu. Nie wiem na ile mój opis jest spójny z rzeczywistością (obym miała okazję się przekonać), ale chyba nie bez powodu Marakesz nazywany jest miastem tysiąca zapachów.

A jak się do tego obrazu ma Tesori? Moim zdaniem całkiem nieźle. Nawet nieco tandetne plastikowe opakowanie świetnie wpisuje się w klimat orientalnego bazaru. W skład linii Marrakech wchodzą jak dotąd cztery wersje zapachowe i wszystkie prezentują się ciekawie. Mamy więc Hibiskus i Różowy Pieprz, Neroli i Kardamon, Wanilia i Imbir oraz, cieszący się największą popularnością, a moim zdaniem najlepszy z całej czwórki, Ambra i Szafran.

O ile w przypadku niektórych tworów Tesori odnoszę wrażenie, że nazwy mają niewiele wspólnego z zapachem (co nie znaczy, że same w sobie nie są ciekawe), tak z tym takiego problemu nie ma. Pierwszy psik jest ciepły, rozgrzewający i otula dość mocną, aczkolwiek nie duszącą mieszanką słodkawej ambry, szczypty szafranu, imbiru i czegoś drzewnego, kojarzącego się z zapachem tytoniu. I choć perfumy Tesori na ogół są dość płaskie, w tym przypadku mój nos dał się chyba zwieść. Mam bowiem wrażenie, że wszystko to niezwykle zgrabnie się komponuje, przenika, delikatnie przechodzi w kolejne fazy, na koniec pozostawiając na skórze spożywczo-waniliową bazę. Od początku do końca pachnie to bardzo przyjemnie, a ja, im dłużej Ambry i Szafranu używam, tym bardziej mi się ten zapach podoba. Dodam jeszcze, że w połączeniu z całkiem fajnym żelem pod prysznic z tej samej linii, umilił mi już nie jeden wieczór.


Jeśli jesteście ciekawi tego lub innych zapachów Tesori d'Oriente możecie je nabyć w kilku sklepach internetowych również postaci próbek. Mój zestaw pochodzi z Efiori, a jako że w tytule obiecałam niespodziankę, dodatkowo sklep zaoferował taki sam dla Was. Żeby go wygrać, lećcie na mój profil na Facebooku i weźcie udział w rozdaniu.

pozdrawiam
Rose&Vanilla
SHARE:

1.5.15

Ulubieńcy ostatnich miesięcy


Kiedy przygotowywałam ostatnich ulubieńców za oknem panoszyła się jeszcze zima. Od tego czasu zrobiło się o wiele bardziej zielono, ciepło i przyjemnie, a ja, a jakże, mam dla Was kolejną porcję dobroci. Poza stosunkowo nowymi zakupami nie obyło się bez starych, dobrych znajomych o których postanowiłam trochę przypomnieć. Okazuje się, że w pogoni za nowościami, jeszcze lepszym kremem, szamponem, balsamem czasami można się zapędzić w kozi róg. W takich momentach na ogół wracam do produktów sprawdzonych i bezpiecznych, na przykład takich jak poniższa dwójka.


1. Isana Med mleczko do ciała 10% mocznika - o mleczku Isany pisałam ponad rok temu i od tamtej pory gości w moim domu nieustannie, a poza mną korzysta z niego również mój mąż. On używa go przy problemach ze skórą atopową, mnie z kolei służy do łagodzenia wszelkich podrażnień po depilacji. Przy zakupie kolejnego opakowania stwierdziłam więc, że warto o nim przypomnieć, bo choć pojawiło się w ulubieńcach w ubiegłym roku, wciąż nie natknęłam się na nic co mogłoby je zdeklasować.

2. Taft Ultra Pure Mousse - po eksperymentach z innymi produktami do stylizacji tu też wracam do tego co sprawdzone. Moje włosy są suche, wysokoporowate, lekko kręcone i to własnie pianki radzą sobie z nimi najlepiej. Używałam już przeróżnych, ale rzadko kiedy miałam ochotę do którejś z nich wrócić. Do czasu gdy trafiłam na Utra Pure Mousse. Jest lekka, nie skleja włosów, dobrze je dyscyplinuje i zapobiega puszeniu. Do tego jest niedroga i ma delikatny (jak na piankę) skład.


3. Phenome Anti-Aging hand therapy - uwielbiam zapach tej linii i tu krem z marszu miał u mnie punkty. Poza tym, ma lekką konsystencję, świetny skład, dobrze nawilża i zostawia na dłoniach przyjemną, aksamitną warstwę ochronną. Jeśli interesuje was marka Phenome, zdecydowanie polecam wypróbowanie tego kremu.

4. Phenome Milky Almond Regenerating body butter - uwielbiam migdałowe kosmetyki, więc nie mogłam odmówić sobie przyjemności wypróbowania propozycji Phenome. Masło zawiera 99% surowców naturalnych, na czele z wodą migdałową i olejem ze słodkich migdałów. Dodatkowo zapach został wzbogacony nutami wanilii i orzecha laskowego i co tu dużo mówić, pachnie wyśmienicie. Nie przebiło co prawda mojego faworyta, czyli peelingu cukrowego z serii Nourishing, ale plasuje się zaraz za nim. Pod względem pielęgnacyjnym, kosmetyk również spisuje się świetnie, zostawia skórę nawilżoną, aksamitną i miękką i stosunkowo szybko się wchłania.


5. Too Faced Chocolate Bar palette - nie używam cieni codziennie, ale jeśli już mam ochotę na pełniejszy makijaż, ta paleta wystarcza mi w zupełności. Świetna jakość i pigmentacja cieni, bardzo "moje" kolory, które z resztą możecie obejrzeć na powyższym zdjęciu. Jeśli lubicie takie odcienie więcej możecie zobaczyć tutaj

6. NYX HD Concealer 04 Beige  - świetny, super trwały korektor, który zakryje wszystkie niedoskonałości i przebarwienia. Z racji tego, że ma tendencję do zastygania na skórze pod oczy raczej się nie nadaje, ale poza tym jest genialny.

7. Max Factor Creme Puff Blush 15 Seductive Pink - obecnie najbardziej eksploatowany przeze mnie kosmetyk kolorowy w ogóle. Nie ma dnia bez muśnięcia policzków różem Max Factor, świetnie odświeża twarz, łatwo się nakłada i samo patrzenie na niego poprawia mi nastrój. Pełna recenzja i dokładne zdjęcia znajdziecie tu.

8. Love, Chloe EDP - co by tu jeszcze napisać, żeby się nie powtórzyć? Wspominałam o Chloe w wiosennym niezbędniku i rozpisywałam się na jego temat w recenzji, więc tym razem będzie krótko. Love, Chloe to zapach wyrafinowany, elegancki i kobiecy, choć zdecydowanie nie taki, który polecałabym w ciemno. Ja uwielbiam i polecam dorwać gdzieś choćby próbkę zanim na dobre zniknie ze sklepowych półek.

Co myślicie o moich ulubieńcach? Znacie? Coś Was zaciekawiło?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:
© ROSE AND VANILLA . All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig