30.1.15

Ulubieńcy stycznia


Kolejny miesiąc za nami, a to oznacza, że najwyższa pora podzielić się z nowymi kosmetycznymi zauroczeniami. Do moich styczniowych ulubieńców kandydatów miałam naprawdę sporą gromadkę, ale ostatecznie wybrałam piątkę najlepszych z najlepszych. Zapraszam do mini recenzji.



1. Yves Rocher Nutrition - mleczko nawilżająco-odżywcze do skóry suchej - długo leżało w czeluściach szuflady zanim postanowiłam dać mu szansę. Nie miałam w stosunku do niego wielkich wymagań, a w kolejce czekały o wiele bardziej interesujące mnie smarowidła. Jakże miłe było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że mleczko jest zdecydowanie lepsze niż się spodziewałam. Plusem jest lekka formuła, do której zdążyłam się nieco stęsknić, brnąc przez moje zimowe zbiory maseł i balsamów. Mleczko dobrze nawilża i szybko się wchłania, a do tego ma cudny migdałowy zapach (choć gdyby nie opakowanie, przysięgłabym, że to pistacja). Jeśli szukacie jakiegoś przyjemnego, lżejszego smarowidła, warto mieć YR na oku.

2. Phenome Vitality Skine mousse mask - maseczka rozświetlająca Phenome, pochodząca z najnowszej jabłuszkowej linii. Ma postać rzadkiej galaretki, czy też musu i bardzo przyjemny, naturalny zapach jabłkowego miąższu z lekko wyczuwalną octową nutką. Nakładam ją wieczorem i zostawiam na całą noc. Bogaty, naturalny skład pomaga wyrównać koloryt skóry i rozjaśnić przebarwienia, a dodatkowo wzmacnia naczynia krwionośne, co przy moim typie cery jest jak znalazł. Używam z ogromną przyjemnością, a w słoiczku ubytku praktycznie nie widać, więc plus i za to.



3. Phenome enzymatic gentle exfoliator - peeling enzymatyczny Phenome okazał się strzałem w dziesiątkę. Co prawda przeznaczony jest do cery tłustej, z tego też względu nie używam go więc częściej niż w raz w tygodniu. Do gustu przypadł mi cytrusowy zapach i delikatne, acz skuteczne, działanie. Przy mojej naczynkowej cerze nie zaobserwowałam żadnych podrażnień, a aplikacja obyła się bez nieprzyjemnych doznań w postaci pieczenia, czy swędzenia. Efekty dostrzegłam po kilku użyciach, gdy skóra stała się niesamowicie gładka i przyjemna w dotyku. Po prostu kolejny rewelacyjny produkt Phenome.


4. Caudalie Premieres Vendanges - świetny krem na dzień o stosunkowo lekkiej konsystencji i przyjemnym zapachu. Bardzo dobry nawilżacz, który idealnie sprawdza się pod makijaż i bardzo szybko się wchłania. Moja skóra go uwielbia i odwdzięcza się piękną promienną cerą. W duecie z Beauty Elixirem od Caudalie to zestaw idealny po nieprzespanej nocy.

5. Estee Lauder Sensuous EDP - przepiękny zapach, który miałam na oku od dawna. Zużyłam masę próbek i w końcu zdecydowałam się na małą buteleczkę. Sensuous to kompozycja raczej jesienno-zimowa, pierwsze skrzypce gra tu co prawda miodowa słodycz, ale ta mocno przyprawiona jest drzewno-ambrowymi nutami. To zapach niesamowicie kobiecy, głęboki i ciepły. Do tego bardzo trwały. Flakonik uwielbiam :)

Ciekawa jestem Waszych styczniowych odkryć. A może coś z moich ulubieńców zwróciło Waszą uwagę?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

23.1.15

Dermika Biogeniq - krem-maska redukujący zmarszczki do całodobowej pielęgnacji skóry wokół oczu


Znalezienie dobrego kremu pod oczy na ogół jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Lubię zmieniać, odkrywać i nawet jeśli trafiam na coś z czego jestem zadowolona, najczęściej mam ochotę szukać dalej. Najlepiej sprawdzają się u mnie treściwe, mocno odżywcze formuły i szczególnie w przypadku kremu na noc lubię sobie w tej kwestii dogodzić. Nie znoszę natomiast, gdy krem pod oczy ma konsystencję maziaja, który wchłania się w nieskończoność, a wszelkie próby przyspieszenia tego procesu wzmagają jedynie jego migrację.

Widząc w asortymencie Dermiki krem-maskę, pomyślałam, że taki produkt powinien przynajmniej częściowo zadowolić moją skórę. Spodziewałam się, dobrego odżywienia, nawilżenia i przyjemnej formuły. Dostałam bardzo dobry kosmetyk, który co prawda nie zrobił mi na twarzy rewolucji, ale spełnił większość oczekiwań, a to już całkiem niezły wynik.


Krem należy do serii Biogeniq, przeznaczonej dla kobiet w wieku 35-60+. Wykorzystuje składnik zwany Ektoiną, który ma działać jak 'szczepionka' - opóźniać procesy starzenia, wzmocnić odporność skóry, działać przeciwzapalnie i nawilżająco. Oszczędzę Wam reszty szczegółów, bo opis producenta, bardzo kwiecisty, bogaty w innowacje, patenty i rewolucyjne rozwiązania jest taką trochę mową-trawą, uprawianą ostatnio przez coraz większą ilość firm kosmetycznych. I jak to na ogół bywa, wszystkie z zachwalanych składników znajdują się w drugiej części składu.

A skład jak na moje laickie oko i tak prezentuje się całkiem sensownie. Na początku mamy bowiem glicerynę i skwalan, które mają nawilżyć i natłuścić skórę. Zaraz po nich jest olej makadamia i olej z pestek winogron odpowiedzialne z kolei za jej odżywienie, ujędrnienie i wreszcie zahamowanie procesów starzenia.


Konsystencja kremu okazała się nieco rzadsza niż się spodziewałam i pod tym względem z maską ma niewiele wspólnego. Mimo tego wciąż jest komfortowa dla skóry - szybko się wchłania, co z pewnością jest miłą odmianą i czyni proces aplikacji bardzo przyjemnym. Poza tym, krem zostawia na skórze delikatną warstewkę i zapewnia dobry poziom nawilżenia przez cały dzień. Bez problemu poradził sobie jako baza pod korektor, a nie szczędziłam mu cięższego kalibru jak na przykład NYX HD, czy Camouflage od Catrice.

Z dalszych kwestii, krem przyczynił się do poprawy jędrności skóry, która bezpośrednio po jego użyciu jest przyjemnie miękka i napięta. Na wygładzenie zmarszczek oczywiście nie ma co liczyć, ale już dawno przestałam wymagać tego cudu od jakiegokolwiek kosmetyki. Moja skóra pod oczami wciąż prezentuje się całkiem dobrze i choć nie jest już tak jędrna jak kiedyś, redukcja zmarszczek JESZCZE mnie nie dotyczy. Wierzę jednak, że dzięki właściwym środkom zapobiegawczym, choć trochę odciągnę czasie moment ich pojawienia się.




Krem przeznaczony jest do całodobowej pielęgnacji skóry dojrzałej, a z reguły takie służą mi najlepiej. Zapewniają mocniejszą dawkę nawilżenia niż te przeznaczone dla cer młodszych, a do tego lepiej chronią delikatną skórę wokół oczu. Jeśli więc szukacie dobrego kremu nawilżającego w rozsądnej cenie, polecam zapoznać się z Dermiką. Pokuszę się wręcz o stwierdzenie, że to taki tańszy odpowiednik Eris - efekty i komfort stosowania są zbliżone, podczas gdy cena o kilkanaście złotych niższa (Krem Bioqeniq kupicie za około 35 zł).

Ciekawa jestem czy któraś z Was miała okazję go używać. Macie swoje ulubione drogeryjne kremy pod oczy?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

14.1.15

Phenome - Pure Sugarcane Nourishing Deeply Sweet Scrub


Przygodę z marką Phenome zaczęłam, jak na moją osobę, nietypowo, bo od scrubu cukrowego. Sama nie wiem dlaczego zdecydowałam się właśnie na ten kosmetyk, w końcu peelingi do ciała nie goszczą w moim domu często. Wcześniej ten punkt pielęgnacji odhaczałam przy użyciu rękawicy lub specjalnej gąbki, a kosmetyki do tego celu przeznaczone, były w moim mniemaniu rzeczą zbędną. Rytuał ten jednak, mimo że powtarzany regularnie, był dla mnie tak atrakcyjny jak mycie zębów.

Ponieważ ofertę marki chciałam poznać od dłuższego czasu, stwierdziłam, że zafunduję sobie odrobinę luksusu i wybiorę sobie zdzierak z prawdziwego zdarzenia. Taki który nie tylko wygładzi, ale i wypielęgnuje ciało, a do tego umili kąpiel ładnym zapachem. Jeśli pamiętacie jeszcze moich grudniowych ulubieńców, zapewne domyślacie się, że peeling Nourishing oczekiwania te spełnił z nawiązką.


Dla tych którzy nie mieli jeszcze do czynienia z Phenome zaskoczeniem może być informacja, że to polska marka. Patrząc na opakowania kosmetyków, zawierające informacje w całości w języku angielskim, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ambicje założycieli sięgają dalej niż rodzimy rynek kosmetyczny. I całkiem słusznie, bo mają się czym chwalić. Phenome to nie tylko organiczne, naturalne kosmetyki, to cała filozofia, zakładająca, w wielkim skrócie, dbanie o siebie bez jakiejkolwiek szkody dla innych. 

Marka prezentuje spójny wizerunek firmy dbającej o środowisko, deklarując nie testowanie na zwierzętach, ale również dbanie o to aby surowce pozyskiwane do produkcji kosmetyków nie przyczyniały się do zmniejszania ich zasobów. Opakowania kosmetyków wykonywane są z produktów pochodzących z recyclingu, biodegradowalnych, bądź nadających się do powtórnego przetworzenia. Phenome prowadzi nawet zbiórkę zużytych opakowań, w zamian za które klientom przyznawane są punkty (program 'Return to Phenome'). O wszystkim tym można szczegółowo poczytać na oficjalnej stronie marki.

Nie ukrywam, że kupując kosmetyki rzadko myślę o powyższych kwestiach, w tym przypadku wspominam o nich jednak nie bez powodu. Produkty Phenome nie są tanie, ale jeśli mam moje ciężko zarobione pieniądze trwonić na kosmetyki, w tym przypadku mam przynajmniej pewność, że nie płacę tylko za markę, ale za pracę i wysiłek jaka stoi za wyprodukowaniem przykładowego słoiczka kremu. I robię to bez wyrzutów sumienia. Tym bardziej, że produkty z którymi miałam styczność do tej pory, okazały się być absolutnie świetne.


Seria Pure Sugarcane, w skład której wchodzi omawiany scrub cukrowy, przeznaczona jest do każdego rodzaju skóry, w szczególności tej zmęczonej i pozbawionej elastyczności. Charakteryzuje się ona pięknym zapachem, który jest połączeniem wanilii, kwiatów i cytrusów.... przysięgam, że gdyby wyprodukowano perfumy o tym aromacie psikałabym się nimi jak szalona. Jest uzależniający!

Produkt przychodzi do Nas kartonowym opakowaniu, które kryje solidny słój z ciemnego szkła. W środku czeka peeling z brązowym cukrem w roli głównej. Towarzyszy mu kompleks organicznych olejów roślinnych na czele z olejkiem makadamia, migdałowym, jojoba i oliwą z oliwek. (cała reszta wypisana rozstała na zdjęciu poniżej).

Najbardziej lubię używać tej mieszanki tuż przed wieczorną kąpielą. Nie stosuję peelingu na suchą skórę, gdyż wtedy drobinki cukru nie trzymają się ciała tak dobrze i cześć produktu się marnuje. W moim przypadku najlepiej działa masowanie delikatnie wcześniej zwilżonej skóry - peeling zyskuje trochę przyczepności, a drobinki cukru nie rozpuszczają się tak szybko jak przy kontakcie z mokrą jej powierzchnią. Aby dopełnić pachnący rytuał, na koniec zanurzam się w wannie z ciepłą wodą. I tę część mogłabym przedłużać bez końca. Może to zabrzmi banalnie, ale po takiej rozgrzewającej, aromatycznej kąpieli (olejki przy kontakcie z wodą dostają niezłego kopa i zapach wypełnia całą łazienkę ze zdwojoną siłą), na prawdę czuję się zrelaksowana jak po wizycie w luksusowym salonie SPA. Skóra na całym ciele jest gładka, miękka i pięknie pachnie. W moim przypadku nie potrzebna jest jej też dodatkowa dawka nawilżenia, bo oleje zawarte w peelingu spełniają się w tej funkcji wystarczająco.

Wybacz rękawico peelingująca, ale odchodzisz do lamusa :)




Absolutnie uwielbiam ten kosmetyk, a do wszystkich jego walorów dołączyłabym jeszcze wydajność. Używam go raz lub dwa w tygodniu od jakichś sześciu tygodni, a w słoiku wciąż jest sporo produktu. 

Cena regularna to 139 zł, więc nie jest to tania przyjemność. Niemniej jednak, moim zdaniem warto, ze wszystkich powodów wspomnianych przeze mnie wcześniej. Poza tym Phenome ma w zwyczaju często raczyć klientów promocjami, więc jeżeli jesteście zainteresowane, radzę poczekać na jedną z nich.

Ciekawa jestem jaki jest Wasz stosunek do marki Phenome, znacie, macie swoich ulubieńców?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

9.1.15

Essie - Beyond Cozy


Essie Beyond Cozy to idealna propozycja na karnawał, choć moje oko cieszy już od początku grudnia. Mimo że nie przepadam za piaskowymi lakierami, jest w tym egzemplarzu coś, co sprawiło, że zapragnęłam mieć go w swojej kolekcji. Wylądował w ostatnich ulubieńcach i sam fakt, że nosiłam go kilka razy pod rząd (czego w zwyczaju nie mam), wiele mówi o tym jak duże zrobił na mnie wrażenie.


Buteleczka kryje drobniutki srebrno złoty brokat, który na paznokciach prezentuje się obłędnie. Sztuczne światło wydobywa z niego więcej złotych tonów, natomiast w naturalnym dominuje srebro. Uwierzcie mi, że zdjęcia nie są w stanie do końca oddać jego urody. Lakier pięknie mieni się w zależności od kąta padania światła, skutecznie przyciągając uwagę otoczenia. Dodatkowym plusem jest formuła, Beyond Cozy kryje całkowicie po dwóch warstwach, nakłada się szybko i bez problemów.

Z uwagi na piaskowe wykończenie, problemy zaczynają się niestety przy zmywaniu. Jednak każdy kto miał uprzednio do czynienia z tego typu lakierami, nie powinien być tym zaskoczony. Lakier niekiedy lubi też odchodzić płatami, co można by w tym konkretnym przypadku uznać za plus, gdyby nie fakt, że często dzieje się tak już drugi dzień po aplikacji. Nie jest to jednak regułą i przypuszczam, że zależy od grubości nałożonych warstw.



Beyond Cozy jest lakierem pięknym, szkoda więc, że dla mnie typowo zimowym. Niestety, nie potrafię po niego sięgać inną porą roku, więc przez kilka ostatnich miesięcy po prostu czekał sobie w szufladzie. Najchętniej noszę go solo, a w tej postaci pasuje mi najbardziej do ciepłych swetrów i karnawałowych kreacji. Nie przepadam też za łączeniem go z innymi kolorami, ale amatorów takich połączeń nie brakuje i myślę, że i w takiej wersji również świetnie zdaje egzamin.

Ciekawa jestem czy lubicie tego typu lakiery, a może miałyście już do czynienia z Beyond Cozy?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

5.1.15

Grudniowe zużycia - mini recenzje





Witam w Nowym Roku :) Styczniowy kalendarz zawisł na ścianie, zatem pora na ostateczny rozrachunek z 2014. Zużycia ubiegłego miesiąca zagościły na blogu. Jeśli jesteście zainteresowane, zapraszam do lektury, tym bardziej, że w grudniu pożegnałam się z całkiem fajnymi produktami.

1. Greenland shower cream rice milk&vanilla - Greenland to holenderska marka kosmetyków naturalnych specjalizująca się w produktach do pielęgnacji ciała. Ich żel pod prysznic o aromacie mleka ryżowego i wanilii szybko zaskarbił sobie moją sympatię. Zapach jest nienachalny, ale bardzo przyjemny i relaksujący. Żel ma kremową konsystencję, jest delikatny i, dodatkowo, lekko nawilża skórę.

2. Himalaya Nourishing Hand Cream - eee taki ten krem bez szału. Ani nie pachnie ładnie, ani nie nawilża rewelacyjnie. Przynajmniej wchłaniał się szybko, no i był tani. Na pewno nie będę za nim tęskniła, choć planuję dać Himalaya Herbals jeszcze jedną szansę i wypróbować inne produkty z ich asortymentu. Znacie coś wartego polecenia?

3. Lumene Brightening Vitamin C Dry Skin Coctail - ulubieniec, który w ulubieńcach nie zdążył wylądować. Bo się skończył. Doszłam do wniosku, że chętnie kupię go ponownie i wtedy pojawi się przyzwoita recenzja. To opakowanie dostałam w prezencie - poprzedniej właścicielce koktail nie służył najlepiej i tak połowa buteleczki trafiła do mnie. A czymże on jest? Krótko mówiąc, to po prostu bogate w olejki serum, mające na celu rozświetlić, odżywić i nawilżyć cerę. W tej ostatniej kwestii spisuje się świetnie, dlatego polecam szczególnie posiadaczkom cer suchych.


3. Dermedic Hydrain Hialuro peeling enzymatyczny - peeling Dermedic przez dłuższy czas był moim ulubieńcem. Ma delikatne działanie złuszczające, a dzięki zawartości kwasu hialuronowego i mocznika całkiem dobrze nawilża. Po jego użyciu skóra jest miękka i świeża, choć dla niektórych efekt złuszczenia martwego naskórka może być zbyt słaby. Mimo wszystko, to wciąż produkt wart uwagi. Pełną recenzję znajdziecie tu <klik>.

4. Korektor rozświetlający Loreal Lumi Magique - kolejny ulubieniec, który pięknie rozświetla okolice pod oczami. Jeśli jednak szukacie mocnego krycia, tu go nie znajdziecie. <Tutaj> możecie zobaczyć go w akcji. 


5. Bielenda olejek do kąpieli Lawenda + Eukaliptus - mój wieczorny umilacz. Olejkiem bym go nie nazwała, to po prostu płyn do kąpieli o bardzo przyjemnym, relaksującym zapachu lawendy i eukaliptusa. Parę jego kropel wystarczy, aby cieszyć się wanną pełną piany i choć jest całkiem wydajny, zużyłam go w ekspresowym tempie. Rozważam ponowny zakup i choć mam ochotę wypróbować inne wersje, do tej z pewnością też powrócę. Więcej o moich wieczornych rytuałach możecie poczytać tu <klik>.

6. Płyn Micelarny Bioderma Sensibio - Biodermy nie muszę chyba nikomu przedstawiać. To mój micel numer jeden i choć czasem mam ochotę na eksperymenty z innymi, różowa Bioderma zawsze stoi w pogotowiu. Lubię ją za to, że jest delikatna, bezzapachowa i skuteczna, plus często znajdziecie ją w promocji 1+1.

I to już koniec moich zużyć. Jestem ciekawa czy coś Was zainteresowało, a może używałyście któregoś z tych kosmetyków?

PS: A jak tam Wasze noworoczne postanowienia? U mnie na razie całkiem nieźle - podjęcie decyzji o ruszeniu tyłka z kanapy, zakiełkowało mi w głowie gdzieś koło listopada i nawet zaczęłam coś w tym kierunku robić, ale skończyło się ... kontuzją. No cóż, zrzucanie kilogramów przed Świętami i tak było głupim pomysłem. W każdym razie, zrobiłam drugie podejście i zaczęłam biegać - tym razem obyło się bez potu i łez, dałam sobie czas, żeby spokojnie złapać rytm i takie podejście opłaciło się. Za mną pierwsze 3 kilometry. Bez bólu i zakwasów na drugi dzień, za to z ogromnymi pokładami energii i chęci na więcej. Nie sądziłam, że to powiem, ale bieganie wciąga i jest na prawdę super!

pozdrawiam 
Kinga
SHARE:
© ROSE AND VANILLA . All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig